II rozdział: odnalazłeś mnie, gdy nikt inny nie patrzył...

Po odnalezieniu kolegów z Hufflepuffu okazało się, że ma dwa wyjścia: albo zająć miejsce przy drzwiach i przez całą podróż cisnąć się na siedzeniu z czterema osobami obok, albo poszukać innego przedziału. Wakacyjne romanse jego przyjaciół z uczennicami różnych domów nadal płonęły jasnym ogniem i młodzi zakochani pragnęli przebywać razem w paczce. Choć prosili Teda, aby z nimi został, powiedział, że postara się odwiedzić ich później – i nie miał nic nikomu za złe, chyba że Baldricowi Bartowi. To przez niego wsiadł do pociągu na ostatni moment i nie mógł spędzić podróży do Hogwartu w gronie najbliższych.
Ted z lekką tęsknotą wspominał pierwsze wyjazdy, na których główną atrakcją były jego popisy metamorfomagią. Uczniowie łaknęli towarzystwa młodego Lupina i wychodzili całymi grupami na korytarz, żeby patrzeć na cyrk, jaki odstawiał i śmiać się z nienaturalnych kształtów uszu, dziwacznych kolorów włosów lub ogromnych, haczykowatych nosów. Czasami parodiował nauczycieli; pomysłów na jednoosobowe przedstawienia mu nie brakowało.
Pierwszego września dwa tysiące piętnastego roku prawie nikt nie rozpoznał Teda, a znajomi byli zaskoczeni nowym obliczem chłopaka. Liczył się z tym, że przestanie przykuwać uwagę po zmianie paru szczegółów w swojej fizjognomii, ale naprawdę potrzebował metamorfozy. Dojrzewał do właściwej decyzji przez długi czas, a potem okazało się, że czuje się wyjątkowo dobrze w roli zielonookiego bruneta z niewielkim zarostem. Czuł się męsko – z niebieskimi, nastroszonymi włosami wyglądał jak łobuz. Wieczny chłopiec, Piotruś Pan.
Kluczył w wąskim przejściu. Przez moment rozważał nawet udanie się do punktu bagażowego, gdzie przechowywano większe kufry oraz zwierzęta, ale zrezygnował z owego pomysłu, gdy dosłyszał dochodzące stamtąd kocie piski, warknięcia i sowie pohukiwania. Przeszedł niemal na sam koniec składu i stanął przy oknie. Po szybie ciurkiem spływały ukośne strugi deszczu, a pojedyncze krople bębniły głośno o szkło.
– O nie, kochaniutki, tutaj nie będziesz sterczeć z tą wielką skrzynią.
– Słucham? – Obrócił głowę i ujrzał czarownicę w średnim wieku za wózkiem wypchanym po brzegi magicznymi słodyczami. Wydawała się rozbawiona.
– Przejście jest za wąskie dla nas dwojga – wyjaśniła dobrotliwie.
– Nie mam gdzie pójść – odparł wstydliwie Ted. Zauważył, że niektórzy zaczęli przyglądać się tej scenie ze swoich przedziałów.
– Chłopcze... – Czarownica poprawiła okulary, zsunięte na sam czubek wydatnego nosa. – Wystarczy się trochę rozejrzeć.
Ted wyjął z kieszeni różdżkę i nakierował końcówkę na swój bagaż.
 Reducio. – Kufer pomniejszył się do rozmiarów małego kamyka i Ted schował go do bluzy.
– Chłopcze... i tak musisz wejść gdzieś na moment, bo cię nie wyminę z tymi łakociami...
– Tu są jeszcze wolne siedzenia.
Drzwi ostatniego przedziału, przesłoniętego zielonymi zasłonkami, otworzyły się i ze środka wyszła dziewczyna, którą Ted kojarzył mgliście jedynie z widzenia. Miała delikatnie skręcone, orzechowe loki, ciemnobrązowe tęczówki i jasną, owalną twarz. Jej pełne, jasnoróżowe usta rozciągnął nieśmiały uśmiech. Młody Lupin popatrzył na nią ze zdziwieniem i wdzięcznością jednocześnie. Nie czekając na odzew czarownicy od wózka ze słodyczami, skinął w kierunku nastolatki i wszedł do maleńkiego, prostokątnego pomieszczenia.
Zanim przywitał się z przebywającymi tam uczniami, Ted zdał sobie sprawę, że znalazł się pośród piątki Ślizgonów. Ci jednak byli milsi od Baldrica i prędko zorganizowali przestrzeń dla Puchona.
– A gdzie twój bagaż? – zapytała przyjaźnie niska brunetka z fryzurą na boba.
– Tutaj – odpowiedział niepewnie, poklepując brązową kieszonkę na piersi. Dziewczyna parsknęła śmiechem.
– Może to i lepiej, bo nasze półki są mocno przeładowane. Jestem Norah Pepper. – Wyciągnęła dłoń. Ted uścisnął ją ochoczo.
– A ja Davina Abbey – powiedziała czarodziejka, która go zaprosiła. Odwrócił się i spojrzał głęboko w czekoladowe oczy, otoczone firaną długich, cienkich rzęs. Nigdy wcześniej w szkole nie zwrócił na nią większej uwagi, a teraz, kiedy doszło do bezpośredniego kontaktu, stwierdził, że musiał być mocno zaślepiony Victoire, skoro nie zauważał... Daviny. Ładne imię, pomyślał. Jako jedyna osoba postanowiła przyjąć Teda pod dach i uratować go przed niezręczną sytuacją.
– Miło mi – odparł szczerze. – Ted Lupin.
– To są Irma Pucey, Adeline Higgs i nasz orzeszek, Derek Zabini. – Davina przedstawiła resztę przyjaciół, pokazując kolejno sympatycznie wyglądającą blondynkę, szatynkę z przydługawą grzywką i okularami oraz ściętego na jeża, ciemnoskórego chłopca. Norah usiadła mu na kolanach i oplotła ramionami śniadą szyję, pokazując wszem i wobec, że Derek należy do niej.
– Cześć wszystkim, naprawdę niedługo sobie stąd pójdę – wybąknął Ted.
– Przestań, siedź z nami do końca! – zawołała Irma. – No i masz miejsce przy oknie. Chyba podobasz się Davinie, skoro je dla ciebie zwolniła – dodała, puszczając zarumienionej koleżance perskie oczko.
Ted zerknął na swoją wybawczynię, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
– Opowiedz coś o sobie. W Hogwarcie zawsze było głośno o twoich zdolnościach, dlatego cię kojarzę. Nie miałeś czasem turkusowych włosów? – zapytał Derek, dyskretnie masując plecy ukochanej. Choć mówił perfekcyjną angielszczyzną, Ted zastanawiał się, jakie korzenie etniczne posiadał w swoim rodowodzie. Zapoznawaniu nowych ludzi po siedmiu latach nauki w tej samej szkole towarzyszyły skrajne uczucia, prawdopodobnie obu stronom. Na szczęście dla młodego Lupina, ci Ślizgoni byli diametralnie różni od Baldrica i jego ponurej szajki rodem z piekła.
– Miałem. Przez pięć lat, od drugiej klasy. Nowym wizerunkiem niejako żegnam Hogwart – odpowiedział szczerze. – To znaczy... chodzi o dojrzalszy wygląd, być może zostanę aurorem i chcę się prezentować doroślej.
– Były ciemnoniebieskie – uściśliła Davina, intensywnie wpatrując się w Teda.
– Jestem facetem, nie znam się na barwach – burknął Derek żartobliwie.
Jednak młody Lupin pojął w mig, że dziewczynie chodziło raczej o oczy. Wiedział to, po prostu. Skinął głową, zaintrygowanym spojrzeniem badając oblicze tajemniczej, podejrzanie życzliwej panny Abbey.
Faktem zaś było to, że oprócz samego Teda, pani Andromedy i Harry'ego nikt nie znał prawdziwego koloru tęczówek siedemnastolatka, tych, z którymi przyszedł na świat i jakie zobaczyli po raz pierwszy Remus z Tonks. Obecnie miał ciemnozielono-miodowe, idealnie pasujące do barwy włosów i skóry.
– Fajnie, że myślisz o poważnym zawodzie. W ostatnich latach stanowiska aurorów nie są już oblegane, nie jak na początku nowego tysiąclecia – kontynuował Ślizgon. – W każdym razie to i tak najbardziej szanowana posada. No i kasy też się sporo trzepie.
–  Davina, Derek i ja też rozpoczniemy siódmą klasę – wtrąciła Irma, przerywając nić połączenia między przyjaciółką a Tedem. – Egzaminy są nam kompletnie niestraszne, prawda?
– Nie ma się czym przejmować – przyznała Davina. – Oby poszło mi dobrze, to zostanę uzdrowicielką w Mungu. Ciężka, ale satysfakcjonująca praca.
– Moim marzeniem jest Departament Magicznych Wypadków i Katastrof. Albo Departament Tajemnic – rzucił Derek. – Wiem, że to drugie jest nierealne, ale cholernie ciekawi mnie, co się tam dzieje.
– Mnie zadowoli własna marka odzieżowa. – Irma wzruszyła beztrosko ramionami, przerzucając długie blond pasma za lewy bark. Była energiczniejsza od Adeline, która skryła się za księgą czarów i pogryzała słone orzeszki, nie starając się przyłączyć do pogawędki. – Będę zmieniać styl wiedźm na całym świecie. Najpiękniejsze szaty, szyte na miarę suknie, ozdobne kapelusze, fikuśna bielizna...
– Bielizna? Masz przy sobie jakieś szkice? – zainteresował się Derek. Norah klepnęła chłopaka w bark, z oburzeniem otwierając usta.
– Na pewno wyglądałbyś wyśmienicie w czarnej koronce. Nie, nie mam ich tutaj...
– Nie chodzi mi o mnie, tylko o moją ukochaną! – Czarodziej pocałował Norah w policzek. – I tak poczyniła postępy, odkąd ze sobą chodzimy, wcześniej nosiła babcine pantalony – wyszeptał ze zgorszeniem.
Irma i Norah popłakały się ze śmiechu.
Nastrój Ślizgonów udzielał się Tedowi. Szybko się zrelaksował i nie czuł się jak intruz, który podstępem wkroczył na terytorium wroga. Dotąd nieznajomi uczniowie Hogwartu sprawili, że nawet nie tęsknił za towarzystwem Puchonów.
Siedzącą obok Daviną zainteresował się najbardziej. Od pierwszego wejrzenia zauroczyła go ta szczera, naturalna delikatność, jakiej brakowało zuchwałej Victoire. Jednocześnie sądził, że Ślizgonka musi dobrze pilnować swoich hipotetycznych sekretów. Zdystansowana, cicha... i ten Slytherin. Z jakichś powodów tiara ją do domu słynącego ze złych charakterów. Chociaż...
Zmierzył uważnym wzrokiem pozostałą czwórkę i uznał, że zaczął analizować zachowanie Daviny tylko na podstawie stereotypowego myślenia. Czy nie on sam godzinę wcześniej zmartwił się tym, że mały James Potter przeraził się, gdy Harry wspomniał o Hufflepuffie?
Ted otworzył czekoladową żabę i wcisnął ją prędko do ust. Chciał się nacieszyć ostatnim wyjazdem do ukochanej szkoły. Derek zjadł właśnie fasolkę o smaku zgniłych skarpet i zzieleniał, a z uszu Daviny poleciały czerwone kłęby dymu po skosztowaniu fasolki paprykowej.
Jeśli nie w gronie Puchonów, to w gronie wesołych Ślizgonów.

*

Pociąg wjeżdżał na stację Hogsmeade. Wrześniowa, niekończąca się ulewa powitała młodych czarodziejów na szkockiej ziemi.
Nadszedł czas na opuszczenie wagonu i rozdzielenie się. Ted przywrócił swój bagaż do pierwotnego stanu i postawił go na siedzeniu. Później, podobnie jak jego nowi znajomi, zanurkował w kufrze w celu wyjęcia szaty, schludnie złożonej pod samym wiekiem. Z dumą przypiął do niej godło Hufflepuffu.
Szata Dereka była tak pognieciona, jakby wyjął ją ze smoczych gardzieli. Irma z niesmakiem obserwowała Zabiniego i jego dziewczynę. Norah zachłannie zgarniała porozrzucane resztki słodyczy do torebki. Skromna Adeline najpierw z namaszczeniem włożyła między kartki książki zakładkę, a dopiero potem zajęła się sprawą oficjalnego ubioru.
– Cóż, dziękuję wam za wspólną jazdę – powiedział Ted. Nikt nie zwrócił na niego szczególnej uwagi. Nawet Davina, z którą złapał najlepszy kontakt, była zbyt przejęta szarpaniem srebrnej nitką, zwisającej smętnie z czarnego rękawa.
Z ukłuciem żalu opuścił przedział. Gdy wyszedł z pociągu, głęboko odetchnął świeżym powietrzem, przesiąkniętym charakterystycznym zapachem deszczu. Przepchnął się między Hogwartczykami, poszukując w tłumie znajomych twarzy. Nałożył kaptur i skierował się do szeregu powozów, jak zwykle zaprzężonych w niewidzialne testrale. W obecnych czasach nikt już nie uważał tej sprawy za tajemnicę i na ogół współczuło się uczniom potrafiącym zobaczyć te niesamowite stworzenia.
Karoce ruszały z miejsc, sunąc po błotnistej ścieżce pod same bramy Hogwartu.
Ted przeczekał falę młodszych, rozentuzjazmowanych adeptów sztuki magicznej i wskoczył do jednego z ostatnich powozów. Po chwili pojawili się w nim jeszcze Derek, Norah, Irma oraz Adeline.
– No, stary, dzisiaj jesteśmy na siebie skazani – zauważył z przekąsem ciemnoskóry chłopak. – Dobrze, że porządny z ciebie typ.
– A gdzie wasza przyjaciółka? – zaniepokoił się Ted. Powóz szarpnął, a młody Lupin odniósł wrażenie, że dobiegło go ciche, końskie parsknięcie i odgłos kopyt uderzających o wyboiste podłoże. Wyobraźnia, pomyślał.
 Davina? – Norah wyglądała na zaskoczoną. – Ach, no przecież ty nie jesteś nasz. – Przewróciła oczyma i ostentacyjnym ruchem dłoni zaczęła się wachlować.
– Została porwana przez Baldrica. Pewnie znowu się zejdą i będą razem. Taka tam never–ending love story – wyjaśniła niecierpliwie Irma.
Puchon przełknął głośno ślinę. Świat powoli od niego odpływał. Niemożliwe, aby słodka Davina miała do czynienia z okrutnym, władczym Baldrikiem. Więc to był jej wielki sekret, ukryty w głębinach ciemnych oczu?
– Nie, żartuję, nigdy nie byli razem. Baldric szantażuje Davinę. Jeśli nie spełnia jego próśb, pastwi się nad nami – dodała blondynka, zauważając, że Ted zacisnął dłonie na kolanach.
– Baldric... Bart? – wychrypiał.
– Owszem! Podły skur...
 Derek! – Adeline wzdrygnęła się. Irma westchnęła ciężko, a Norah czule objęła ukochanego. Ted, skonfundowany, gryzł język, by powstrzymać się od dalszych pytań.
– Derek ma prawo do nienawidzenia Baldrica – rzuciła oschle Norah. Ja też, pomyślał młody Lupin. – Bart ma kompleksy i wyżywa się... Problem w tym, że oni są na jednym roku. Dzielą dormitorium. Derek od zawsze był upokarzany i traktowany gorzej przez wzgląd na ciemną... eee... aparycję. Odłączył się od zgrai Barta, w której był tylko dzięki nazwisku, kiedy go oświeciłam, że ta znajomość to najgorszy wybór. Opiekun Slytherinu, Leon, ma to gdzieś, jest dziwakiem. Baldric jakoś od szóstej klasy buja się w Dav. Ona go olewała, ale znalazł na nią sposób. Nie poddaje się, ba, to popapraniec! Nawet się nie kryje z tym, że chciałby ją zaliczyć. Wiesz, o co chodzi. Jak wyszliśmy z pociągu, zaczepił nas. Zareagowaliśmy, ale Davina stwierdziła, że sama to załatwi. Musieliśmy uszanować jej decyzję – powiedziała, przeczesując palcami krótkie, hebanowe kosmyki.
Teda ogarnęła niewymowna wściekłość. Świński blondyn, obnoszący się wężem na piersi, nie tylko jemu zepsuł tak wiele wspaniałych chwil spędzonych w murach Hogwartu. Na myśl o delikatnej Davinie, zmuszanej przez Barta do rzeczy, na jakie nie miała najmniejszej ochoty, dostawał białej gorączki.
– Rozumiem... – mruknął, z trudem zachowując spokój i zerkając ze smutkiem na ogarniętego złością Dereka. Postanowił, że jeszcze nie podzieli się z nimi swoją historią. Obrócił głowę i przez maleńkie kratki okiennicy obserwował szary zmierzch.

*

Uczta powitalna minęła szybko. Ted nie wodził wzrokiem za uczniami ze Slytherinu, oddając uwagę Puchonom, ceremonii przydziału, przemowie powitalnej dyrektor McGonagall oraz sycącej uczcie. Najadł się za cały dzień, kosztując po trochu większości potraw przygotowanych przez skrzaty domowe. Były smaczne i znakomicie zaspokajały apetyt.
Leżąc już w łóżku, w sypialni dla chłopców z siódmego roku, myślał o rodzicach, naderwanych przyjaźniach, pyszniącej się przy stole Krukonów Victoire i uwięzionej w sidłach Baldrica Davinie. To ostatnie szczególnie nie dawało mu spokoju.
– Pst, Lupino, śpisz? – zapytał Crispin Cordell z sąsiedniego posłania.
– Nie – odrzekł Ted zmęczonym głosem i przetarł powieki. Zjadł i wypił za dużo, i odpoczynek wcale nie przynosił ulgi. Po kolacji, wraz z innymi starszymi Puchonami, uczcił rozpoczęcie semestru zimowego w przytulnym pokoju wspólnym, a piwo kremowe lało się strumieniami.
– Słuchaj, lipnie wyszło z tymi miejscami w Express Hogwart. Prawdę mówiąc, to mieliśmy nadzieję, że wreszcie dobrałeś się do zgrabnego tyłeczka Weasley i to do niej się dosiądziesz – tłumaczył pokornie Crispin. Ted prychnął cicho.
– Nie gniewam się na was – mruknął. – Poza tym... poza tym... poznałem dzięki temu miłą dziewczynę – szepnął. Pozostali chłopcy już spali, pochrapując. Sprężyny łóżka zajmowanego przez Crispina zatrzeszczały.
– Nie gadaj. Kogo?
– Spadaj, nic ci nie powiem za karę. Jeśli poznam ją lepiej, to wtedy się pochwalę.
– Zgred z ciebie, Lupino. Wiesz o tym? – W głosie Puchona pobrzmiewała uraza. – Skoro to nie Victoire... jest ładniejsza od niej?
– Jest wyjątkowa – odpowiedział Ted, a jego usta mimowolnie rozciągnął uśmiech. Po zamknięciu oczu widział tylko Davinę i raz po raz odtwarzał scenę, gdy wyszła mu na spotkanie. Otulił się mocniej żółto-brązową kołdrą i zasnął.

*

Swój tydzień miał rozpocząć dwoma godzinami transmutacji i dodatkową transfiguracją. Pod koniec śniadania popił owsiankę sokiem pomarańczowym i zajrzał do torby, aby upewnić się, że zabrał Poradnik transmutacji dla zaawansowanych. Podręcznik oraz pergaminy były na miejscu, więc udał się na pierwsze piętro i stanął przed drzwiami klasy w momencie, gdy rozbrzmiał dzwon obwieszczający rozpoczęcie zajęć. Wśród kilkunastu czarodziejów czekających na profesor Garnett dostrzegł Davinę i Dereka. Byli pogrążeni w cichej rozmowie, ale na widok Teda oboje uśmiechnęli się i zaprosili go do siebie. Młody Lupin skinął przepraszająco do dwóch Puchonek, z którymi przyszedł i udał się w kierunku Ślizgonów.
Ciemnobrązowe oczy siedemnastolatki błysnęły radośnie, a serce Teda wywinęło koziołka.
– Chcesz siedzieć z nami? – spytała, przechylając głowę na bok.
– Chętnie – odparł, zaciskając palce na przetartym, skórzanym pasku torby.
Zaraz potem przybyła nauczycielka. Profesor Garnett była dostojną, dobiegającą czterdziestki kobietą, stanowczą i surową, jednak wzbudzała sympatię. Pomagała słabszym uczniom i ciągle motywowała tych lepszych. Powszechnie była znana z uwielbienia do noszenia korali i mocnego podkreślania ust.
Ted lubił klasę od transmutacji dzięki panującemu w niej klimatowi. Ściany wysokiego, prostokątnego pomieszczenia były wyłożone ciemnozieloną tapetą, zdobioną złotym ornamentem. Ten sam motyw roślinny stroił również czarne płytki posadzkowe. Z sufitu zwieszały się cztery pozłacane kandelabry, a na parapetach strzelistych, gotyckich okien stały przedmioty, takie jak rozmaite lusterka, puchary, klatki z małymi zwierzątkami oraz księgi przyprószone kurzem. Profesor Garnett stanęła za katedrą i cierpliwie czekała, aż uczniowie zajmą miejsca. Davina złapała Teda za dłoń i pociągnęła go na tyły sali.
– Tu będzie najlepiej – wyjaśniła.
Usiadł z brzegu, obok niego Ślizgonka. Nauczycielka odchrząknęła i postukała różdżką o tablicę.
– Drodzy uczniowie. W najcięższym etapie nauki będziecie kontynuować podręcznik z szóstego roku, powtarzać materiał z poprzednich lat oraz pisać co tydzień esej. Długie, długie, długie prace. Lepiej przykładajcie się do nich, ponieważ będę was rozliczać. Co do knuta. Po sprawdzeniu obecności przygotujcie różdżki i otwórzcie podręczniki na stronie dwieście trzydziestej trzeciej. Abbey Davina.
– Obecna. – Dziewczyna uniosła rękę.
Ted drgnął i zerknął na szatynkę z uśmiechem. Odpowiedziała mu tym samym gestem.
– Nie sądziłam, że poznam w Hogwarcie jeszcze kogoś ciekawego – powiedziała cicho, bez skrępowania.
– Ja też – przyznał brunet. – Wiem, że nie powinienem się wtrącać, ale...
– LUPIN! – zagrzmiała profesor Garnett, uderzając pięścią o drewniany blat. Lista z nazwiskami uczniów zsunęła się i opadła na podłogę. – Skoro jesteś tak mocno zainteresowany lekcją i przeszkadzasz w odczytywaniu nazwisk, powinieneś jako pierwszy przedstawić klasie parę rodzajów transmutacji i sypnąć garścią wzorowej teorii. Zapraszam na środek. – Nauczycielka przy użyciu czarów postawiła na wolnej ławce kilkanaście różnych przedmiotów.
Ted chętnie wypełnił rozkaz, choć wolał zostać i porozmawiać z Daviną. Czternaście par oczu wiodło za nim spojrzeniem, kiedy szedł między rzędami ławek na sam przód klasy.
– Co mam z tym zrobić? – zapytał, patrząc na rozstawione rzeczy. Nauczycielka przygładziła rozpuszczone, czarne włosy i wzruszyła ramionami, usuwając się w cień. Kątem oka dostrzegł jej cierpki uśmiech.
– Wymyśl coś ciekawego. W końcu jesteś metamorfomagiem – odpowiedziała, akcentując ostatnie słowo. – Tylko nas nie zanudź.

*

– To było... wow...
– Niesamowite! – krzyknęła Davina z różowymi wypiekami na policzkach.
– Zwłaszcza ta transmutacja talerza w pianino i zagranie na nim sonaty żółwiami przemienionymi w widelce.
– Albo stworzenie lawendowego wieńca z malutkiej koniczyny – dodała jedna z Puchonek.
Po godzinie zajęć profesor Garnett pozwoliła podopiecznym wyjść na dziedziniec i zażyć im świeżego powietrza. Ted, który był przyzwyczajony do bycia w centrum uwagi, z przyjemnością wysłuchiwał zachwytów nad swoimi czarami.
Reszta szkoły również dostała kilkanaście minut przerwy i młodzi czarodzieje tłumnie opuścili mury zamku. Chłopak nie zdziwił się, gdy w oddali ujrzał Victoire Weasley ze swoją świtą. Gdy zaczęła się zbliżać, wyraźnie zmierzając w jego kierunku, podenerwował się. W jednej ósmej wila szła z dumnie wyprostowanymi plecami, a wraz ze zmniejszającym się dystansem Ted ponownie wpadał w słodką pajęczynę zaplecioną przez jej nieodparty urok.
– Teddy! – zawołała, w ostatnim odcinku drogi puszczając się biegiem i zostawiając resztę Krukonów w tyle. Za nic miała towarzyszów siedemnastolatka; patrzyła tylko na niego. Davina omiotła Victoire zaskoczonym spojrzeniem i odsunęła się od Teda.
– Teddy – powtórzyła Weasleyówna – chciałam ci tylko wręczyć to – rzekła, wciskając do dłoni czarodzieja wyperfumowany liścik. – Będę czekać. – Przygryzła kusicielsko dolną wargę i wróciła do przyjaciół, oglądając się jeszcze przez ramię, jakby chciała zanotować reakcję młodego Lupina.
Ted był zbity z tropu.
– Stary... masz branie – skwitował krótko Derek. – To twoja laska?


*

17 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Chyba nawet dobrze się stało, że Ted nie znalazł kolegów i błądził po pociągu, bo dzięki temu zapoznał sobie nowe, dotychczas nieznane towarzystwo, mimo, że jest tam już siódmy rok. I naprawdę się cieszę, że masz w opowiadaniu też miłych Ślizgonów, skoro to młode pokolenie i do tego czasu mentalność przynajmniej części z nich mogła być już nieco bardziej przystępna. Co prawda sama mam w opku raczej złych Ślizgonów, no ale piszę o 1999 roku, no i z założenia jadę na stereotypach. No, ale bardzo mi się podobało, jak Ted szybko się odnalazł między nimi i udało mu się dogadać. No i że oni tak łatwo go przyjęli, sami z siebie, choć wcale nie musieli. I nie dyskryminowali go za bycie Puchonem.
      Pojawiła się też Davina. Byłam jej bardzo ciekawa. Zaskoczyłaś mnie tym, że jest Ślizgonką, myślałam, że będzie Puchonką jak Ted, ale lubię motyw znajomości z osobami z innych domów, więc się cieszę. Zastanawia mnie też, jaka będzie później, i co doprowadzi do tego, że przydarzy się ta scenka z prologu. I ciekawe, czy naprawdę chodziła z tym wrednym chłopakiem. Jak na razie wydaje mi się całkiem ułożoną, trochę nieśmiałą osobą.
      Podobały mi się też te nawiązania do metamorfomagii; nawet, jeśli teraz Ted się nie zmieniał, fajnie że opisałaś, jak kiedyś zabawiał przemianami znajomych, albo że nawet nauczycielka transmutacji wiedziała o jego umiejętnościach. Ale pewnie tak, w końcu to jest na tyle specyficzne, że pewnie nie ma w szkole za wielu innych metamorfomagów.
      Notka była fajna. Już czuć te hogwarckie klimaty, dość szybko do tego doszłaś, ale się cieszę. No i znowu mignęła Victoire, ale mam nadzieję, że Ted z nią nie będzie... Nie lubię takich pewnych siebie, popularnych dziewuch. Póki co ta bohaterka budzi we mnie niechęć.

      Usuń
    2. O tak, Davina od początku miała być Ślizgonką, dlatego, że włada ogromnymi i nieprzeciętnymi mocami, no i pochodzi z dość poważnego rodu. Ale ona i jej przyjaciele są bardzo fajnymi i sympatycznymi ludźmi, chociaż nie ukrywam, że Davina będzie miała swoje wady. Jak wiesz, lubię tworzyć takie postacie, które mają i zalety, i wady. Nie przepadam za skrajnościami, chociaż w przypadku Baldrica i Victoire ta szala się jednak przechyla na wady. Ted jest powszechnie znany ze swoich zdolności metamorfomagicznych, choć jego największym sekretem jest prawdziwy kolor oczu, taki, z którym się urodził.Ted w ogóle lubi sobie zmieniać wygląd, choć na przykład do tych niebieskich włosów i oczu był przywiązany aż przez pięć lat, ale ja uznałam, że nie chcę pisać o niebieskowłosym chłopaku, zwłaszcza że tematyka opowiadania jest, jaka jest. Fabuła będzie brnąć dość szybko, ale obecnie i tak mam ochotę na więcej niż 10-15 rozdziałów :)

      Usuń
    3. A, no i gratuluję bycia pierwszą jak zawsze ;)

      Usuń
  2. Po pierwsze cieszę się, że ktoś napisał opowiadanie o Teddym. Jakoś nie mogłam znaleźć nic ciekawego w blogsferze, dlatego z wypiekami na twarzy zabrałam się za czytanie nowego dzieła.
    Po drugie: sam tytuł tego rozdziału przypadł mi bardzo do gustu. Nie wiem czemu, może dlatego, że lubię takie dłuższe, a nie jednowyrazowe.
    Dobra teraz będziemy oceniać całość :)
    Davina wydaje się bardzo ciekawą postacią. Na razie dość nieśmiałą, ale interesującą. Podoba mi się tutaj relacje między Ślizgonami a innymi domami. LUDU NIE KAŻDY ŚLIZGON MUSI BYĆ WREDNY! Nie rozumiem, czemu inni tego nie rozumieją. Ech, no dobra.
    Znów witamy szanowną panią Victoire Weasley, która doprowadza mnie do prawdziwego ataku furii. Nie lubię takich osób, ale występują coraz częściej zarówno w prawdziwym życiu, jak i różnorodnych opowiadaniach.
    Reasumując ( mam ostatnio fazę na to słowo )
    Rozdział nic nie wnoszący do fabuły, ale idealne wprowadzenie do dalszej fabuły.
    Czekam na dalszy ciąg i zapraszam do mnie.
    kochanka-ksiezyca.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z założenia tytułami rozdziałów będą jakieś krótkie wersy z różnych piosenek, wkrótce zrobię jakąś porządną playlistę ze wszystkimi utworami, z których je zaczerpnęłam :) Davina właśnie miała się wydać nieśmiała, dopiero później zacznie otwierać się przed Tedem i zawierać z nim znajomość, przyjaźń. Z prologu można również wywnioskować, że będzie w nim zakochana (nie wiadomo, czy z wzajemnością). Myślę, że nowe pokolenie rządziło się już zgoła innymi zasadami i będziemy się cieszyć dobrymi Ślizgonami :) Victoire będzie jeszcze się pojawiać, niestety, jest dość istotną sylwetką w tym opowiadaniu... :) Dziękuję za komentarz :)

      Usuń
  3. Davina jest w Slytherinie! Skaczę z wielkiej radości, wykonując taniec hula! :D Uwielbiam Ślizgonów, wręcz ubóstwiam, od kiedy zaczęłam czytać blogi ^^ I zgadzam się z Artemis, nie każdy Ślizgon musi być wredny. A Davina wręcz do nich należy, choć jak już zostało wspomniane w rozdziale, każdy skrywa w sobie jakąś tajemnicę.
    Koledzy Teda się dość nieładnie zachowali, ale tym samym poznał pannę Abbey :) Jestem ciekawa dalszego ciągu i mam nadzieje, że ten wredny Baldric nie przysporzy kłopotów.
    Rozdział świetny. Podobał mi się. Tyle się działo:) Czekam już na ciąg dalszy wydarzeń.

    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Davina skrywa tajemnice, póki co Ted sobie tak wywnioskował z zachowania dziewczyny. Ted jest bardzo dobrym obserwatorem i z reguły nic mu nie umyka ;) Chyba że znajdzie się pod wpływem czaru jakiejś pięknej damy, bo jest mocno podatny na ładną urodę. Zaś jeśli chodzi o Baldrica, to przysporzy kłopotów! Taka jest jego rola w tym opowiadaniu :) Dzięki za opinię ;*

      Usuń
  4. Czy mi się wydaje, czy między Lupinem a Daviną coś zaiskrzyło? Ona jest taka urocza! Aż dziwi mnie, że jest ślizgonką. Ale, jak zgrabnie to pokazałaś w rozdziale, nie wszyscy ślizgoni są źli, a nawet mogą być sympatyczni. Przekomarzanki w pociągu sprawiły, że zaczęłam się radośnie uśmiechać! To takie typowe dla młodych, beztroskich i zabawnych ludzi. Niestety, Victorine na końcu wszystko zepsuła. Ach! Ona jest taka... nie, lepiej tego nie powiem.
    Świetny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Starałam się to tak zbudować, aby między nimi zaiskrzyło :) Sama czuję chemię między tymi dwoma postaciami i zdecydowanie to będzie świetną przygodą, pisanie tego opowiadania. Davina jest Ślizgonką i póki co nie wykazuje cech typowych dla tego domu, zresztą jej przyjaciele również nie. Dziękuję za komentarz ;*

      Usuń
  5. Ted Lupin jako Puchon, to był trafiony wybór! Wcale nie pasuje do stereotypu ślamazary i niedojdy... Scenę na lekcji opisałaś bardzo realistycznie. Nie dziwię się , że młody Lupin lubi transmutację. To chyba był niedoceniany przedmiot, przynajmniej u Rowling, a szkoda! Davina zaczyna mi się podobać! Może ona będzie kontrowersyjną postacią. ale lepszą od Victrorii. Tak myślałam, że Teddy i Ślizgonka się zaprzyjaźnią. Nie rozumiem, czemu to właśnie mieszkańcy domu Węża są bohaterami negatywnymi? Przez Voldemorta? pozostaje jedynie czekać na dalszą część. Już czekam na jakąś większą akcję. Może walkę, albo coś w tym stylu?
    PS>> Zapraszam na nowy wpis u mnie: http://opowiadania-mandragory.blogspot.com/2013/11/bonus-nr-4-cos-o-rozach-baranku-i.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ted mógłby być jeszcze ewentualnie Gryfonem, ale dla mnie to Puchon z krwi i kości. Choć ma w sobie również cechy Krukona, bo się przykłada do nauki rzetelnie. Davina będzie kontrowersyjna pod względem swoich mocy, ale nie charakteru. A Ślizgoni to już stereotyp.

      Usuń
  6. Cieszę się że Davina jest w Slytherinie a Ted to Puchon. to ciekawe i raczej mało spotykane połączenie z którym na pewno z wielką ochotą zapoznam się bliżej :)
    W ogóle Twoje przedstawienie Ślizgonów wydaje się byż strasznie fajne. Dziewczyna jest sympatyczna i bardzo tajemnicza ^^ Ciesszę się że z innych Ślizgonów też nie zrobiłaś żadnych macho bo chyba bym tego nie przeżyła.
    A Victoire zaczyna mnie drażnić. ALe to nic, nie można lubić wszystkich :P
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, zwykle łączy się osoby z jednego domu... :) Ale u mnie jest nietypowo, a zresztą Davina jest bardzo szczególną Ślizgonką. A jej przyjaciele Ślizgoni są również w porządku, po prostu nie przesadziłam ze stereotypami. Dzięki za komentarz :)

      Usuń
  7. Wiesz, pomimo tego, że podczas naszego spotkania w sumie powiedziałaś mi (ogólnie, ale zawsze), jak to opowiadanie będzie wyglądać, to jak siadam do komputera i jestem jakoś już tak przygotowana na to, co przeczytam, to i tak mnie zaskakujesz. Po prostu lubię, jak piszesz, bo wszystkie twoje twory mi się lekko czyta. Są bardzo wciągające.

    Ok, przyznaje, wiedziałam, że Davina będzie ślizgonką, ale spodziewałam się jednak osoby na początku dość nieprzystępnej i może trochę wrednej. I proszę, jak mnie zaskoczyłaś! W sumie, to nie jestem zawiedziona, bo to fajne, że ludzie są otwarci na nowe znajomości, a przede wszystkim nie sugerują się stereotypami (a przynajmniej nie w tak wielkim stopniu).

    Podobała mi się ta lekcja. Ted ma w sobie ogromną charyzmę, jeśli się postara. No a poza tym jest bardzo sympatyczny i zaradny, co czyni go naprawdę fajnym facetem:).

    A takich kumpli jak on ma, to bym w dupe kopnęła... Pf, myśleli... Też mi coś :D

    No i na zakończenie, widzę jak wszystkie dziewczyny powyżej, nie lubię Victorie. Nie i już. Jest laską typu plastic fanstastic, nawet jeśli ma w sobie krew wilii. Jej ruchy są strasznie teatralne, a w tym podbieganiu do Teda i wręczaniu mu liścików czuć zazdrość, ale nie spowodowaną uczuciem, tylko chęcią zwrócenia na siebie uwagi...Wrr.. Wredne babsko :D

    Buziaczki, całuski, pozdrówki :D:D:D

    OdpowiedzUsuń
  8. Próbowałam się powstrzymać i skomentować wszystko dopiero pod ostatnim postem, ale postać Victoire nie daje mi spokoju, naprawdę! Przypomina mi trochę Malfoy'a, jeśli mam być szczera. Oczywiście książkowego, a nie z mojego opowiadania </3 Ted jak na razie wzbudza we mnie zaskakująco pozytywne uczucia. Przyznam, że bardzo utożsamiam się z przedstawicielami Slytheriniu i przez to zazwyczaj podchodziłam do Puchonów z dystansem, ale - o dziwo! - tutaj naprawdę mi nie przeszkadzają. Wręcz przeciwnie.
    Poza tym przypomniałam sobie co najbardziej podoba mi się w Twoim stylu - piszesz bardzo czysto i przejrzyście. Ja czasami gubię się we własnych myślach, a niektóre zdania to istne tasiemce. Muszę bardziej się poświęcić Twoim tekstom, może uda mi się czegoś od Ciebie nauczyć :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Tak się wczułam w blondynę, że zapomniałam napisać: Davina naprawdę jest Ślizgonką? Obstawiałam Krukonkę, co jakoś pasowało mi do wizji konfliktu z Victoire. Poza tym mam wrażenie, że bardzo polubię Irmę. Być może właśnie przelewam moją miłość do postaci z IL o tym samym imieniu(i nawet długich blond włosach), ale niemniej mam nadzieję, że będzie odgrywała znaczą rolę w tej historii :) Pewnie znowu o czymś zapomniałam, ale odpuszczę już sobie trzeci komentarz i wspomnę o tym dopiero w ogólnym podsumowaniu :)

    OdpowiedzUsuń