VIII rozdział: nie bój się upadku i leć wysoko...

Ted rozejrzał się po Skrzydle Szpitalnym i rzędach pustych, sterylnych łóżek, na których rzadko gościli mieszkańcy zamku. Nigdzie nie było Daviny i chłopak wywnioskował, że skryła się za jedynym parawanem rozstawionym po lewej stronie sali, o ile nie opuściła wcześniej szpitala i być może minęli się gdzieś po drodze. Puchon zbliżył się niepewnie do grubego materiału rozciągniętego między dwoma stojakami. Nie chciałby przeszkodzić dziewczynie, gdyby odpoczywała, ale musiał się dowiedzieć, co tak naprawdę wydarzyło się poprzedniego wieczora. Podejrzewał, że po prostu zasłabła; była zresztą krucha, blada i nieco anemiczna. Ted, patrząc na nią, odnosił wrażenie, że przytłaczają ją najbardziej błahe sprawy, a lekki podmuch wiatru jest w stanie unieść dziewczynę i sprawić, aby bezwiednie szybowała w powietrzu, niczym piórko zgubione w locie przez ptaka.
Nagle biała płachta parawanu rozsunęła się i wyjrzał zza niej nikt inny, jak Davina. Założoną miała tylko bieliznę. Młody Lupin natychmiast odwrócił głowę, ale widoku zgrabnego ciała nastolatki i ładnych piersi zamkniętych w beżowych miseczkach stanika nie mógł już wykasować z pamięci.
– Ted! – Davina prędko skryła się w miejscu niewidocznym dla Puchona. – Co ty tu robisz? – spytała ze zdziwieniem, a Ted pragnął zapaść się pod ziemię.
– Przepraszam, nie pomyślałbym, że... Nie słyszałaś, że ktoś wchodzi do sali? Przepraszam. – Chłopak kajał się z zawstydzeniem.
– Słyszałam kroki i myślałam, że to pani Pomfrey z ostatnią dawką Eliksiru Wzmacniającego – odparła Davina. Ted słyszał, jak wciąga dżinsy. Pasek brzęczał donośnie między szlufkami błękitnych spodni.
– Przepraszam – powtórzył po raz kolejny – mam sobie pójść?
– Nie! To znaczy... Miło, że zajrzałeś. Natknąłeś się rano na Irmę i kazała ci to zrobić?
Teda wmurowało.
– Skąd taki pomysł? Nawet nie widziałem dzisiaj twoich znajomych.
– Och.
Po parunastu sekundach odsunęła parawan, tym razem kompletnie ubrana. Usiadła na nieschludnie prześcielonym łóżku i wciągnęła na bose stopy szare skarpetki. Widać było, że jest zmęczona i ospała, ale na jej krągłych policzkach malowały się delikatne rumieńce. Uniosła głowę i uśmiechnęła się słabo do Teda, a serce chłopaka zabiło mocniej.
– Muszę się uczesać – mruknęła wstydliwie, przygładzając dłonią kręcone włosy. Pojedyncze włoski wystawały ponad orzechowe pasma i tworzyły efekt porannego sianka. Davina wyjęła ze swojej torby grzebień i zaczęła powoli przeczesywać loki.
– Jasne. – Ted wzruszył ramionami. I tak jesteś śliczna, pomyślał. Przysunął sobie białe, żelazne krzesło i usiadł. – Nie prościej ci użyć zaklęcia?
– Nie lubię wyręczać każdej czynności magią, poza tym nie śpieszę się – odparła. Jej ruchy były leniwe, ale i dokładne. – Profesor Eliot uzgodnił z nauczycielami, że mam nie przychodzić na poranne lekcje.
Ted skinął i spojrzał od niechcenia w okno. Po jasnoszarym niebie szybował samotny, dostojny sokół, którego nazywano strażnikiem hogwarckich terenów. Należał do dyrektorki szkoły, ale rzadko przebywał w murach zamku. Wolny i bezpieczny kilkadziesiąt stóp nad ziemią, ptak wzbudzał w siedemnastolatku ukłucie zazdrości. Niegdyś obiecał sobie, że w dorosłości spróbuje zostać animagiem. Kiedy dowiedział się, że przemianę w zwierzę należy trenować od jak najmłodszych lat, było już za późno. Jego ojciec chrzestny, Harry, także się o tym przekonał. Ale Teda przekonywano o jego niezwykłości od dziecka. Po matce odziedziczył zdolność modyfikacji ciała, a ojciec był wilkołakiem. Wyobrażenie sobie, co czuł Remus podczas każdej pełni księżyca, znacznie przerastało młodego Lupina.
Puchon nie wiedział, jak rozpocząć rozmowę i przejść do meritum sprawy. Przez weekend unikał Daviny i był pewien, że to zanotowała. Inaczej nie pomyślałaby, że to Irma przysłała go do Skrzydła Szpitalnego. Postanowił, że jeśli znowu poruszy ten temat, będzie z nią szczery i opowie o śnie, jakiego doświadczył piątkowego wieczoru w Pokoju Życzeń.
Minuty upływały w ciszy.
Davina wreszcie skończyła czesanie i odłożyła grzebyk.
– Narobiłam wczoraj zamieszania, nie? – zapytała cicho, lekko przygarbiona.
I jak tu ostrożnie dobrać słowa? Pomyślał z konsternacją Ted.
– To nie twoja wina. Diabelnie się wystraszyłem, kiedy zobaczyłem cię na tych noszach.
– Diabelnie?
– Horrendalnie. – Położył dłoń na przedramieniu dziewczyny. Nie uciekła przed tym dotykiem. – Co ci się stało? Mam nadzieję, że nie skrzywdził cię Bart? Ten cholerny dupek? – Niemal wypluł nazwisko Ślizgona.
Davina gwałtownie zaczerpnęła powietrza.
– Mieliśmy scysję, ale udział w tym brali też Norah, Derek i Irma. Baldric wlepił im szlaban, a mnie nagabywał i... – Urwała.
– I? – Ted zmarszczył brwi.
– To nieistotne. Był złośliwy, jak zawsze. Zemdlałam chyba z braku witamin i przemęczenia, sporo się uczyłam, chodzę zestresowana, martwię się o przyszłość.
– Rozumiem. – Ted czuł, że Davina coś ukrywa, ale nie dopytywał. Najbardziej przejmował się faktem, że Baldric próbował uprzykrzyć dziewczynie pobyt w Hogwarcie rozmaitymi sposobami. Jeszcze dziesięć miesięcy, zanim oboje zerwą znajomość z nim na zawsze.
– Dziwne, że się przejąłeś tą sprawą. W sobotę i niedzielę na śniadaniu nawet nie zaszczyciłeś mnie spojrzeniem. – W jej głosie pobrzmiewał smutek. – Masz tylu przyjaciół... Wiem, że brakuje luki, w którą mógłbyś wcisnąć jeszcze kogoś – zaśmiała się krótko, a potem przygryzła górną wargę.
– Nie! To nie tak – zawołał Ted. – Jest coś, o czym muszę ci powiedzieć. Pewnie uznasz mnie za kretyna, bo się tym bardzo przejąłem.
W łagodnych, brązowych oczach Daviny zalśniła ciekawość.
– Mów, bo zacznę się denerwować.
Młody Lupin przełknął ślinę i bezwiednie przesunął palcami po kołdrze, która nocą otulała Davinę. Poczuł się głupio, za dnia przywołując w pamięci wspomnienie tamtego snu. To wieczorami takie rzeczy wydawały się mroczne, zwiastujące realne nieszczęścia.
– Jak zasnęliśmy w piątek, wiesz, w Pokoju Życzeń... – Zerknął na dziewczynę, słuchającą uważnie tych słów. – Przyśniło mi się coś koszmarnego. Z jakiegoś powodu trafiłem do lochów Ślizgonów. Ten korytarz był długi i ciągnął się niemiłosiernie, ale dotarłem do salonu, gdzie stałaś ty. W białej, prostej sukni. Stałaś przy kominku, a w ręce trzymałaś sztylet i... I zabiłaś się. Wbiłaś ostrze w serce.
Podejrzewał, że Davina będzie przerażona, jednak zachowała kamienną powagę.
– Powiedziałam coś?
– Tak, że zło to wybór. Czy to ważne?
– Nie wiem. Nie powinieneś się tak przejmować snami, a tym bardziej unikać przez to kogoś.
– Wiem, głupie. Ale ten koszmar był taki realny, jakbym...
– Teddy, proszę. To tylko sen – odrzekła z naciskiem. – Pewnie podziałała tak na ciebie szczera rozmowa, siedzenie w ciemności albo zmęczenie. Albo wszystko na raz.
– Masz rację.
Davina wstała i założyła szatę. Ted także poderwał się z krzesła. Był wyższy od Ślizgonki o pół głowy.
– Cieszę się, że szybko wyzdrowiałaś.
Spojrzeli sobie w oczy. Dziewczyna pierwsza odwróciła wzrok i spakowała resztę luźno porozrzucanych rzeczy do torby.
– Muszę poczekać na pielęgniarkę. Wracaj na lekcje. – Nie brzmiała, jakby gniewała się na Teda.
– Jestem po eliksirach i do wieczora, do astronomii, mam wolne. Spotkamy się w wieży astronomicznej?
– Jeżeli pani Pomfrey nie będzie widziała przeciwwskazań, to tak. Chciałabym z nią zamienić parę słów przed wyjściem, więc możesz iść. Nie wyganiam cię.
Ted podrapał się po brodzie, próbując ukryć zmieszanie. Wiedział, że Davina wolałaby zostać na dłuższy moment sama i choć czuł się dobrze w jej towarzystwie, i pragnął opowiedzieć jej o czymś błahym na rozluźnienie albo poprawę nastroju, musiał wyjść.
– Dobra. Trzymaj się i nie mdlej już, bynajmniej nie beze mnie w pobliżu – zażartował. Czarownica uśmiechnęła się szeroko, co uradowało Teda i pchnęło go krok dalej. Szybko uścisnął Davinę.
Nie zdążył nawet poczuć jej zapachu czy doznać jakiejkolwiek emocji, ale nie żałował. Wierzył, że pokazał, że zależy mu na jej sympatii.
– Teddy...
– Zobaczymy się wieczorem, tak?
– Tak. Chyba – odpowiedziała pośpiesznie, pochylając głowę. Poczerwieniała na twarzy, wyraźnie zawstydzona tym, co zrobił Puchon. – Dziękuję, że opowiedziałeś mi o koszmarze, ale zapomnij, dobrze? To nic nie znaczy.
– Spróbuję.

*

Eliksir wzmacniający smakował gorzko i pozostawiał na języku lekko miętowy, ostry nalot o zielonkawej barwie. Davina popiła leczniczą miksturę solidnym haustem przegotowanej wody podanej w zestawie przez pielęgniarkę. Przez następny kwadrans wysłuchiwała tyrady pani Pomfrey na temat zdrowego odżywiania się i noszenia ciepłych ubrań. Ale panna Abby jadła tyle, ile rówieśnicy, a pod szatą zawsze nosiła gruby sweter. I wcale nie chodziło o codzienne, zdrowe nawyki, ale o potężną moc, której czarodziejka sama nie rozumiała.
Starała się pojąć cokolwiek, zwłaszcza że posiadała dzienniki prawdopodobnie swojego biologicznego ojca, podróżnika wmieszanego w konflikt dwóch ras, o jakim nie słyszał uporządkowany świat brytyjskich czarodziejów. I bała się, że informacje zamieszczone w pamiętnikach przejdą do rzeczywistości, skoro nadzwyczajne zdolności już odkryła.
I naprawdę przestraszył ją sen Teda. Skoro w nim zginęła, mogła też doznać poważnej krzywdy w prawdziwym życiu.
Czymkolwiek to prawdziwe życie było.

*

Nic a nic.
Na przerwie Ted natknął się na Victoire. Krukonka z szerokim uśmiechem prowadziła grupę pierwszorocznych, dumnie wypinając pierś, na której, obok godła domu z orłem, błyszczała odznaka prefekta. Jasne włosy miała rozpuszczone i gładko zaczesane do tyłu. Kiedy dostrzegła Teda, zarumieniła się, a na jej twarzy pojawił się grymas złości. Nie wiedział, czy przejść obok Victoire obojętnie, czy chociaż pomachać i ostatecznie wybrał to pierwsze, żeby nie zaogniać sytuacji. Miał nadzieję, że nastolatka kiedyś przejrzy na oczy i mu wybaczy, bo łączyła ich duża rodzina, na jakiej chłopakowi zależało.
Za Victoire szedł Louis. Chłopiec najwyraźniej mocno wziął sobie do serca słowa siostry, że przejmie nad nim pieczę, jeśli trafi do Ravenclawu. Jedyny syn Fleur i Billa był raczej bystrzakiem niż poszukiwaczem przygód i spełnił marzenie Victoire. W jego ubiorze dominowały dodatki o barwach granatu i srebra. Louis uśmiechnął się radośnie do Teda, na co odpowiedział kiwnięciem głowy. Naburmuszona Weasleyówna nie zwróciła na to uwagi. Jeszcze niedawno młody Lupin był w niej zakochany tak bardzo, że na korytarzach wykręcał kark, aby mieć ją jak najdłużej na widoku. I choć to młodzieńcze zauroczenie wypaliło się szybko, w dużej mierze przez egoistyczne i zuchwałe zachowanie Victoire, miał nadzieję, że kolejna miłość będzie nie tylko odwzajemniona, ale przetrwa lata. Właściwie cieszył się z takiego obrotu spraw; nadal uważał pannę Weasley za dziewczynę o powalającej urodzie, ale jej charakter pozostawiał wiele do życzenia. Kiedyś oboje będziemy się z tego śmiać, o ile Victoire zmądrzeje i zacznie zauważać potrzeby innych, pomyślał nostalgicznie Ted. Na chwilę obecną nie widział żadnych szans na ocieplenie stosunków z Krukonką.
Puchon odwiedził bibliotekę i wypożyczył kilka książek, a później skierował się do pokoju wspólnego. Po drodze zaliczył jeszcze jeden przystanek – kuchnię, skąd podebrał kilka czekoladowych babeczek oraz jabłko o soczyście czerwonej, jędrnej skórce. Skromny prowiant zapakował do torby.
Nie wiedział, czym zajmie się w dormitorium. W siódmej klasie miał znacznie mniej zajęć niż w poprzednich latach i zastanawiał się nad podjęciem dodatkowych zajęć. W grę wchodziły koła zainteresowań albo korepetycje dla młodszych uczniów. Dzięki Dominique przekonał się, że dzięki swojej anielskiej cierpliwości jest w stanie naprowadzić drugą osobę na dobrą drogę i nakłonić do systematycznej nauki.
Ted posiedział w pustawym salonie przy kominku. Zjadł to, co zabrał od skrzatów i próbował poczytać, ale powieki miał ciężkie. Może ze względu na tę ciszę panującą wokół i przyjemne ciepło bijące od ognia, a może przez ciężką noc. Chłopak dźwignął się na nogi i powędrował do sypialni, gdzie zdjął buty, ściągnął szatę, odpiął guzik od spodni, i zanurkował pod koc. Łóżko było tak cudownie wygodne, że zasnął w kilka minut.
Nie miał żadnych niepokojących snów.

*

– Ej, obudź się.
Ted poczuł szarpnięcie, które wybiło go z głębokiej drzemki. Otworzył jedno oko i zobaczył nad sobą zamgloną postać swojego najlepszego przyjaciela.
– Która godzina? – zapytał nieprzytomnie.
– Po piętnastej. Pospałeś, co? – Crispin zaśmiał się głośno. – Idziesz z nami na boisko? Wyszło słońce, chcemy polatać.
– Nie, dzięki... – Ted przekręcił się na plecy i potarł kciukami powieki. – Prędzej poszedłbym coś zjeść, dzisiaj jadę tylko na śniadaniu.
– No chodź, stary koniu. Michael chciałby zamienić z tobą słowo.
Crispin od pięciu lat należał do drużyny Puchonów i grał na pozycji ścigającego. Z łatki szkolnej gwiazdy quidditcha chciał wskoczyć wkrótce na światowy poziom najważniejszego magicznego sportu. Ted nie dziwił się, że jego koledzy chcą jak najwcześniej rozpocząć rozgrzewki przed nowym sezonem meczowym. Poprzedni rok nie był dla nich łaskawy i skończyli na przedostatnim miejscu w ogólnym rankingu. Gorzej poradzili sobie tylko Ślizgoni.
Ted zsunął pled z rozgrzanego ciała. Biała koszula, w której zasnął, była pognieciona i nieświeża. Mimo że wypoczął, nadal był ociężały i półżywy. Stwierdził, że wyrwanie się z lochów zrobi mu dobrze.
– Daj mi pięć minut, ogarnę się trochę – powiedział do Crispina i wstał.

*

Słońce ogrzewało murawę boiska i było bardzo ciepło, wiał rześki, letni wietrzyk. Ted wyszedł w koszulce na krótki rękaw, podobnie jak reszta chłopców. Młody Lupin czuł się jak mrówka w otwartej przestrzeni przeciętej kilkunastoma potężnymi, kolorowymi wieżami i trybunami. To stamtąd uczniowie, nauczyciele oraz goście oglądali intensywne pojedynki. I tam właśnie należał Ted, do publiczności. A teraz znalazł się w samym sercu boiska, może piąty raz w życiu, bo wcześniej miał milion ciekawszych rzeczy do zrobienia niż oglądanie treningów.
 Puchoni stanęli w cieniu jednej z wież, gdzie rozłożyli sprzęt i podzielili się szkolnymi miotłam, przeznaczonymi dla pierwszorocznych. Tylko dwóch chłopców wzięło swoje wyścigowe, profesjonalne modele Nimbusów.
Michael King, obrońca i kapitan drużyny, chłopiec bardzo wysoki, o śniadej cerze i złotych włosach, wziął Teda na stronę. Crispin tuż przed odlotem zmierzył ich obu uważnym spojrzeniem.
Ted zadarł brodę, żeby spojrzeć w oczy szesnastolatkowi.
– Ponoć miałeś do mnie sprawę? – zapytał bez ogródek. Z twarzy Michaela wyczytał ekscytację i zniecierpliwienie.
– Mam. Długo nad tym myślałem i jeszcze nie konsultowałem tego z resztą, ale chciałbym sprawdzić twoje umiejętności. Tu i teraz.
Teda zdziwiła ta propozycja. Uśmiechnął się głupio.
– Brakuje nam graczy – ciągnął Michael. – Jane skończyła szkołę, a Robb odszedł przez problemy w nauce. Mamy jednego ścigającego. Naprawdę nie widzę lepszego kandydata do zespołu.
– Wiesz, że jestem już w ostatniej klasie? Nie dam rady podzielić obowiązków, nie mówiąc o tym, że z quidditchem mam średnie doświadczenie. Nie nadam się. – Ted wyciągnął obie dłonie w geście rezygnacji.
Kapitan przeczesał palcami gęste włosy i cicho zaklął. Rozejrzał się wokół, jakby oczekiwał, że nagle z ziemi wyrosną poważni kandydaci do zajęcia pustych miejsc w drużynie.
– Przepraszam, po prostu wiem, że nie sprostam temu wyzwaniu. Nie mogę przeceniać swoich możliwości – powiedział cicho Ted. Nie miał wyrzutów sumienia, bo nie chciał wejść w głęboką wodę i zawieść później cały Hufflepuff.
– A pograsz z nami nie na poważnie? Tylko dla zabawy? Obiecuję, bez żadnej presji.
– W sumie...
Zanim skończył, Michael wcisnął mu do rąk starego, wysłużonego, jak się okazało, Zmiatacza. Ted przełożył nogę przez drewniany trzon miotły i z lekkim stresem odbił się stopami od ziemi. Powoli, ale zaczął wzbijać się coraz wyżej i wyżej, a co za tym szło, kurczowo trzymał się rączki, opierając podeszwy adidasów o sztywne włosie. Dopiero później zyskał większej pewności i puścił nogi w dół, prostując plecy. Crispin krążył wokół niego jak sęp.
– Co robisz?! – zawołał.
– Latam! Pogram z wami!
– Rozluźnij mięśnie, bo będzie kiepsko, jak dostaniesz skurczu – poradził mu przyjaciel, podlatując bliżej. – O czym rozmawiałeś z Michaelem?
– Zaproponował...
– Hej, chłopaki! Bierzcie kafla!
Młody Lupin zobaczył pędzącą ku niemu wielką piłkę i odruchowo usunął się w bok. Nie czuł się zbyt komfortowo na miotle, choć wcześniej zazdrościł ptakowi, że może obserwować świat z góry i zamierzał wykorzystać tę szansę w pełni. Podejrzewał, że nie odnalazłby się w quidditchu, gdyby panowały inne warunki pogodowe i musiałby dać z siebie sto procent, aby zadowolić innych zawodników, jak i widownię. Teraz siedziało w nim lekkie podniecenie; znalazł się bliżej słońca i mógł wystawić twarz do promieni, zamknąć na moment oczy i cieszyć się tą ulotną chwilą, wiatrem muskającym włosy i skórę...
Crispin wyleciał na spotkanie kaflowi i objął piłkę jak niemowlę. Zrobił to z niebywałą lekkością.
Gdy wszyscy Puchoni znaleźli się bliżej bramek, blondyn podał kafla Tedowi.
– Spróbuj wycelować w którąś z obręczy, będziemy się wymieniać.
– Okej.
Chłopak przejął piłkę, ale miał problemy z utrzymaniem równowagi. Po kilku próbach pchnął kafla w przestrzeń bez większych nadziei. Jednak kafel uderzył w najmniej punktowaną, żelazną obręcz, co bardzo ucieszyło Michaela.
– Przewidywalnie, ale świetnie, to pierwszy raz!
Teda rozochocił ten mały sukces. Zapomniał nawet o głodzie. Szybko podpatrzył postawę i taktykę kolegów, i stawał się coraz śmielszy. Trafiał w obręcz raz za razem, wszystkich zaskakując celnością. W międzyczasie Crispin, który najpierw oddalił się od grupy, zleciał na boisko.
Ted wreszcie uznał, że dłużej nie da rady utrzymać się na miotle i podziękował za wspólną zabawę. Po minucie wylądował na stałym podłożu i podbiegł do przyjaciela.
Crispin siedział na murawie ze skwaszoną miną i bezmyślnie skubał trawę.
– Co się stało? – Ted przycupnął obok przyjaciela.
– Jestem beznadziejny, Lupino. Pamiętasz, jak kiedyś wygraliśmy mecz dzięki przewadze punktowej zdobytej dzięki moim bramkom? A to Gryfoni zdobyli złotego znicza. I stałem się super gościem.
– Pamiętam – przyznał brunet. Nie wiedział, w jakim kierunku powędruje ta rozmowa. – To było niesamowite.
– Domyśliłem się, że King zechce cię sprawdzić. Przecież głupi nie jestem. I jak dałem ci kafla, życzyłem sobie, żebyś okazał się tragicznym sportowcem. Ale ty masz prawdziwy talent. Kolejny. – Crispin spojrzał na Teda spode łba, a w jego głosie zabrzmiała nuta przygany.
– Nie rozumiem.
– Nie? Należysz do uczniowskiej elity, nauczyciele cię wielbią, twoim chrzestnym jest chłopiec, który przeżył, a teraz pojawiła się szansa, że odbierzesz mi tytuł najlepszego ścigającego. I dlatego jestem beznadziejny, bo ci tego cholernie zazdroszczę. I mam żal do ciebie. Nie powinieneś ciągnąć każdej sroki za ogon, stary.
– Chyba żartujesz. Wcale nie chcę dołączać do drużyny, powiedziałem o tym Michaelowi! – oburzył się Ted.
Crispin wstał i otrzepał dresowe spodnie z pojedynczych źdźbeł.
– Nie? Nawet teraz, kiedy się popisałeś dobrym rzutem? Tylko poczekaj, aż King cię dorwie i przekona do swojego pomysłu. Lupino, pamiętaj, że gra jest zespołowa, ale to jednostki przechodzą z języków do historii. I ja chcę być tym zapamiętanym.
Splunął w bok i przywołał swoją miotłę, a później odszedł w stronę bramy wyjściowej. Ted obserwował malejącą sylwetkę Crispina. Po raz pierwszy chłopak pokazał mu się z tej strony i był zawiedziony.
Oto osoba, przed którą w sekrecie utrzymałem tylko znajomość z Daviną. Ta jedna rzecz przeciwko całej palecie wątpliwości i rzeczy "godnych pozazdroszczenia", myślał Puchon.



*

7 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, że nie skomentowałam wcześniejszych rozdziałów, niemniej jednak przeczytałam je z zapartym tchem. Twój styl pisania naprawdę robi ogromne wrażenie i można się w nim zatracić już po przeczytaniu jednej linijki twojego tekstu. Czytając ten rozdział miałam wrażenie, jakbym była w Hogwarcie razem z Tedem i Daviną, dzięki twoim opisom, w których dbasz o niemal każdy szczegół i to podziwiam ;) Poza tym cieszę się, że wyjaśnili sobie wszystko i naprawdę byłam pod wrażeniem tego, jak dobrze opisałaś zażenowanie Teda, gdy zobaczył skrawek nagiego ciała Daviny. Cieszę się, że powoli zaczynasz zacieśniać ich relacje. Od samego początku można było zauważyć, że ich do siebie ciągnie i łączy ich piękna więź. Szczerze mówiąc, to po przeczytaniu tego rozdziału jeszcze bardziej nie lubię Victoire. Może i jest piękna i przyciąga do siebie ludzi, ale jej zachowanie i sposób w jaki odnosi się do innych ludzi zdecydowanie nie przemawia na jej korzyść. Dobrze, że Ted w końcu przejrzał na oczy i dostrzegł jaką egoistyczną jędzą jest panna Weasley. Bardzo spodobała mi się wizja treningu Quidditcha. Szczerze mówiąc, to nie sądziłam, by Lupin posiadał taki talent do latania, choć było to oczywiste przez fakt, że jego matką była Tonks, która również nieźle radziła sobie na miotle. Zrobiło mi się żal Crispina. Chciał się chociaż w grze okazać lepszym niż inni, a tymczasem Ted znów go przyćmił. Nic dziwnego, że chłopak poczuł się tak podle. W końcu, kto chciałby się okazać w czymś gorszy od własnego przyjaciela? Podsumowując rozdział bardzo mi się podobał i ze zniecierpliwieniem czekam na następny.
      Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo weny ;*
      Demetria

      Usuń
  2. Cieszę się, że Davina już czuje się lepiej.
    To spotkanie w sali szpitalnej mnie rozbawiło, nasi bohaterowie byli tak śmiesznie zażenowani. Ale potem... widać pomiędzy nimi tę ciepłą więź, którą budują między sobą stopniowo. Naprawdę lubię ich razem.
    No i ten sen, mnie też wydaje się on niepokojący.
    Hm, czyli Ted ma kolejny talent. Cóż, przynajmniej jest skromny i nie zasługuje na to, by przyjaciel się od niego odwrócił. Aczkolwiek rozumiem rozgoryczenie Crispina(fajne imię, swoją drogą). Każdy ma swoje marzenia, a ich przyćmienie ze strony przyjaciela boli najbardziej. Mam nadzieję, że ich znajomość jeszcze wróci do normy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Autorko, przestań pisać do szuflady! Zapraszamy do sprawdzenia naszego portalu www.wydacksiazke.pl. Przetestuj system, w którym możesz samodzielnie zaprojektować i opublikować własną książkę.Po więcej informacji na temat self-publishingu zapraszamy na www.blog.wydacksiazke.pl Pozdrawiamy, WydacKsiazke.pl

    OdpowiedzUsuń
  4. Przepraszam, że nie skomentowałam wcześniejszych rozdziałów, ale po przeczytaniu polowy pierwszego zatraciłam się do reszty aż doszłam do VIII rozdziału no i postanowiłam skomentować (pewnie dlatego, ze nie ma jak na razie wiecej rozdziałów xd).
    Strasznie podobają mi się relacje Teda i Daviny, są takie... naturalne? Chyba tak. Z każdym chyba rozdziałem odczuwam coraz większą niechęć co do Vic, nigdy nie pałałam do niej zbyt dużą sympatią. Zawsze wydawała mi się taka.. francuska? (nie ma to jak dobre dobieranie słów xd). No w każdym razie chodzi mi o to, że praktycznie od zawsze wyobrażałam ją sobie jako pustą dziewczynę, która myśli że jako ćwierć wila to nikt się jej nie oprze i wgl., że jest wredna dla swojego rodzeństwa xd. Ale to tylko moja wyobraznia i każdy ma o Vic inne zdanie... I wlasnie za to lubię twoje opowiadanie! Za to ze w przeciwieństwie do innych autorek czy autorów blogów o Vic badz Tedzie postanowiłaś nie łączyć ich w pare, i dzięki Ci za to! ;D
    Pozdrawiam i życzę weny! Kiedy następny rozdział? :)

    OdpowiedzUsuń
  5. I oto jestem, po przeczytaniu ośmiu rozdziałów i odcinka specjalnego :) Niesamowicie przyjemny fanfic! Pamiętam, gdy kiedyś, jeszcze za czasów onetu szukałam porządnego bloga o Teddym przez moją sympatię do jego rodziców, jak i zainteresowanie chłopakiem. Nareszcie znalazłam coś co przyciągnęło moją uwagę! Po pierwsze, zaskoczyłaś mnie jego relacją z Victoire jak i charakterem młodej Weasley. Wprowadziłaś coś oryginalnego, mimo iż z założenia lubię ten parring i chętnie bym o nim poczytała, to w twoim opowiadaniu całą moją uwagę skradają Davina i Lupin! Mają urocze momenty razem, ich znajomość jest dowodem na to,że w ciągu krótkiego czasu, można bardzo zbliżyć się do człowieka, który niegdyś był nam obcy. Bardzo interesująca jest historia Ślizgonki. Na początku obawiałam się, że będzie mieć nieczyste intencje co do Teda i cieszę się, że się pomyliłam. Jestem niezmiernie ciekawa co takiego ukrywa, choć uchyliłaś już rąbka tajemnicy, gdy czytała pamiętnik swojego ojca. Czytałam z zainteresowaniem i czas mijał mi szybko :) Tęskniłam za takimi fanfictami potterowskimi i cieszę się, że tu trafiłam, przypominają mi się czasy 2010-2011, gdy przeczytałam bloga o Jamesie i Lily i po kilku rozdziałach zdałam sobie sprawę, że jest to opowieść o rodzicach Harry'ego Pottera :D No i wciągnęłam się, czytałam mnóstwo fanficów do szóstej nad ranem i twój blog przypomniał mi o tych czasach. Przyjemny styl, lekko się czytało, z zainteresowaniem i ciężko było się oderwać. Ach no i Bart! Zawsze musi się znaleźć jakiś czarniejszy charakter ^^ Jestem ciekawa jak rozwinie się między nim a Irmą i mam nadzieję, że Davina nie doświadczy żadnych nieprzyjemności. Intryguje mnie też profesor Elliot. Czemu właściwie bada wysokość magii? Jestem ciekawa co zrobi, gdy dowie się, że jej źródłem jest jego podopieczna. A odnosząc się konkretnie do tego rozdziału, to Crispin chyba nie bardzo zdaje sobie sprawę, że Ted stracił równie wiele co teraz posiadał. Przecież nic mu nie wynagrodzi braku rodziców, ma prawo na szczęście w życiu i oby mu dopisywało! Młody Ted wydaje mi się tak idealnie Remusowaty! Choć widać w nim czasami trochę Tonks, mam nadzieję, że przy Davinie trochę zwariuje, pozytywnie oczywiście :D Czekam na kolejny rozdział :)
    Pozdrawiam!
    [zlamane-dusze.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  6. Nawet nie wiesz jaka jestem zaskoczona, nie widząc mojego komentarza pod postem. Byłam święcie przekonana, że wstawiłam Ci jakąś przydługawą i nudną opinię! Przeczytałam, a raczej "pochłonęłam", wszystko jeszcze w święta. Wiem, że zostawiłam kilka słów pod pierwszymi rozdziałami i prologiem, bo emocje były zbyt silne, żebym mogła się powstrzymać.

    W każdym razie: nigdy nie czułam wyjątkowego pociągu do opowiadań o czasach nowego pokolenia. Zazwyczaj tęsknię za opisami moralnych dylematów, cierpienia i dramatów młodych ludzi stawianych w obliczu wojny. A tutaj nagle przerzucam się na opowiadanie, którego głównym bohaterem jest Teddy Lupin! Nie dość, że przez imię kojarzy mi się z misiem i miękkim kocem, to jeszcze sam Ted wydaje się uosobieniem wszystkich cnót. Może trochę przesadziłam, ale co tu kryć, sprawia wrażenie naprawdę dobrego człowieka. Najwidoczniej jest nieodrodnym synem Remusa. Wcale mi to jednak nie przeszkadza, bo największą sympatią(nie licząc czarnych bohaterów) zawsze darzyłam właśnie Lunatyka. I Łapę! Płakałam jak dziecko, czytając "Zakon Feniksa". Zwariowana Tonks też była moją ulubienicą z "jasnej strony", więc ich połączenie wydaje mi się strzałem w dziesiątkę. Czasami nawet ja muszę odpocząć od mroku :)

    Zawsze, gdy myślę o Twoich tworach, do głowy wpada mi jedno słowo, którym mogłabym je opisać: czyste. Uwielbiam sposób, w jaki piszesz. Jasny i przejrzysty. Zdania są treściwe, zrozumiałe i poukładane. Okropnie Ci tego zazdroszczę! Sama, gdy tworzę, uwielbiam mieć wszystko szczegółowo opisane i czasami z moich myśli wychodzi groch z kapustą. U Ciebie każde słowo ma swoje miejsce, cały czas jestem pod wrażeniem.

    Ósmy rozdział to moment, gdy fabuła jest odrobinę nakreślona. Od razu wypalę z grubej rury, bo na temat początkowych partów już zdążyłam się wypowiedzieć. Moc Daviny wcale a wcale mnie nie zaskoczyła! Gdy przeczytałam pierwszy z wpisów z pamiętnika jej biologicznego ojca, klasnęłam nawet w ręce. Zawsze kojarzyłaś mi się z atmosferą Sagi o Ludziach Lodu i po prostu właśnie czegoś w tym stylu spodziewałam się w Twoim opowiadaniu. Punkt dla mnie!
    Okropnie jestem ciekawa jak połączysz to ze światem z Harry'ego Pottera. Pozostaje też kwestia zdrowia - czy moc będzie pozbawiała ją energii, czy tylko na początku, gdy nie ma nad nią kontroli i jeszcze nie do końca wie, co robi? Poza tym jakie będą konsekwencje - z tak ogromnym darem zawsze wiąże się wielka odpowiedzialność. Ciekawe czy dziewczyna sprosta wyzwaniu, które rzuciło jej pochodzenie.
    Poza tym zaznaczałaś, że nie chce, by na razie ktokolwiek o tym wiedział, a czuję w kościach, że ten zbzikowany profesor może jej nieco to utrudniać swoimi badaniami.

    Ach, miałam Cię zasypać jeszcze pytaniami na temat snu Teda. Zastanawiam się jakich wydarzeń jest zapowiedzią. Na razie swoje podejrzenia zatrzymam dla siebie i dodam tylko, że z utęsknieniem czekam na dalsze części. Czas oczekiwania zapewne wypełnię czytaniem Gryfonki i historii medium(brzmi naprawdę interesująco)!

    PS. A co z Liniami Krwi? Jakoś wyjątkowo wyryły mi się w pamięci. :)
    Ściskam, całuję i pozdrawiam bardzo gorąco!!!
    Twój Bobas <3

    OdpowiedzUsuń