Bez celu
snuła się po ścieżce stanowiącej granicę z Zakazanym Lasem. Wcześniej myślała o
przechadzce po nastrojowym Różanym Ogrodzie, ale nie chciała skażać tego
świętego, romantycznego miejsca nerwami wywołanymi przez sytuację na błoniach.
Widok mrocznych wnętrzności lasu między wysokimi drzewami w tej chwili bardziej
jej pasował, pozwalał zebrać splątane myśli, rozprostować jak nitki włóczki i
zwinąć w idealnie okrągły kłębek. Nie po raz pierwszy czuła się otulona
znajomym uczuciem samotności, towarzyszącym jej na niemal na każdym etapie
dotychczasowego życia.
Brak
bratniej duszy doskwierał każdemu młodemu człowiekowi, nieważne, czy był to
czarodziej, czy osoba niepraktykująca magii. Davina była sama we Wszechświecie.
Przyjaciele mieli swoje sprawy, a Irma dopiero co oskarżyła ją o spoufalenie
się z Tedem. Potem ona, Norah i Derek otrzymali za nic karę od Baldrica,
korzystającego z przywilejów Prefekta Naczelnego.
Irma...
Davina nie potrafiła znieść, że jej najbliższa koleżanka została przyrzeczona
temu ślizgońskiemu potworowi. Lojalność nakazywała pannie Abbey poinformować o
tym dziewczynę, lecz rozum podpowiadał, żeby zamknęła usta na kłódkę i przez
resztę roku szkolnego zapomniała o tej nowinie.
Irma wpadłaby w szał, gdyby dowiedziała się o czekającym ją małżeństwie z
Baldrikiem; jeden Merlin wie, co mogłaby zrobić. Przez starodawne tradycje i obsesję
na punkcie czystej krwi musiała spędzić resztę młodości, całą dorosłość i
starość z kimś, kogo nigdy nie pokocha, a to dobiłoby Irmę całkowicie.
Mimo zbliżającego
się narzeczeństwa i nieskazitelnej urody Irmy, Baldric z jakiegoś powodu starał
się tylko o uwagę Daviny. Czarodziejka nie pojmowała, dlaczego chłopakowi tak
bardzo zależało i wątpiła w czystość tego zaanagażowania. Nienawidziła wzgardy
do świata wyzierającej ze spojrzenia Ślizgona, jego aroganckiego sposobu bycia
i tego, że namiętnie prześladował słabszych uczniów.
Poza tym był
Ted. Ostatnim razem pożegnał ją dość chłodno. Miała to Puchonowi za złe, bo
otworzyli się przed sobą. Bliskość Teda elektryzowała Davinę, dawała jej poczucie
bezpieczeństwa i przyjaźni, która miała szansę pięknie rozkwitnąć z małego,
zielonego pączka. Ulegała jego przystojnej twarzy, wrodzonej dobroci, silnym
dłoniom... Potrzebowała Teda również z mniej oczywistych względów. Tylko on ze
swoim talentem do metamorfomagii mógł jej pomóc. Nie zamierzała go
wykorzystywać ani narażać na utratę życia, a jedynie trzymać na dystans i
wzywać w krytycznych sytuacjach. Ted był również doskonałym magiem, dużo
lepszym niż ona. Minie
jeszcze sporo czasu, zanim go wtajemniczę, o ile ta znajomość naprawdę się
rozwinie i będę pewna swoich planów, pomyślała.
Od spaceru
Davinie zrobiło się ciepło i nie chciała wracać do zamku. Nie przygotowała
odpowiedzi na pytania przyjaciół odnośnie do tego, gdzie się podziewała, co robiła
z Baldrikiem, i dlaczego jej także, aby sprawiedliwości stało się zadość, nie
oberwało się szlabanem. Rozpięła szatę oraz założony pod spód sweter i oddaliła
się od murów Hogwartu. Wkrótce ścieżka miała się urwać, ale Davina nie
zamierzała się odwracać od kuszących mroków Zakazanego Lasu. Była już tam
kilkakrotnie, ale tylko w wierzchniej warstwie drzew, bo nigdy nie odważyła się
wejść głębiej. Już kilka sekund spędzonych w tym miejscu pobudzało wyobraźnię
dziewczyny i przypominało jej o żyjących tam stworzeniach, pojawiających się w
licznych czarodziejskich księgach. Teraz jednak, na fali prawdziwego gniewu,
postanowiła zapuścić się nieco dalej. Swojego wyboru nie usprawiedliwiła
zuchwałym Baldrikiem Bartem, który robił wszystko, co mu się żywnie podobało.
Jej spontaniczna, buntownicza decyzja nie miała żadnego źródła.
Uniosła poły
szaty i wstąpiła w podszycie. Pod naporem ciała Daviny pękały suche gałązki, a
listki krzewów cicho szeleściły. Dziewczynę fascynowało to, że w Zakazanym
Lesie było ciemniej niż pod gołym niebem w nocy. Przyczyniały się do tego
rozłożyste korony, rosnące jedna na drugiej; światło dnia ledwie się przez nie
przebijało. Właśnie to wrażenie zamkniętego, niedostępnego dla intruzów
ekosystemu ciekawiło i zarazem trwożyło Davinę. Przez chwilę stała nieruchomo.
Było zbyt płytko na kontakt z jakimikolwiek zwierzętami, ale w lesie panowała
absolutna cisza, z oddali nie dochodziły nawet odgłosy ptactwa. W powietrzu
unosił się wilgotny zapach mchu, gęsto porastającego konary.
Davina postanowiła
pokręcić się po lesie. Przechodząc nad rozpadliną objęła drzewo. Dłonią
natknęła się na coś kleistego i szybko oderwała rękę. Palce oblepiała jej złota
żywica o konsystencji syropu klonowego, podawanego czasem przez skrzaty do
naleśników. Polizała ją koniuszkiem języka. Smak był słabo wyczuwalny,
słodko-cierpki. Wytarła się o spodnie i ruszyła dalej. Nie chciała zapuszczać
się daleko i docierać aż do serca puszczy. Musiała powrócić do zamku przed zmierzchem
i uważać, by po odwróceniu się nadal widzieć prześwity na błonia...
Podczas
wędrówki natknęła się na parę całkowicie wyschniętych krzaków. Ich zaczernione
podstawy i liche gałązki świadczyły o tym, że rośliny były martwe. Jako dziecko
Davina mieszkała u mugoli, którzy pasjonowali się ogrodnictwem. Poświęcali
wolny czas na dbanie o grządki i kwietne rabaty, ale Mea, pani domu, często
narzekała na pasożyty i szkodliwe robactwo. Pewnego dnia zabrała do ogrodu
Davinę i pokazała jej młodą, chudą jabłonkę.
– Zobacz,
dziecko, szkodniki wyssały z niej życie – powiedziała, wskazując na czarny
pień. – Za parę lat rosłyby tu soczyste jabłka.
Tego samego
dnia jej mąż, Brett, ściął drzewko jednym uderzeniem siekiery. Davinie było
przykro i długo obserwowała puste miejsce z okna swojego pokoju, wyobrażając
sobie dorosłą, ugiętą pod ciężarem owoców jabłoń i rozstawione koło niej
krzesła, by w upalne dni móc czytać w cieniu książki i rozkoszować się chłodną
lemoniadą.
Być może Mea
oczekiwała, że dziewięciolatka zrozumie jej żal, dlatego podzieliła się tamtym
zjawiskiem z dziewczynką. Była wtedy najstarszym dzieckiem w rodzinie
zastępczej i niejako pełniła rolę powierniczki pani Perkins.
Wspomnienie
z dzieciństwa wywołało u Daviny nostalgię. Przykucnęła i musnęła palcami
zeschnięty krzak. Pamiętała, co zrobiła dla sowy Teda i później, w łazience dla
dziewcząt, choć te wydarzenia były dla niej jak odległy sen. Tym razem nie
chciała ryzykować.
Wewnętrzne
uczucie mrowienia pojawiło się jednak samo, pełznąc od strony żołądka w okolice
gardła, a później rozchodząc się do obu ramion, łokci i przegubów. Opadła na
kolana, drapiąc się w nadgarstki. Nie rozumiała do końca swoich mocy, ale
myślała, że może nad nimi panować. Tym razem nie ingerowała w to wolna wola. Widziała,
jak spowija ją jasny, ciepły blask, rozświetlając mroki Zakazanego Lasu.
Otworzyła usta. Spomiędzy bladych warg Daviny wydobył się złoty pyłek. Przyległ
do nagiego krzewu i aura życia rozświetliła liche gałęzie. Śmierć wyciekła
przez nie w postaci czarnych kropel pochłoniętych przez glebę i krzak zaczął
odzyskiwać swoją dawną postać. Podstawa rozrosła się w nadnaturalnym tempie,
odgałęzienia stały się brązowe i po paru sekundach krzew zaczął rodzić owoce.
Dzikie róże, koralowe, dorodne, połyskujące jeszcze światłem Daviny.
Zauroczona
dziewczyna dotknęła jednej z nich i uśmiechnęła się. Nagłe ukłucie w sercu
wzięła za porozumienie z rośliną, wdzięczność płynącą z jej strony.
Były też
gorsze aspekty nagłego wybuchu mocy. Podobnie jak przy ratowaniu Isabel, Davinę
przytłoczyło wrażenie utraty cząstki siebie. Ciężko oddychając, dźwignęła się
na nogi i ociężale zaczęła przedzierać się w kierunku błoni. Co krok oglądała
się za siebie, podziwiając swoje dzieło. Jeszcze tu wrócę, pomyślała.
*
Tuż po
wyjściu z lasu zaczęło obficie padać i w drodze powrotnej Davina obmyła dłonie
deszczówką. Kiedy wpadła do zamku, zobaczyła uczniów zmierzających grupkami do
Wielkiej Sali, skąd wypływały smakowite zapachy kolacyjnych dań. Musiała
stracić rachubę czasu, ale uznała, że również coś zje i dopiero potem uda się
do dormitorium. Długie stoły domów były już zapełnione głodnymi Hogwartczykami.
Davina udała się na swoje stałe miejsce. Naprzeciwko siedział Derek i z ponurą
miną grzebał w rybnej przekąsce. Norah rozmawiała z Adeline. Talerze obu
dziewcząt były puste.
– Gdzie
Irma? – zapytała bez przywitania. Sięgnęła po misę z ziemniaczanymi, smażonymi
w głębokim tłuszczu kulkami i nałożyła sobie kilka. Cisza Zakazanego Lasu wydawała
się nierealna w porównaniu z gwarem śmiechów i pogawędek w zamkowej jadalni. W
przytulnej Wielkiej Sali było pomarańczowo od ognia białych świec powtykanych w
kandelabry, a zaczarowane sklepienie przedstawiało już nocne niebo obsypane
gwiazdami.
– Nie chce
wychodzić z sypialni, jest oburzona tym, że dostaliśmy od Baldrica szlaban.
Jeszcze w pokoju wspólnym się do niego rzucała, prawie go spoliczkowała –
odpowiedział chłodno Derek.
– Zaniosę
jej kanapki – odparła Davina, starając się nie myśleć o tym, że Irma zostanie
żoną Barta.
Norah popatrzyła
na nią z przyganą.
– Gdzie ty
byłaś? Jesteś strasznie blada. I mokra.
– Nic mi nie
jest, musiałam się przejść – mruknęła i upiła odrobinę dyniowego soku.
– Czego
chciał od ciebie Bart?
– Jak zwykle
usiłował wymusić na mnie wspólne wyjście do Hogsmeade. Za odpuszczenie wam
szlabanu – skłamała gładko Davina. Wymyśliła to na poczekaniu, ale zdawało się,
że Ślizgoni łyknęli tę śpiewkę.
– Zgodziłaś
się? – Norah wybałuszyła oczy. – Lepiej tego nie rób...
– Dał mi
czas na odpowiedź, żebym przypadkiem się nie pośpieszyła i nie wybrała źle.
Derek i jego
dziewczyna wymienili znaczące spojrzenia.
– Dobra,
wiecie co? W dupie z tym kretynem. Zepsuł nam humor na resztę wolnego dnia, ale
to okropne, że do tej pory wszyscy są tym struci. – Norah położyła głowę na
barku Dereka uśmiechając się sztucznie. Zabini ukradkiem złożył szybki
pocałunek na płatku jej ucha.
Zakochani
czarodzieje zaczęli karmić się nawzajem i dokazywać, a Adeline zalała miseczkę
płatków mlekiem i zamknęła się w świecie jakiejś romantycznej powieści.
Davina,
którą rozbolała głowa, przełykała kęsy powoli i po zaspokojeniu pierwszego
głodu szukała wzrokiem Teda. Znalazła go w gronie roześmianych Puchonów.
Wyglądał beztrosko i promiennie. Nie odepchnął ładnej koleżanki, która niby
przypadkiem oparła się o niego i wyszeptała mu coś do ucha. Ted przygryzł górną
wargę i wzruszył ramionami, a Puchonka wyraźnie posmutniała. O
czym rozmawiali? Zapytała go o wspólne wyjście, a on odmówił? Twoja strata,
Tedzie, bo jest piękna. Włosy czarne jak skrzydła kruka, a cera muśnięta
słońcem, myślała Davina. Młody Lupin nie spoglądał w stronę stołu
Ślizgonów. To zabolało dziewczynę. Prawdopodobnie źle odebrała jego
wcześniejsze intencje i wcale nie zamierzał się z nią już spotykać.
Dlaczego?
– Davina! Co
ci jest, na Merlina? – Jakby zza mgły dotarły do niej zatroskane słowa Dereka.
Szybko zamrugała i spojrzała na zaniepokojonych Ślizgonów. – Cała drżysz.
– Słabo mi.
Wezmę coś dla Irmy i pójdę... – Przełknęła ślinę i odrętwiałymi dłońmi chwyciła
pierwszą tacę z brzegu. Rumiane tosty wirowały przed zamykającymi się oczami
Daviny. Głosy się oddalały, a brzask ognia bladł i zapadał w ciemność...
Dziewczyna
zatoczyła się do tyłu i upadła na kamienną posadzkę, a Norah zerwała się z
krzykiem. W Wielkiej Sali natychmiast zrobiło się cicho i zaciekawieni
uczniowie aż powstawali z krzeseł, by móc zobaczyć, co wywołało ten
przerażający wrzask.
Derek wsparł
się o bark swojej dziewczyny, wskoczył na ławkę i bez chwili wahania przeszedł
przez zastawiony naczyniami stół. Kiedy doskoczył do panny Abbey, wziął
przyjaciółkę w ramiona.
– Pomocy!
Zemdlała uczennica!
Wybuchło
zamieszanie. Profesorzy zerwali się z siedzeń, a zaaferowani Hogwartczycy
wyciągali szyje, żeby sprawdzić, komu przydarzył się wypadek; niektórzy nawet
podeszli do stołu Ślizgonów, chcąc ujrzeć na własne oczy poszkodowaną.
– Proszę się
odsunąć, to moja podopieczna! – zawołał jeden z dorosłych czarodziejów, z
rozbiegu przepychając się między gapiami. Był to profesor Eliot, który nie miał
problemu z przywołaniem uczniów do porządku. Opiekun Domu Węża podbiegł do
Dereka trzymającego nieprzytomną Davinę.
– Biedactwo,
zaraz się tobą zaopiekuję. – Wyjął z szaty różdżkę i wyczarował niewidzialne
nosze, na których Derek ułożył dziewczynę. Profesor Elliot przyłożył dwa
złączone palce do szyi Daviny.
– Ma słaby
puls, zabieram ją do Skrzydła Szpitalnego! – zawołał w kierunku reszty
zaniepokojonego grona pedagogicznego. Roztrzęsiona Norah i Derek poszli za nim,
nie pytając nawet o pozwolenie.
*
Leon Eliot
otarł z czoła strużkę potu i przekręcił klucz w zamku drzwi swojej komnaty. Nie
był szczególnie zatroskany o wypadek, jaki zdarzył się podczas kolacji. Wykonał
to, co do niego należało, czyli dostarczył omdlałą uczennicę pod opiekę pełnej
miłości pielęgniarki, jednak nie przywiązywał się do Ślizgonów i traktował ich
tak samo neutralnie, jak pozostałych. Nawet zadowoliło go, że przed tyloma
spojrzeniami zagrał swoją bohaterską kartą i z opanowaną, nieco nonszalancką
postawą opuścił Wielką Salę. W Skrzydle Szpitalnym poudawał zaaferowanego,
dopytywał o podawane Davinie lekarstwa, po czym stwierdził, że musi spisać
raport dla dyrekcji i rześkim krokiem opuścił piętro. O nieszczęsnej Ślizgonce
myślał jak o głupiej dziewusze, która najpewniej głodziła się przez parę dni,
aby schudnąć w pasie i przypodobać się jakiemuś młodzikowi. Za jego czasów nie
było takiej delikatnego, zakompleksionego kwiatu młodzieży czarodziejskiej, za co
dziękował samemu Salazarowi Slytherinowi.
Nauczyciel
zdjął szatę i przejrzał się w lustrze. Chwycił za złotą ramę i pociągnął ją lekko
do siebie. Za zwierciadłem posiadał sekretny barek pełen wytrawnych alkoholi.
Przejrzał etykiety trunków, jakby widział je po raz pierwszy, ale naraz
zrezygnował z pomysłu napicia się. Istniały ważniejsze sprawy...
Mężczyzna
udał się do klasy, w której nauczał obrony przed czarną magią, a stamtąd
przeszedł do gabinetu. Czasami odechciewało mu się, czasem zamierzał przestać i
znaleźć inne zainteresowanie, ale wraz z kolejnym porankiem nachodziła go myśl,
że może w końcu doczeka się czegoś ciekawszego, co będzie mógł zbadać.
W gabinecie
otworzył dębową szafę, gdzie trzymał tajny sprzęt do mierzenia poziomu magii.
Działanie pracującej non stop machiny opierało się na wyłapywaniu wyładowań
elektromagnetycznych i biochemicznych, które powstawały przy używaniu zaklęć.
Przez lata pracował nad urządzeniem, bo musiało wpasować się do środowiska
wypełnionego magią w każdym calu. Magia w Hogwarcie i wokół zamku czaiła się na
każdym kroku, wśród zaczarowanych obrazów i zbroi, tętniła w żyłach setek
czarodziejów i stworzeń, pulsowała w powietrzu. Cel osiągnął i wynalazkiem,
właściwie przechowywanym nielegalnie, podzielił się zaledwie z dwoma zaufanymi
osobami. Od tamtej pory, jeśli czegoś nie ulepszał, co wieczór sprawdzał, jakie
wyniki zapisało samopiszące kacze pióro, przymocowane do jednego z wahadełek, i
skrupulatnie je analizował.
W szkole
przez zamiłowanie do fizyki i eksperymentów kończących się niepowodzeniami
uchodził już za pierwszorzędnego dziwaka, ale według opinii uczniów nauczał
dobrze i umiał wzbudzić respekt, toteż nie martwił się o utratę pracy.
Tamtego
wieczoru bez zbytniego entuzjazmu wyjął spod pióra pergamin. Zanim przejrzał
notatki, na przekór nalał sobie do brudnej szklanki brandy i w towarzystwie
bursztynowego płynu zasiadł za biurkiem.
– Sprawdźmy –
westchnął.
W godzinach
porannych i południowych nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Kreska na wykresie
zachowała normę, dopiero później...
– MERLINIE!
– Leon poderwał się na równe nogi, zachłystując się trunkiem. – To chyba jakieś
żarty!
Z impetem
otworzył szufladę i wyjął wyniki sprzed kilku dni. Wtedy również sądził, że
machina się pomyliła, ale dwukrotnie nie popełniłaby tak karygodnego błędu.
Atramentowe kreski znacząco wychodziły poza poziomą oś, tworząc rosnące pagórki.
– W obu
przypadkach było tak, jakby co najmniej dwa tuziny czarodziejów rzuciło
jednocześnie zaklęcie niewybaczalne – mruczał do siebie, szarpiąc czarnego wąsika.
Drżał z przejęcia. Był już niemal całkowicie pewien, że w Hogwarcie tkwi źródło
nieznanej, potężnej energii, które musiał odkryć.
*
– Edwardzie
Lupinie, jak ci idzie praca nad Eliksirem Wzmacniającym?
– Względnie
dobrze – odparł sucho Ted, wrzucając do miedzianego kociołka równo pokrojony
imbir. Zamieszał wywar pięciokrotnie i zabrał się za przygotowywanie kolejnych
składników. W międzyczasie przeciągle ziewnął, omal nie strącając z ławki
słoiczka z błękitnymi płatkami fiołków.
Na
poniedziałkowych eliksirach z Gryfonami Ted bujał w obłokach i był nieprzytomny.
Zaliczył trzecią bezsenną noc w całym swoim życiu. Dwie pierwsze były w czasach
dzieciństwa, spowodowane męczącymi koszmarami i przytłaczającą samotnością. Ostatnia
była zupełnie inna. Do późnego wieczora pisał esej z transmutacji, a później
wiercił się w łóżku, myśląc o Davinie. Usychał ze zmartwienia, zastanawiając
się, co takiego stało się dziewczynie. Choć unikał kontaktu z nią przez cały
weekend, nie przestawał myśleć o tym łagodnym spojrzeniu i uśmiechu, który
ogrzewał jego serce. Przez te parę godzin, kiedy inni Puchoni spali, Ted snuł
rozmyślania, nie mogąc dojść do wniosku, czego oczekuje od tej
znajomości. To właściwie przez Davinę odrzucił zaloty natrętnej Victoire i
odmówił Amelii, jednej z najładniejszych Puchonek, gdy zaproponowała mu wspólny
spacer.
– Ted, do
cholery, bierzesz tę miętę? – Crispin klepnął młodego Lupina w ramię. – Co się
z tobą dzieje, stary?
– Nic –
odwarknął Ted, podając koledze pęczek intensywnie zielonych listków – jestem
zmęczony, mało spałem.
Blondyn
uniósł dłonie w geście obronnym.
– Dobra, nie
wkurzaj się...
Ted przeprosił
przyjaciela. Z trudem przykuwał uwagę do przejaskrawionych opowieści profesora
Dovera, który co drugie zdania wybuchał gromkim, nieco piskliwym śmiechem,
próbując ożywić rozespanych uczniów. Tylko nieliczni wtórowali mu cicho, raczej
z grzeczności niż przez dobry humor.
Kiedy Ted
posprzątał swoje stanowisko i pokazał nauczycielowi idealnie wyważony eliksir o
turkusowej barwie, założył torbę na ramię i wybiegł z klasy. Opuścił lochy, po
czym skierował się do zachodniej części zamku. Szedł szybko, mając nadzieję na
odwiedzenie Daviny w Skrzydle Szpitalnym. Nie widział jej podczas śniadania i
był pewien, że spędziła noc sama w dużej sali wypełnionej żelaznymi łóżkami i
zapachem medykamentów.
Ostatni
kawałek drogi przebiegł truchtem i stanął pod dwuskrzydłowymi drzwiami odrobinę
zmęczony. Nie czekając dłużej, sięgnął po klamkę i wszedł do wypełnionej światłem
dnia lecznicy.
*
Na twoje opowiadanie trafiłam przez zupełny przypadek, ale nie żałuję, ponieważ po przeczytaniu pierwszej linijki nie mogłam oderwać wzroku od tekstu i ani się obejrzałam, a już dotarłam do końca rozdziału. W godzinę przeczytałam jeszcze poprzednie rozdziały wraz z dodatkiem specjalnym i muszę przyznać, że jeszcze nigdy nie czytałam opowiadania o choć w przybliżeniu podobnej tematyce. I wcale nie mam tutaj na myśli Teda, w którym się zakochałam ;) ale Davinę i jej tajemniczą moc, która ciągle zatruwa moje myśli, a ciekawość, aż wysadza mnie od środka! Poza tym chciałam jeszcze napisać, że bardzo mi się podoba twój styl pisania. Jest taki delikatny, stosujesz wiele porównań i metafor, które ułatwiają czytelnikowi zrozumieć niektóre rzeczy, które opisujesz. Poza tym nie znalazłam ani jednego błędu stylistycznego, ortograficznego, czy gramatycznego, co jest godne podziwu, bo rzadko można spotkać kogoś, kto nie popełniłby ani jednego błędu, podczas pisania rozdziału. A, musisz wiedzieć, że pod tym względem jestem bardzo wyczulona ;D. No, i oczywiście bardzo, ale to bardzo podoba mi się szablon. Jest prześliczny. Jasny, przejrzysty, z cudowną kolorystyką, świetnie dobranymi i połączonymi stockami i przede wszystkim fantastycznymi napisami. Ach *__* nie mogę się napatrzeć ;D
OdpowiedzUsuńTeraz nie pozostaje mi nic innego, jak dołączyć do obserwowanych, czekać na nowy rozdział i serdecznie cię pozdrowić.
Tak, więc pozdrawiam i życzę mnóstwa weny!
Juliette
PS: Robisz szablony na zamówienie? ;)
Bardzo Ci dziękuję za komentarz! Nie sądziłam, że w najbliższym czasie wpadnie tu ktoś nowy i przeczyta wszystkie wpisy. Ja właśnie jestem świadoma, że mogą być błędy i w najbliższym czasie będę przeprowadzać korektę... nie mam bety, dlatego cieszę się, że uważasz, iż posty są przejrzyste i napisane (prawie) bezbłędnie. Myślę, że te moce Daviny mogły trochę odrzucić osoby, które rygorystycznie podchodzą do kanonu - w ten sposób straciłam jedną czytelniczkę, ale jej strata, bo wszystko będzie dość logicznie wytłumaczone w swoim czasie. W każdym razie bardzo Ci dziękuję za opinię i poświęcony Tedowi czas. A co do szablonu, to możemy się dogadać "prywatnie" ;) Odezwij się do mnie na maila metalica4@wp.pl i napisz, co byś chciała.
UsuńW sumie, to nie rozumiem osób, które pisząc potterowskie ff sztywno trzymają się kanonu. Zdecydowanie jestem za tym, aby posługiwać się swoją wyobraźnią i to na niej polegać podczas pisania takich tworków ;) A, co do szablonu, to na pewno się odezwę ;P Wszystkie twoje prace, które widziałam aż zapierały dech w piersiach ;D
UsuńCały rozdział był świetny, ale chyba najbardziej podobały mi się czary w lesie. Nie trwały długo, ale opisałaś je fenomenalnie, czułam tę magię :)
OdpowiedzUsuńDavina to bardzo ciekawa postać, która z rozdziału na rozdział rozwija się i jeszcze bardziej intryguje czytelnika. Ma naprawdę niezwykłą moc. Wydaje się również dobrą osobą. Podobało mi się to, co myślała o Tedzie - była w tym racjonalna, nie chciała się śpieszyć, działała małymi kroczkami. Myślę, że ich relacje rozwijają się delikatnie i pięknie jednocześnie.
Ciekawi mnie także Leon Elliot. Jego postać pewnie sporo namiesza - czy będzie pozytywna czy negatywna? Nie moge się doczekać ciągu dalszego.
Pozdrawiam :)
Ciekawy pomysł na opowiadanie. Zazwyczaj Teda paruje się z Victoire, ale tutaj jest inaczej. To miła odmiana.
OdpowiedzUsuńTed wydaje się zwykłym nastolatkiem. Jest pomocny i sympatyczny.
Davina wydaje się być bardzo ciekawą postacią. Szczególnie intrygują mnie jej tajemnicze moce, o których jeszcze nie wiele wiadomo. Jej przeszłość także wydaje się bardzo ciekawa.
Victoire jest okropna, dlatego dobrze, że Ted ją odrzucił.
Zastanawia mnie, czemu w prologu Ted uciekł z Daviną. Czy to wszystko przez Eliota? Mężczyzna
wydaje się szalony. Kto wie, co by zrobił, gdyby dowiedział się o mocy Daviny.
Czekam na następny rozdział.
Pozdrawiam.
Na początku chcę przeprosić, ze tak późno komentuje, lecz ostatnio mam mało czasu na blogowanie...
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo mi się podobał. Ta scena w lesie była naprawdę bardzo interesująca. To, jak zamieniła zeschnięty krzak na żywy, który od razu puścił swoje owoce... Bardzo łady obrazem.
No i czar prysł.
Jestem ciekawa, czy podczas kłótni, Irmina dowiedziała się o tym, że będzie żoną Baldrica. Na jej miejscu uciekłabym, gdybym się dowiedziała, że moim mężem ma być tak czarodziej, który mówi o małżeństwie z dziewczyną, a mimo to wciąż leci na Davinę.
No i Davina zemdlała na oczach wszystkich w Wielkiej Sali... Czyżby było to spowodowane tym, że użyła swej mocny w Zakazanym Lesie?
No i ten nauczyciel Eliot... wydaje się dość podejrzanym gostkiem. Zdaje mi się, że już się tutaj pojawił, choć mogę się mylić. Tak rzadko dodajesz rozdziały, że trudno mi spamiętać wszystko... Niestety tak już mam.
I jestem ciekawa już rozmowy Daviny z Tedem:)
Pozdrawiam serdecznie :*
P.S. Masz śliczny nowy szablon. Wybrałaś bardzo piękne zdjęcie Emmy^^
P.S.2. Dziękuję Ci za zainteresowanie Nowojorskimi Tajemnicami:* Miło mi bardzo:* Choć nie musisz komentować każdego rozdziału ;) Z jednego też będę bardzo zadowolona ;)
Przepraszam za nieobecność. Ostatnio nie mogę znaleźć czasu na blogowanie. Mam nadzieje, że mi wybaczysz. Jak tylko będę mogła, nadrobię zaległości :)
OdpowiedzUsuńdawno nic nie bylo, ale warto było czekać. trochę bdenerwuje mnie, ze tak właściwie bez powodu Davina i Ted się od siebie odsunęli, takie sytuacje są najgrose, bo niosą niepewność, a przecież wiadomo, że oboje chccą tego samego... może nie wielkiej miłości, ale na pewno chcą się lepiej poznać. Aczkolwiek Davina ma też jakieś własne plany co do Teda i to ejst trochę... denerwujące. Jej moc musi być cholernie potężna i tera jej tajemnica może zostać odkryta... jestem ciekawa, jak abrdzo intelignentny czy dociekliwy okaże się ten nauczyciel., który pedagogiem za dobrtym nie jest... ale chyba lubi zagadki, eksperymenty... więc Davina ma się czego obawiać. Mam nadzieję, że szybko dojdzie do siebie, Ted potrebował naprawdę dużeo bodźca, żeby przestać udawać brak zainteresowania...faceci... notka b.dobra, ciekawi mnie,co dalej
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam wszystko od początku i muszę przyznać, że pomysł na fabułę opowiadania masz genialny i zastanawiam się, co będzie dalej. Bardzo spodobał mi się powyższy rozdział. Dobrze się go czytało, był pełny fantastycznych opisów i dialogów, które razem tworzą spójną całość. Mam nadzieję, że kolejny rozdział ukaże się już niedługo, ponieważ zaciekawiłaś mnie ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Aubrey
Cześć ;)
OdpowiedzUsuńNa Teda trafiłam przez przypadek już bardzo dawno temu, ale dopiero teraz mam choć odrobinkę czasu, aby należycie przeczytać to opowiadanie i napisać długaśny, przyzwoity komentarz.
Zanim jednak szerzej wypowiem się na temat treści, chciałabym najpierw ci pogratulować wspaniałego szablonu, który z tego, co wiem robiłaś sama. Jest naprawdę śliczny i ma bardzo ciekawą kolorystykę, nie wspominając już o boskim układzie, czy teksturach, które według mnie tworzą spójną całość. A zresztą, nawet gdyby coś było nie tak, pewnie nawet bym tego nie zauważyła, ponieważ nie znam się na rzeczach tego typu.
Rozdział czytało się naprawdę dobrze i bardzo spodobał mi się twój styl pisania, ponieważ za każdym razem, gdy czytam coś twojego mam wrażenie, że za każdym razem siedzisz godzinami nad rozdziałem i dbasz o każdy, nawet najmniejszy szczegół i tego ci zazdroszczę ;P
Bardzo polubiłam postać Teda, jak również Daviny, choć panna Abbey z początku wzbudzała we mnie mieszane uczucia, ale teraz naprawdę ją lubię i cieszę się, że postanowiłaś napisać coś tak niesamowicie innego niż wszystko, co krąży po blogosferze.
Mam nadzieję, że już niedługo będę mogła przeczytać kolejny rozdział. Życzę mnóstwa weny i wytrwałości nie tylko w pisaniu, ale i również w tworzeniu nowych szablonów <33
Pozdrawiam ;*
Flynn
PS: serdecznie zapraszam do siebie na www.corka-syriusza.blogspot.com
Wow, naprawdę dobrze piszesz :3 Czekam na kolejny rozdział :)
OdpowiedzUsuńZostałaś nominowana do Liebster Award przez http://ginny--draco.blogspot.com/ ;D