VI rozdział: posiadasz więcej mocy, niż możesz znieść...

– To nie jest proste – odparła rezolutnie Davina. – Nie można poznać kogoś w pięć minut ani streścić siedemnastu lat życia w dziesięć. – W jej głosie zabrzmiał żal, jakby była zła na Teda, że nie zainteresował się nią wcześniej. Lub ona nim. Poznali się przecież przypadkowo.
Tak przynajmniej odebrał jej odpowiedź Ted, ale dzielnie przyjął te słowa i zamiast naciskać, sięgnął po omacku po rogalika, z którego wyciekła odrobina lepkiego nadzienia. Polizał i rozpoznał zwyczajny, truskawkowy dżem.
Zmaterializowałaś tu jedzenie? – spytał, odgryzając kawałek zimnego wypieku. Lepiej smakowałby na ciepło, ale Davina pewnie nie pomyślała o podgrzaniu ścian koszyka. – Całkiem dobre.
– Nie można robić takich sztuczek z żywnością. Jako ulubieniec profesor Garnett musisz to wiedzieć. A tak na serio, nie czujesz w tym roboty skrzatów domowych? Przyniosłam z kuchni trochę smakołyków, bo wiem, że lepiej zagryźć milczenie niż siedzieć bezczynnie i udawać, że nagle bardzo zainteresowały cię czubki twoich butów. – Davina zaśmiała się. – Oczywiście nie...
– Byłoby mi głupio, gdybym cię zanudził i zjadłabyś wszystko, i chcąc nie chcąc poszła spać z pełnym żołądkiem – przyznał młody Lupin, udając zakłopotanie.
– Właśnie o tym chciałam wspomnieć! Przy tobie czuję się dobrze, choć na ogół jestem dosyć nieśmiała. Nawet jeśli w głowie tłoczy mi się sporo myśli, to po prostu nie potrafię nic z siebie wydusić. – Wzruszyła ramionami i sama również wzięła przekąskę.
– A to z kolei całkiem bezpośrednie wyznanie. Bycie nieśmiałym to zaleta, przynajmniej nie palnie się jakiegoś głupstwa – powiedział Ted z namysłem. – Nikt nie jest idealny. Banalne, ale prawdziwe.
Różnił się pod wieloma względami od Daviny. Zawsze miał liczne towarzystwo i słynął z prostolinijnego sposobu bycia, szczerze i żywo okazując zainteresowanie, jeżeli na czymś mu zależało, a pozbywając się jak chwastów rzeczy, z którymi niekoniecznie chciał się utożsamiać. Do czternastego roku życia nawijał jak katarynka i wszędzie było go pełno, później dojrzał i znacznie się wyciszył, ale starał się nie zmieniać całkowicie i na zawsze pozostać starym, dobrym Tedem, miłującym dobry dowcip i zabawę.
Jedynie babcia Andromeda wróżyła mu, że jako dziecko przypominał Nimfadorę, ale z biegiem czasu w naturalny sposób upodobni się do Remusa, którego natura była mocno wyważona.
Początkowo uważał Davinę za typową marzycielkę. Tęsknym, odległym spojrzeniem powitała go w pociągu Express Hogwart, a na lekcjach bezwiednie rysowała w notatniku i przygryzała końcówkę pióra, wpatrując się w sufit. Dopiero gdy przebywali sam na sam odczuwał, że za tą pozorną delikatnością tkwi osadzony głęboko charakter i wielka siła. Nie mogła trafić do Domu Węża przez przypadek. Podobno stara, wysłużona tiara nigdy się nie myliła.
Ted niejako dzięki Davinie przejrzał na oczy w sprawie krnąbrnej Victoire. Jeden błysk między nimi zdołał pokonać wieloletnie zauroczenie Krukonką i młody Lupin o wiele bardziej wolał rozwinąć znajomość z Daviną, niż egzystować w cieniu Victoire i być jej posłusznym pufkiem. Nie posiadał drygu zdobywcy, dlatego podchodził do świeżego koleżeństwa raczej z fascynacją, aniżeli dalekosiężnymi planami. Nie zamierzał drążyć, o ile Davina wyraźnie da mu do zrozumienia, że powinni powrócić z chmur na ziemię.
Nagle z zaczarowanych krzewów w powietrze wzbiła się gromada świetlików pospolitych. Ich lśniąca, zielonkawa powłoka przyćmiewała nawet wyimaginowane przez Ślizgonkę gwiazdozbiory. Ciche stworzenia ułożyły się kolejno w Konstelację Trytona, Konstelację Sfinksa oraz Konstelację Merlina, a później przysiadły na źdźbłach trawy, otaczając dwójkę młodych czarodziejów. Ted pomyślał, że chciałby spędzać podobnie każdy wieczór. A dokładniej w takiej uroczej, przepełnionej czarem scenerii i z Daviną u boku. Intymna atmosfera i półmrok nie przeszkadzał im obu. Zwyczajnie cieszyli się małym Wszechświatem wewnątrz Pokoju Życzeń, tak jak robiliby to inni nowo poznani znajomi.
Czarodziejka za pomocą prostego zaklęcia wyczarowała kolejną porcję letniego wietrzyku, który przyniósł zaskakującą świeżość i tchnienie nocy.
Przez kilka minut podziwiali dynamicznie kształtujący się zmienny kosmos. Dla Teda było to lepsze niż wszystkie zajęcia z astronomii razem wzięte, podczas których obserwowano przez lunety czarne niebo i wykonywano rozmaite obliczenia pod pilnym okiem surowego profesora.
Davina zaczęła wiercić się w miejscu i skubać paznokcie.
– Wiesz – zaczęła niepewnie. – Nie wiedziałam, że jestem czarownicą, dopóki nie dostałam listu z Hogwartu.
Ted gwałtownie zmienił pozycję, rozprostowując odrętwiałe nogi.
– Ale czemu? Twoi rodzice raczej nie są mugolami? – zapytał, ostrożnie dobierając słowa.
– Nie mam rodziców. To znaczy… miałam i byli czarodziejami, bo trafiłam do Slytherinu. Chyba zginęli i przed śmiercią upewnili się, że prędko się nie dowiem, kim naprawdę jestem.
Młodego Lupina zaszokowały te wieści. Dziewczyna pasowała na arystokratkę z bogatego, angielskiego domu, niezupełnie zgadzającą się z naukami wpajanymi przez zamożnych, aroganckich panią i pana Abbey.
A twoje dzieciństwo?
Davina westchnęła, zebrała loki palcami i znów puściła je wolno na ramiona.
– Spędziłam je u starszego małżeństwa, które prowadzi do dzisiaj coś w stylu domu zastępczego. Inne dzieci były słabsze i chorowite, zajmowałam się nimi lepiej niż pani Perkins. Sama nie zaznałam wiele troski. I kiedy nadszedł ten wyjątkowy dzień... – Ślizgonka przełknęła głośno ślinę – ...czyli jedenaste urodziny, nadeszła prawda. Myślałam o tym jak o żarcie i wybawieniu. I zabrano mnie do Hogwartu, a na opiekunów i dzieci rzucono czar zapomnienia. Tęsknię za nimi. Nigdy więcej ich nie zobaczyłam. – Davina mówiła wyjątkowo chłodno, jakby opowiadała o życiu kogoś innego. – Biologiczni rodzice zostawili mi pokaźne zabezpieczenie w Banku Gringotta. A w skrytce, oprócz góry galeonów, znalazłam różne rzeczy.
– Co się z nimi stało? Dowiedziałaś się czegoś?
– Byli podróżnikami. Raczej nie żyją. I zaczynam się domyślać, dlaczego... W każdym razie matka była zupełnie innego pochodzenia, a ojciec stracił całą rodzinę. I… – urwała. – Nie wiem, czemu ci o tym wszystkim mówię.
Ted pochylił głowę, patrząc na zarys swoich bladych dłoni. Sam stracił najbliższych będąc jeszcze niemowlęciem i był wychowywany przez babkę, jednak w porównaniu z historią dziewczyny, własną przeszłość stawiał w lepszym świetle, bo otrzymał miłości pod dostatkiem i od dziecka poznawał własną tożsamość.
– W porządku, Davino – odezwał się. – Prosząc cię o to, abyś coś o sobie opowiedziała, może miałem na myśli twój ulubiony kolor albo… cokolwiek. Ale dzięki twojemu wyznaniu zyskałem ważniejszą wiedzę. Nie wiem, na co teraz liczysz. Zrozumienie, okazanie współczucia?
– Nie, Ted. To przyszło znikąd. Gardzę litością. Fioletowy.
Młody Lupin machinalnie ujął rękę Ślizgonki. Jej skóra była chłodna i aksamitna.
– A ja lubię niebieski.
Dziewczyna zaśmiała się i oparła czoło na ramieniu Puchona.
– Masz ochotę kontynuować? – zapytał. – Wiesz, twoja opowieść przypomina mi czyjąś inną historię. Chyba nie odważę się powiedzieć tego na głos.
Davina odsunęła się i poprawiła włosy. Tedowi wydało się, że w półmroku dostrzegł jej zaskoczoną minę; nie był pewien. Szybko ugryzł się w język, zdając sobie sprawę z powagi porównania Daviny do złego czarnoksiężnika, jakkolwiek skojarzenie z Tomem Riddle'em było podobnie nieoczekiwane, co zwierzenia nastolatki. Różnica polegała na tym, że myśl o Voldemorcie wzbudzała w chłopaku nienawiść, a Davina nie stanowiła zagrożenia i, jak zakładał Ted, nie skrzywdziłaby nikogo.
– Nie, powiedz, jak zacząłeś – nalegała. – Skoro dzielimy poufną chwilę…
– Odbierzesz to źle. Nie chcę, żebyś się obraziła – zaoponował Ted. – Przepraszam, to głupie z mojej strony. Ta ciemność dziwnie oddziałuje na człowieka.
– Możemy stąd wyjść albo usunąć zaczarowany sufit i dodać trochę światła.
– Tu nie chodzi o wizualizację Wszechświata. Wiesz, jako kilkuletni chłopiec bardzo bałem się ciemności. Wpatrywałem się w czarną przestrzeń i miałem wrażenie, że zaczynam dostrzegać twarze nieżyjących rodziców i nie tylko. Chciałem tego, a jednocześnie byłem przerażony. Od tamtej pory mam bardzo wybujałą wyobraźnię. Wyrosłem ze strachu, ale obecność rozmaitych rzeczy pozostała. Kiedy… kiedy wspomniałaś o sierocińcu, pomyślałem o… największym wrogu społeczeństwa magicznego. Przecież on w młodości miał podobne warunki, a przesiąknął złem i nienawiścią. Twoja historia pokazuje, że los mógł potoczyć się inaczej, że ten podlec mógł przemienić swój żal po to, by czynić dobro. I wtedy moi rodzice by żyli. I tysiące innych prawych czarodziejów. – Ted przymknął powieki. Czuł, jak na jego policzki wypływają rumieńce, a rytm serca przyśpiesza pod wpływem emocji.
Davina westchnęła i położyła dłoń na jego plecach.
– Domyśliłam się, o kogo ci chodzi – wyszeptała.
– I nie jesteś zirytowana?
– Każdy zna jego dzieje…  Zło to nie cecha charakteru, nie gen, tylko wybór. A ja zawsze starałam się wybierać dobro – odpowiedziała.
– Cieszę się. – Polubił jej delikatny dotyk i miał nadzieję, że nie zabierze od razu ręki.
– Chociaż jest ktoś, kto wzbudza we mnie niewiarygodną agresję – dodała przygnębionym głosem.
– Baldric Bart.
– Skąd wiesz?
Ted opowiedział Davinie o tym, czego dowiedział się od przyjaciół dziewczyny.
– Sam mam go dosyć. Na stacji zostałem przez niego popchnięty, ledwo zdążyłem wsiąść do pociągu.
– Och. Ted, proszę, nie rozmawiajmy teraz o Baldricu. Tu jest zbyt miło.
– Racja. Myślisz, że przed wyjściem stąd moglibyśmy jeszcze trochę pooglądać kosmos? – zapytał, zmieniając temat.
– Raczej tak.
Oboje ułożyli się na pledzie na wznak, ramię przy ramieniu. Próbowali odgadnąć nazwy kilkunastu konstelacji i zastanawiali się wspólnie, o ile lat świetlnych widoczne planety są oddalone od Ziemi. Później nastała cisza, zakłócana jedynie szmerem ich oddechów. Obserwowanie materii kosmicznej zachwycało Teda, jednak powoli zaczynał odpływać do własnego świata, nie poświęcając całej uwagi feerii barw.
Zamknął oczy i zapadł w płytki sen. Śniło mu, że wędruje boso po pustyni, a gdzie sięgnął wzrokiem, tam widział sam złoty piach. Żar lał się z drżącego, błękitnego nieba, a gorące powietrze parzyło jego rozgrzaną skórę. Czuł się zagubiony, spragniony i ledwie oddychał. Nie miał nawet okrycia na głowie. W pewnym momencie upadł na kolana i zaczął zapadać się w piasek. Wewnętrzna warstwa była dużo chłodniejsza i przyjemniejsza – chciał mieć za sobą pustynną mękę.
Koszmar się nie skończył. Z jasności wpadł w mroczny, długi korytarz, oświetlony gdzieniegdzie dziwnie mdłym ogniem pochodni. Zdał sobie sprawę, że znajduje się w Hogwarcie, a tuż przed nim widnieje kamienna brama, wyraźnie odcinająca się od reszty ściany. Wyryty po środku wąż nie pozostawiał chłopakowi złudzeń – stał przed wejściem do pokoju wspólnego Slytherinu. Zamierzał odejść, ale głaz samoistnie się odsunął. Nieznana siła pchnęła Teda w kierunku ciemnego, obcego wnętrza.
I znów znalazł się w mrocznym przejściu. Z daleka dostrzegł kominek i stojącą obok postać w białej szacie. Gdy podszedł bliżej, rozpoznał ją.
– Davina? – zapytał. – Czemu jestem tutaj?
Ślizgonka odwróciła się powoli. W dłoni trzymała sztylet o rękojeści wysadzanej szmaragdami.
– Zło to wybór – powiedziała i wbiła ostrze prosto w serce. Z rany buchnęła krew, a Ted krzyknął.
I ocknął się.
Obok leżała drzemiąca Davina. Szarpnął jej ramię odrobinę za mocno.
– Obudź się. Musimy wracać do dormitoriów. – Głos Puchona drżał. Obraz zabijającej się czarownicy utkwił mu głęboko w pamięci. Był tak namacalny i dokładny, jakby to samobójstwo wydarzyło się przed kilkoma sekundami w rzeczywistości. Davina, żywa i rozgrzana, podniosła się i ziewnęła głośno.
– Przepraszam, zrobiłam się senna. Racja… Zbierajmy się stąd. Oby nikt nas nie przyłapał i nie wlepił nam szlabanu.
– Myślisz, że jest pora nocna?
Okazało się, że nie minęło tak wiele czasu, jak im się zdawało. Spędzili w Pokoju Życzeń niespełna dwie godziny i po korytarzach nadal snuła się garstka starszych uczniów, najpewniej wracających z biblioteki i udających się na spoczynek.
– Do zobaczenia. – Ted pożegnał się szybko ze Ślizgonką i niemal biegiem pognał do pokoju wspólnego Hufflepuffu. Czuł się nieswojo przez ten okropny sen.

*

Pierwszy w nowym roku szkolnym weekend minął pod znakiem deszczowej, usypiającej aury. Ted spędził czas z zaprzyjaźnionymi Puchonami. Grali w szachy i wspólnie odrabiali lekcje, dyskutując o majaczącej na horyzoncie przyszłości. Koledzy Teda w większości mieli jasne plany, dlatego młody Lupin, aby nie odstawać od grupy, przyznał, że myśli o byciu aurorem. Posadę miałby zapewnioną odgórnie dzięki chrzestnemu i nie musiałby się martwić o zarobki. Łatwy start w dorosłe życie znacznie zrekompensowałby mu trudy dorastania bez rodziców. Parę lat wcześniej chciał obrać zupełnie inną ścieżkę zawodową, ale z czasem ukształtowało się w nim przekonanie, że powinien posłuchać głosu rozsądku i nie patrzeć ponad zawód, w którym na pewno by się odnalazł.
Ted chłonął pobyt w Hogwarcie wszystkimi zmysłami. Jedynie upływ czasu nie był mu na rękę. Ani się obejrzy, a opuści zamkowe mury i już do nich nie powróci. Chciał zachować w pamięci jak najwięcej wspomnień ze szkoły.
W niedzielne popołudnie udał się do biblioteki, aby wspólnie z Dominique Weasley sprawdzić jej najświeższy esej na transmutację. Młody Lupin obiecał Fleur, że będzie pomagał dziewczynce, bo mała Gryfonka nie mogła liczyć na starszą, zdolniejszą siostrę. Victoire widziała niewiele poza czubkiem własnego nosa i nie interesowała się ocenami rodzeństwa.
Rudowłosa trzynastolatka siedziała jak na szpilkach, kiedy Ted rozwijał pergamin. Czytał dosyć długo, zaznaczając ołówkiem rzeczy, które mu się nie spodobały
– To prawda, że dałeś Vic kosza? – zapytała znienacka i zarumieniła się.
Ted uniósł brwi.
– Skąd wiesz…? Och, kosz to za dużo powiedziane… Ja… Po prostu Victoire nie pokazała się od najlepszej strony – wytłumaczył z zakłopotaniem.
Dominique założyła czerwone pasma włosów za uszy.
– Wieści szybko się rozchodzą. A poza tym ja się cieszę – odparła. – Zasługujesz na fajniejszą dziewczynę. Vic jest wstrętna. Nigdy jej nie polubię.
– Szkoda, bo jesteście rodzeństwem i powinniście się kochać. Może wasze relacje ulegną zmianie, jak obie będziecie starsze – mruknął Ted. Dominique prychnęła ostentacyjnie.
– Mam w nosie tę przebrzydłą wiedźmę. Chętnie wysłałabym ją na bagna…
– Skupmy się lepiej na twoim zadaniu. Wstęp niezły, ale jest kilka literówek. No i chyba używasz specjalnie większych liter, żeby szybko wypełnić przestrzeń – wytykał Puchon. – Mogłabyś więcej wycisnąć z rozpoczęcia, napomknąć o jakimś wydarzeniu historycznym, które ukształtowało formę tych zaklęć. Co ty na to?
Dominique przewróciła oczami i pochyliła się nad pracą, splatając dłonie na stole. Ted zauważył, że paznokcie dziewczynki były poobgryzane i nie wyglądały estetycznie.
– Jestem dopiero w trzeciej klasie – bąknęła. – Poza tym Demelza ma podobnie.
– Nie patrz na innych. Patrz na siebie.
Ted, choć nosił garb odpowiedzialności za córkę przyjaciół, zawsze odnosił wrażenie, że słowa, które mają motywacyjne przesłanki, w jego ustach brzmią dziwnie sztucznie. Przeczesał ciemną czuprynę palcami i spojrzał z wyczekiwaniem na Dominique. Gryfonka skuliła ramiona.
– No dobrze, poprawię. A co z resztą?
– Znając profesor Garnett, pewnie nie pogardzi jakimiś ilustracjami. Mogą być takie proste, wykonane atramentem. Ładnie rysujesz, postaraj się – powiedział zachęcająco, by ułagodzić nastolatkę.
Okrągła twarz Dominique znów nabrała pąsowego koloru.
– A co na przykład…?
– Muszelki, szpilki, guziki… zgodnie z formułami. Oznaczaj je cyferkami rzymskimi.
– Ach tak.
– Resztę bym zostawił. Podkreśliłem drobne błędy, ale dasz sobie radę. – Wyciągnął rękę i poklepał dziewczynkę po barku. – Pamiętaj, żeby się uczyć na bieżąco, jasne?
– Dzięki, Teddy. – Dominique zerwała się z krzesła i na oczach pani Pince oraz kilku uczniów ucałowała Puchona w policzek, a później zgarnęła swoje rzeczy i wybiegła z biblioteki.

*

Tymczasem Davina przebywała nad jeziorem w towarzystwie swoich znajomych. Ołowiane chmury zwiastowały kolejny opad, lecz cała czwórka lubiła spacerować w taką pogodę i oddychać świeżym powietrzem. Obok panny Abbey kroczyła zamyślona Irma, a za nimi szli roześmiani Norah i Derek, trzymając się za ręce i nie szczędząc sobie pocałunków. Wkrótce młodzi zakochani udali się w inną stronę i dziewczęta zostały same przy brzegu. Rzucały do jeziora uzbierane wcześniej kamyki.
Davina lubiła obserwować kręgi tworzące się pod wpływem ciężaru; zmarszczki prędko się wygładzały i po oddziaływaniu obcej masy na wodę nie pozostawał ani ślad.
– Robi mi się zimno – jęknęła Irma, naciągając na zmarznięte dłonie skórzane rękawice. – A to nawet nie jesień…
– Chcesz wrócić do zamku? – Davina nie odczuwała chłodu. Tego dnia założyła pod szatę wyjściową gruby sweter z wysokim kołnierzem.
– Nie, jeszcze nie. – Blondynka kopnęła mokry piach. – Nie mogę uwierzyć, że dla Lupina spoufaliłaś się z Bartem! Ledwo go znasz! – Zawołała z przyganą.
Davina rozejrzała się prędko, ale w promieniu kilkunastu stóp nie było żywej duszy. Słowa przyjaciółki zabolały ją. Tylko Irmie powiedziała, że zaczęła spotykać się z Tedem, ale musiała coś zrobić z Baldrikiem, aby dał Puchonowi spokój.
– Żałuję. Od lat pozwalamy, aby ten tyran wzbudzał w nas strach. On jest nieobliczalny. Co mam zrobić? Pójść z nim do łóżka, żeby wreszcie przestał się mną interesować? – odpowiedziała z odrazą.
Irma zgrzytnęła zębami.
– Może zamienimy go w traszkę i wyrzucimy do Zakazanego Lasu? – zaproponowała entuzjastycznie, lecz widząc smutek na twarzy Daviny, objęła koleżankę. – Przepraszam, Dav. Wiem, że podoba ci się Ted, ale jesteś w potrzasku. Skoro obiecałaś coś temu pajacowi, nie da ci żyć… O nie…
– Co…? – Davina zmrużyła oczy i obróciła głowę w bok.
– O wilku mowa.
Przy szczupłej, oddalonej od jeziora lipie, gdzie usadowił się Derek z Norah, stał również Baldric. Podniesione głosy młodych czarodziejów roznosiły się echem po pagórkowatych błoniach. Irma i Davina podbiegły do grupy nastolatków.
– …śmieszny i kretyński! – ryczał Derek. Zrozpaczona Norah trzymała go za poły płaszcza, powstrzymując od rzucenia się na Barta. Baldric jedynie skrzyżował ręce na piersi i zaśmiał się.
– Co tu się dzieje? – zapytała podejrzliwie Davina. Baldric obrócił się do niej z szelmowskim i pełnym satysfakcji uśmiechem. Dumnie wypinał pierś, na której lśniła odznaka Prefekta Naczelnego.
– Wlepił nam dwutygodniowy szlaban za przytulanie się – syknęła Norah. Po policzkach ciekły jej łzy. Derek zaciskał zęby, oddychając ciężko. – Przecież nie robiliśmy nikomu krzywdy!
– Podpadliście mi, gołąbeczki. Przestańcie zniesmaczać ludzi, a przestanę wam wymierzać kary – odparł chłodno Baldric. – A teraz pozwólcie, że przejmę waszą najdroższą Davinę.
Ślizgonka cofnęła się instynktownie. Gotowała się z gniewu, jednak Bart chwycił ją za nadgarstek i pociągnął ku sobie.
– Ty parszywy gnojku… – warknęła Irma. – Jeszcze nam za to zapłacisz.
Blondyn zmierzył ją lodowatym wzrokiem.
– Znaj moją litość. Pomożesz parce w myciu schodów na kolanach. We trójkę będzie wam raźniej. Chodź – rzucił do Daviny. Dziewczyna posłała całej trójce przepraszające spojrzenie. Kiedy oddalili się od rozzłoszczonych Ślizgonów, wyrwała się z uścisku Baldrica. Twarz czarodziejki oblewał rumieniec złości.
– Dlaczego to zrobiłeś? – zapytała z wyrzutem.
– Z nudów? Skoro życzysz sobie, żebym zostawił ciamajdowatych Puchonów, muszę zrobić porządek w Slytherinie – odpowiedział wesoło. – Pod koniec miesiąca wychodzę do Hogsmeade. Liczę, że będziesz mi towarzyszyć. A twoja jasnowłosa koleżaneczka powinna okazywać mi respekt. – Stanął blisko Daviny, co było dla niej niewygodne.
– Niby czemu? – mruknęła Davina. Patrzyła na niego jak na potwora w ludzkiej skórze.
Zanim odpowiedział, popatrzył na nią z góry. Wreszcie ziewnął, demonstrując swoją obojętność.
– Jakiś rok temu nasi ojcowie podpisali umowę. Wraz z zakończeniem szkoły Irma zostanie moją narzeczoną, a później żoną. Pewnie nie powiesz jej o tym, bo masz za dobre serce, by psuć dziewczynie ostatni rok w Hogwarcie.
Davina otworzyła szeroko oczy. Czuła, jak traci panowanie nad własnym ciałem.
– To niemożliwe… – szepnęła. – Irma nigdy nic do ciebie nie poczuje.
– I wzajemnie. A ty się nie martw. – Pogładził Davinę po policzku. – Zdążymy się do tego czasu zabawić. O! – Uniósł wzrok na ciemniejące niebo. – Zaraz się rozpada. Wracam do zamku, nie zamierzam się przeziębić. Do zobaczenia, słodka sarenko.
Kropla wody opadła na czubek nosa dziewczyny.
Drżała. Bynajmniej nie przez niską temperaturę. Uporczywy świąd rozchodził się od klatki piersiowej aż po czubki palców. Moce dawały o sobie znać i Davina przysięgłaby, że za chwilę wybuchnie jak gwiazda neutronowa. Przecinając powietrze i deszcz, biegła ile sił w nogach, by uciec od własnych myśli i pragnienia zabicia Baldrica.


*

8 komentarzy:

  1. Pierwsza, skomciam później <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpowiedzi
    1. Cudny rozdział :)

      W scenie pomiędzy Tedem a Daviną było dużo magii. Ich relacje są na dobrej drodze. Mmm, czyli dziewczyna też wychowała się w sierocińcu. Oczywiście na razie daleko jej do Czarnego Pana, niemniej i w niej drzemie duża moc, która może decydować o losie wielu. Podobało mi się, że wplotłaś swoje smaczki - te czarodziejskie konstelacje, a także pufka :P Cenię sobie tę oryginalność ;)

      Fajnie, że wyraźniej zarysowujesz charakter Teda. Chłopak jest porządny i bardzo racjonalny - lubię go. Faktycznie jest w nim wiele z Remusa. Ten sen o Davinie zrobił na mnie wrażenie, miał w sobie naprawdę niepokojący klimat. Relacje Lupina z Dominique też są ciekawe - czy ta młoda się w nim podkochuje? To nawet słodkie ^^

      Najbardziej jednak podobał mi się chyba końcowy fragment. Był bardzo ciekawy, na wierzch wypłynęło kilka istotnych faktów. Ten układ z Bartem mnie zaskoczył. Dziewczyna jest odważna, skoro pogrywa w takie coś, by chronić Teda ;) Baldric jest okropny, ale dobrze poprowadzony, wzbudza prawdziwy wstręt i lęk u czytelnika :D Ładnie też zarysowałaś więź Daviny z przyjaciółmi – liczę, że rozwiniesz ich wątek.

      Pozdrawiam ;)

      Usuń
  3. Jezu, jaki ten Brandon jest okropny... Miałam duzo przemyśleń w trakcie czytania, ale przez złość, jaka wobec niego czuje, musze zaczac od konca... Przeszedł tutaj samego siebie. Jak moze w ogole oczekiwać, ze ktoś bedzie z nim rozmawiał, jak tak traktuje ludzi..mysle ze zaczarowane go w traszke nie jest głupie... Skoro niby zależy my na davińie (choc tutaj pokażal, ze tylko na zabawie), to chyba i jej przyjaciół, nie tylko Łupina, powinien zostawić w spokoju. Phpvalo mi sie za to spotkanie naszej pary. Co prawda czasem opisy gwiazd niegwiazd były dla mnie zbyt zagmatwane, jednak dobrze,ze dowiedzieliśmy sie cos wiecej o przeszłości dziewczyny. Coc w tych podróżników to nie wierze xD mam nadziej,e ze niedługo powie tedowi,czego dowiedziała sie o swoim posłannictwie. Ted jest świetny, fajnie,ze pomaga młodszej weasleyownie,choc troszkę zbyt bekferski jest,to fakt xD ale źe w ogole mysli o tym,mając siedemnaście lat, to sie liczy. Davina dobrze trafiła. :) czekam na kom u mńie i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział przeczytałam i w sumie mogę zgodzić się z większością komplementów, jakie napisały moje poprzedniczki. trochę zasmuciła mnie przeszłość Daviny. A więc jest to kolejna rzecz, która łączy ją z Teddym? Być może, jednak śmierć rodziców w istocie nie jest prawdą, ale generalnie całość tej historii bardzo zgrabnie się układa. Opisy relacji Ślizgonki z przyjaciółmi zaiste przypominają mi to co łączyło ojca chrzestnego bohatera z Roniem i Hermioną. oby tak dalej! gdybym miała wystawić Ci ocenę, według kryteriów przyjętych w Hogwarcie byłby to z pewnością stopień wybitny. czekam cierpliwie na ciąg dalszy!

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział bardzo mi się podobał. Pierwsze fragmenty z Tedem i Daviną w roli głównej były fajne i dość ciekawe. Wyjaśniła się też kwestia tego, skąd w Pokoju Wspólnym znalazły się rogaliki^^ Przeszłość Ślizgonki nie jest najlepsza i rzeczywiście, jakby nie patrzeć, podobną sytuacje w dzieciństwie miał Voldemort. I tu dobrze zakwestionowałaś wybór dobra i zła... bardzo ładne określenie :)
    Czytając o tym, że pani Garneett uwielbia w esejach rysunki, przypomniała mi się moja wykładowczyni z Wynagrodzeń i podatków, która także uwielbia w referatach różne tabelki i rysuneczki.
    Pojawienie się na końcu Baldrica było złym posunięciem, bo przez niego zakończyłam rozdział w wielkim smutku. Ach, żałuję Irmy, że będzie zmuszona wyjść za takiego gnoja. Ale coś czuję, że może się to zmienić.

    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń