– To nie jest
proste – odparła rezolutnie Davina. – Nie można poznać kogoś w pięć minut ani
streścić siedemnastu lat życia w dziesięć. – W jej głosie zabrzmiał żal, jakby
była zła na Teda, że nie zainteresował się nią wcześniej. Lub ona nim. Poznali
się przecież przypadkowo.
Tak
przynajmniej odebrał jej odpowiedź Ted, ale dzielnie przyjął te słowa i zamiast
naciskać, sięgnął po omacku po rogalika, z którego wyciekła odrobina lepkiego
nadzienia. Polizał i rozpoznał zwyczajny, truskawkowy dżem.
– Zmaterializowałaś tu jedzenie? – spytał,
odgryzając kawałek zimnego wypieku. Lepiej smakowałby na ciepło, ale Davina pewnie
nie pomyślała o podgrzaniu ścian koszyka. – Całkiem dobre.
– Nie można
robić takich sztuczek z żywnością. Jako ulubieniec profesor Garnett musisz to
wiedzieć. A tak na serio, nie czujesz w tym roboty skrzatów domowych?
Przyniosłam z kuchni trochę smakołyków, bo wiem, że lepiej zagryźć milczenie
niż siedzieć bezczynnie i udawać, że nagle bardzo zainteresowały cię czubki
twoich butów. – Davina zaśmiała się. – Oczywiście nie...
– Byłoby mi
głupio, gdybym cię zanudził i zjadłabyś wszystko, i chcąc nie chcąc poszła spać
z pełnym żołądkiem – przyznał młody Lupin, udając zakłopotanie.
– Właśnie o
tym chciałam wspomnieć! Przy tobie czuję się dobrze, choć na ogół jestem dosyć
nieśmiała. Nawet jeśli w głowie tłoczy mi się sporo myśli, to po prostu nie
potrafię nic z siebie wydusić. – Wzruszyła ramionami i sama również wzięła
przekąskę.
– A to z
kolei całkiem bezpośrednie wyznanie. Bycie nieśmiałym to zaleta, przynajmniej
nie palnie się jakiegoś głupstwa – powiedział Ted z namysłem. – Nikt nie jest
idealny. Banalne, ale prawdziwe.
Różnił się
pod wieloma względami od Daviny. Zawsze miał liczne towarzystwo i słynął z
prostolinijnego sposobu bycia, szczerze i żywo okazując zainteresowanie, jeżeli
na czymś mu zależało, a pozbywając się jak chwastów rzeczy, z którymi
niekoniecznie chciał się utożsamiać. Do czternastego roku życia nawijał jak
katarynka i wszędzie było go pełno, później dojrzał i znacznie się wyciszył,
ale starał się nie zmieniać całkowicie i na zawsze pozostać starym,
dobrym Tedem, miłującym dobry dowcip i zabawę.
Jedynie
babcia Andromeda wróżyła mu, że jako dziecko przypominał Nimfadorę, ale z
biegiem czasu w naturalny sposób upodobni się do Remusa, którego natura była
mocno wyważona.
Początkowo
uważał Davinę za typową marzycielkę. Tęsknym, odległym spojrzeniem powitała go
w pociągu Express Hogwart, a na lekcjach bezwiednie rysowała w notatniku i
przygryzała końcówkę pióra, wpatrując się w sufit. Dopiero gdy przebywali sam
na sam odczuwał, że za tą pozorną delikatnością tkwi osadzony głęboko charakter
i wielka siła. Nie mogła trafić do Domu Węża przez przypadek. Podobno stara,
wysłużona tiara nigdy się nie myliła.
Ted niejako
dzięki Davinie przejrzał na oczy w sprawie krnąbrnej Victoire. Jeden błysk
między nimi zdołał pokonać wieloletnie zauroczenie Krukonką i młody Lupin o
wiele bardziej wolał rozwinąć znajomość z Daviną, niż egzystować w cieniu
Victoire i być jej posłusznym pufkiem. Nie posiadał drygu zdobywcy, dlatego
podchodził do świeżego koleżeństwa raczej z fascynacją, aniżeli dalekosiężnymi
planami. Nie zamierzał drążyć, o ile Davina wyraźnie da mu do zrozumienia, że
powinni powrócić z chmur na ziemię.
Nagle z
zaczarowanych krzewów w powietrze wzbiła się gromada świetlików pospolitych.
Ich lśniąca, zielonkawa powłoka przyćmiewała nawet wyimaginowane przez
Ślizgonkę gwiazdozbiory. Ciche stworzenia ułożyły się kolejno w Konstelację
Trytona, Konstelację Sfinksa oraz Konstelację Merlina, a później przysiadły na
źdźbłach trawy, otaczając dwójkę młodych czarodziejów. Ted pomyślał, że
chciałby spędzać podobnie każdy wieczór. A dokładniej w takiej uroczej,
przepełnionej czarem scenerii i z Daviną u boku. Intymna atmosfera i półmrok
nie przeszkadzał im obu. Zwyczajnie cieszyli się małym Wszechświatem wewnątrz
Pokoju Życzeń, tak jak robiliby to inni nowo poznani znajomi.
Czarodziejka
za pomocą prostego zaklęcia wyczarowała kolejną porcję letniego wietrzyku,
który przyniósł zaskakującą świeżość i tchnienie nocy.
Przez kilka
minut podziwiali dynamicznie kształtujący się zmienny kosmos. Dla Teda było to
lepsze niż wszystkie zajęcia z astronomii razem wzięte, podczas których obserwowano
przez lunety czarne niebo i wykonywano rozmaite obliczenia pod pilnym okiem
surowego profesora.
Davina
zaczęła wiercić się w miejscu i skubać paznokcie.
– Wiesz –
zaczęła niepewnie. – Nie wiedziałam, że jestem czarownicą, dopóki nie dostałam
listu z Hogwartu.
Ted
gwałtownie zmienił pozycję, rozprostowując odrętwiałe nogi.
– Ale czemu?
Twoi rodzice raczej nie są mugolami? – zapytał, ostrożnie dobierając słowa.
– Nie mam
rodziców. To znaczy… miałam i byli czarodziejami, bo trafiłam do Slytherinu.
Chyba zginęli i przed śmiercią upewnili się, że prędko się nie dowiem, kim
naprawdę jestem.
Młodego
Lupina zaszokowały te wieści. Dziewczyna pasowała na arystokratkę z bogatego,
angielskiego domu, niezupełnie zgadzającą się z naukami wpajanymi przez
zamożnych, aroganckich panią i pana Abbey.
– A twoje dzieciństwo?
Davina
westchnęła, zebrała loki palcami i znów puściła je wolno na ramiona.
– Spędziłam
je u starszego małżeństwa, które prowadzi do dzisiaj coś w stylu domu
zastępczego. Inne dzieci były słabsze i chorowite, zajmowałam się nimi lepiej
niż pani Perkins. Sama nie zaznałam wiele troski. I kiedy nadszedł ten
wyjątkowy dzień... – Ślizgonka przełknęła głośno ślinę – ...czyli jedenaste
urodziny, nadeszła prawda. Myślałam o tym jak o żarcie i wybawieniu. I zabrano
mnie do Hogwartu, a na opiekunów i dzieci rzucono czar zapomnienia. Tęsknię za
nimi. Nigdy więcej ich nie zobaczyłam. – Davina mówiła wyjątkowo chłodno, jakby
opowiadała o życiu kogoś innego. – Biologiczni rodzice zostawili mi pokaźne
zabezpieczenie w Banku Gringotta. A w skrytce, oprócz góry galeonów, znalazłam
różne rzeczy.
– Co się z
nimi stało? Dowiedziałaś się czegoś?
– Byli podróżnikami.
Raczej nie żyją. I zaczynam się domyślać, dlaczego... W każdym razie matka była
zupełnie innego pochodzenia, a ojciec stracił całą rodzinę. I… – urwała. – Nie
wiem, czemu ci o tym wszystkim mówię.
Ted pochylił
głowę, patrząc na zarys swoich bladych dłoni. Sam stracił najbliższych będąc
jeszcze niemowlęciem i był wychowywany przez babkę, jednak w porównaniu z
historią dziewczyny, własną przeszłość stawiał w lepszym świetle, bo otrzymał
miłości pod dostatkiem i od dziecka poznawał własną tożsamość.
– W
porządku, Davino – odezwał się. – Prosząc cię o to, abyś coś o sobie
opowiedziała, może miałem na myśli twój ulubiony kolor albo… cokolwiek. Ale
dzięki twojemu wyznaniu zyskałem ważniejszą wiedzę. Nie wiem, na co teraz
liczysz. Zrozumienie, okazanie współczucia?
– Nie, Ted.
To przyszło znikąd. Gardzę litością. Fioletowy.
Młody Lupin
machinalnie ujął rękę Ślizgonki. Jej skóra była chłodna i aksamitna.
– A ja lubię
niebieski.
Dziewczyna
zaśmiała się i oparła czoło na ramieniu Puchona.
– Masz
ochotę kontynuować? – zapytał. – Wiesz, twoja opowieść przypomina mi czyjąś
inną historię. Chyba nie odważę się powiedzieć tego na głos.
Davina
odsunęła się i poprawiła włosy. Tedowi wydało się, że w półmroku dostrzegł jej
zaskoczoną minę; nie był pewien. Szybko ugryzł się w język, zdając sobie sprawę
z powagi porównania Daviny do złego czarnoksiężnika, jakkolwiek skojarzenie z
Tomem Riddle'em było podobnie nieoczekiwane, co zwierzenia nastolatki. Różnica
polegała na tym, że myśl o Voldemorcie wzbudzała w chłopaku nienawiść, a Davina
nie stanowiła zagrożenia i, jak zakładał Ted, nie skrzywdziłaby nikogo.
– Nie,
powiedz, jak zacząłeś – nalegała. – Skoro dzielimy poufną chwilę…
– Odbierzesz
to źle. Nie chcę, żebyś się obraziła – zaoponował Ted. – Przepraszam, to głupie
z mojej strony. Ta ciemność dziwnie oddziałuje na człowieka.
– Możemy
stąd wyjść albo usunąć zaczarowany sufit i dodać trochę światła.
– Tu nie
chodzi o wizualizację Wszechświata. Wiesz, jako kilkuletni chłopiec bardzo
bałem się ciemności. Wpatrywałem się w czarną przestrzeń i miałem wrażenie, że
zaczynam dostrzegać twarze nieżyjących rodziców i nie tylko. Chciałem tego, a
jednocześnie byłem przerażony. Od tamtej pory mam bardzo wybujałą wyobraźnię.
Wyrosłem ze strachu, ale obecność rozmaitych rzeczy pozostała. Kiedy… kiedy wspomniałaś o sierocińcu, pomyślałem
o… największym wrogu społeczeństwa magicznego. Przecież on w młodości miał
podobne warunki, a przesiąknął złem i nienawiścią. Twoja historia pokazuje, że
los mógł potoczyć się inaczej, że ten podlec mógł przemienić swój żal po to, by
czynić dobro. I wtedy moi rodzice by żyli. I tysiące innych prawych
czarodziejów. – Ted przymknął powieki. Czuł, jak na jego policzki wypływają
rumieńce, a rytm serca przyśpiesza pod wpływem emocji.
Davina
westchnęła i położyła dłoń na jego plecach.
– Domyśliłam
się, o kogo ci chodzi – wyszeptała.
– I nie
jesteś zirytowana?
– Każdy zna jego dzieje… Zło
to nie cecha charakteru, nie gen, tylko wybór. A ja zawsze starałam się
wybierać dobro – odpowiedziała.
– Cieszę
się. – Polubił jej delikatny dotyk i miał nadzieję, że nie zabierze od razu
ręki.
– Chociaż
jest ktoś, kto wzbudza we mnie niewiarygodną agresję – dodała przygnębionym
głosem.
– Baldric
Bart.
– Skąd
wiesz?
Ted
opowiedział Davinie o tym, czego dowiedział się od przyjaciół dziewczyny.
– Sam mam go
dosyć. Na stacji zostałem przez niego popchnięty, ledwo zdążyłem wsiąść do
pociągu.
– Och. Ted,
proszę, nie rozmawiajmy teraz o Baldricu. Tu jest zbyt miło.
– Racja. Myślisz,
że przed wyjściem stąd moglibyśmy jeszcze trochę pooglądać kosmos? – zapytał,
zmieniając temat.
– Raczej
tak.
Oboje
ułożyli się na pledzie na wznak, ramię przy ramieniu. Próbowali odgadnąć nazwy
kilkunastu konstelacji i zastanawiali się wspólnie, o ile lat świetlnych
widoczne planety są oddalone od Ziemi. Później nastała cisza, zakłócana jedynie
szmerem ich oddechów. Obserwowanie materii kosmicznej zachwycało Teda, jednak
powoli zaczynał odpływać do własnego świata, nie poświęcając całej uwagi feerii
barw.
Zamknął oczy
i zapadł w płytki sen. Śniło mu, że wędruje boso po pustyni, a gdzie sięgnął
wzrokiem, tam widział sam złoty piach. Żar lał się z drżącego, błękitnego
nieba, a gorące powietrze parzyło jego rozgrzaną skórę. Czuł się zagubiony,
spragniony i ledwie oddychał. Nie miał nawet okrycia na głowie. W pewnym
momencie upadł na kolana i zaczął zapadać się w piasek. Wewnętrzna warstwa była
dużo chłodniejsza i przyjemniejsza – chciał mieć za sobą pustynną mękę.
Koszmar się
nie skończył. Z jasności wpadł w mroczny, długi korytarz, oświetlony
gdzieniegdzie dziwnie mdłym ogniem pochodni. Zdał sobie sprawę, że znajduje się
w Hogwarcie, a tuż przed nim widnieje kamienna brama, wyraźnie odcinająca się
od reszty ściany. Wyryty po środku wąż nie pozostawiał chłopakowi złudzeń –
stał przed wejściem do pokoju wspólnego Slytherinu. Zamierzał odejść, ale głaz
samoistnie się odsunął. Nieznana siła pchnęła Teda w kierunku ciemnego, obcego
wnętrza.
I znów
znalazł się w mrocznym przejściu. Z daleka dostrzegł kominek i stojącą obok
postać w białej szacie. Gdy podszedł bliżej, rozpoznał ją.
– Davina? –
zapytał. – Czemu jestem tutaj?
Ślizgonka odwróciła
się powoli. W dłoni trzymała sztylet o rękojeści wysadzanej szmaragdami.
– Zło to
wybór – powiedziała i wbiła ostrze prosto w serce. Z rany buchnęła krew, a Ted
krzyknął.
I ocknął się.
Obok leżała
drzemiąca Davina. Szarpnął jej ramię odrobinę za mocno.
– Obudź się.
Musimy wracać do dormitoriów. – Głos Puchona drżał. Obraz zabijającej się
czarownicy utkwił mu głęboko w pamięci. Był tak namacalny i dokładny, jakby to
samobójstwo wydarzyło się przed kilkoma sekundami w rzeczywistości. Davina,
żywa i rozgrzana, podniosła się i ziewnęła głośno.
– Przepraszam,
zrobiłam się senna. Racja… Zbierajmy się stąd. Oby nikt nas nie przyłapał i nie
wlepił nam szlabanu.
– Myślisz,
że jest pora nocna?
Okazało się,
że nie minęło tak wiele czasu, jak im się zdawało. Spędzili w Pokoju Życzeń
niespełna dwie godziny i po korytarzach nadal snuła się garstka starszych
uczniów, najpewniej wracających z biblioteki i udających się na spoczynek.
– Do
zobaczenia. – Ted pożegnał się szybko ze Ślizgonką i niemal biegiem pognał do pokoju
wspólnego Hufflepuffu. Czuł się nieswojo przez ten okropny sen.
*
Pierwszy w
nowym roku szkolnym weekend minął pod znakiem deszczowej, usypiającej aury. Ted
spędził czas z zaprzyjaźnionymi Puchonami. Grali w szachy i wspólnie odrabiali
lekcje, dyskutując o majaczącej na horyzoncie przyszłości. Koledzy Teda w
większości mieli jasne plany, dlatego młody Lupin, aby nie odstawać od grupy,
przyznał, że myśli o byciu aurorem. Posadę miałby zapewnioną odgórnie dzięki
chrzestnemu i nie musiałby się martwić o zarobki. Łatwy start w dorosłe życie
znacznie zrekompensowałby mu trudy dorastania bez rodziców. Parę lat wcześniej
chciał obrać zupełnie inną ścieżkę zawodową, ale z czasem ukształtowało się w
nim przekonanie, że powinien posłuchać głosu rozsądku i nie patrzeć ponad
zawód, w którym na pewno by się odnalazł.
Ted chłonął
pobyt w Hogwarcie wszystkimi zmysłami. Jedynie upływ czasu nie był mu na rękę.
Ani się obejrzy, a opuści zamkowe mury i już do nich nie powróci. Chciał zachować
w pamięci jak najwięcej wspomnień ze szkoły.
W niedzielne
popołudnie udał się do biblioteki, aby wspólnie z Dominique Weasley sprawdzić
jej najświeższy esej na transmutację. Młody Lupin obiecał Fleur, że będzie
pomagał dziewczynce, bo mała Gryfonka nie mogła liczyć na starszą, zdolniejszą
siostrę. Victoire widziała niewiele poza czubkiem własnego nosa i nie
interesowała się ocenami rodzeństwa.
Rudowłosa
trzynastolatka siedziała jak na szpilkach, kiedy Ted rozwijał pergamin. Czytał
dosyć długo, zaznaczając ołówkiem rzeczy, które mu się nie spodobały
– To prawda,
że dałeś Vic kosza? – zapytała znienacka i zarumieniła się.
Ted uniósł
brwi.
– Skąd
wiesz…? Och, kosz to za dużo powiedziane… Ja… Po prostu Victoire nie pokazała
się od najlepszej strony – wytłumaczył z zakłopotaniem.
Dominique
założyła czerwone pasma włosów za uszy.
– Wieści
szybko się rozchodzą. A poza tym ja się cieszę – odparła. – Zasługujesz na
fajniejszą dziewczynę. Vic jest wstrętna. Nigdy jej nie polubię.
– Szkoda, bo
jesteście rodzeństwem i powinniście się kochać. Może wasze relacje ulegną
zmianie, jak obie będziecie starsze – mruknął Ted. Dominique prychnęła
ostentacyjnie.
– Mam w
nosie tę przebrzydłą wiedźmę. Chętnie wysłałabym ją na bagna…
– Skupmy się
lepiej na twoim zadaniu. Wstęp niezły, ale jest kilka literówek. No i chyba
używasz specjalnie większych liter, żeby szybko wypełnić przestrzeń – wytykał
Puchon. – Mogłabyś więcej wycisnąć z rozpoczęcia, napomknąć o jakimś wydarzeniu
historycznym, które ukształtowało formę tych zaklęć. Co ty na to?
Dominique
przewróciła oczami i pochyliła się nad pracą, splatając dłonie na stole. Ted
zauważył, że paznokcie dziewczynki były poobgryzane i nie wyglądały estetycznie.
– Jestem
dopiero w trzeciej klasie – bąknęła. – Poza tym Demelza ma podobnie.
– Nie patrz
na innych. Patrz na siebie.
Ted, choć nosił
garb odpowiedzialności za córkę przyjaciół, zawsze odnosił wrażenie, że słowa,
które mają motywacyjne przesłanki, w jego ustach brzmią dziwnie sztucznie.
Przeczesał ciemną czuprynę palcami i spojrzał z wyczekiwaniem na Dominique.
Gryfonka skuliła ramiona.
– No dobrze,
poprawię. A co z resztą?
– Znając
profesor Garnett, pewnie nie pogardzi jakimiś ilustracjami. Mogą być takie
proste, wykonane atramentem. Ładnie rysujesz, postaraj się – powiedział
zachęcająco, by ułagodzić nastolatkę.
Okrągła
twarz Dominique znów nabrała pąsowego koloru.
– A co na
przykład…?
– Muszelki,
szpilki, guziki… zgodnie z formułami. Oznaczaj je cyferkami rzymskimi.
– Ach tak.
– Resztę bym
zostawił. Podkreśliłem drobne błędy, ale dasz sobie radę. – Wyciągnął rękę i
poklepał dziewczynkę po barku. – Pamiętaj, żeby się uczyć na bieżąco, jasne?
– Dzięki,
Teddy. – Dominique zerwała się z krzesła i na oczach pani Pince oraz kilku
uczniów ucałowała Puchona w policzek, a później zgarnęła swoje rzeczy i wybiegła
z biblioteki.
*
Tymczasem
Davina przebywała nad jeziorem w towarzystwie swoich znajomych. Ołowiane chmury
zwiastowały kolejny opad, lecz cała czwórka lubiła spacerować w taką pogodę i
oddychać świeżym powietrzem. Obok panny Abbey kroczyła zamyślona Irma, a za
nimi szli roześmiani Norah i Derek, trzymając się za ręce i nie szczędząc sobie
pocałunków. Wkrótce młodzi zakochani udali się w inną stronę i dziewczęta
zostały same przy brzegu. Rzucały do jeziora uzbierane wcześniej kamyki.
Davina
lubiła obserwować kręgi tworzące się pod wpływem ciężaru; zmarszczki prędko się
wygładzały i po oddziaływaniu obcej masy na wodę nie pozostawał ani ślad.
– Robi mi
się zimno – jęknęła Irma, naciągając na zmarznięte dłonie skórzane rękawice. – A
to nawet nie jesień…
– Chcesz
wrócić do zamku? – Davina nie odczuwała chłodu. Tego dnia założyła pod szatę
wyjściową gruby sweter z wysokim kołnierzem.
– Nie,
jeszcze nie. – Blondynka kopnęła mokry piach. – Nie mogę uwierzyć, że dla
Lupina spoufaliłaś się z Bartem! Ledwo go znasz! – Zawołała z przyganą.
Davina
rozejrzała się prędko, ale w promieniu kilkunastu stóp nie było żywej duszy.
Słowa przyjaciółki zabolały ją. Tylko Irmie powiedziała, że zaczęła spotykać
się z Tedem, ale musiała coś zrobić z Baldrikiem, aby dał Puchonowi spokój.
– Żałuję. Od
lat pozwalamy, aby ten tyran wzbudzał w nas strach. On jest nieobliczalny. Co
mam zrobić? Pójść z nim do łóżka, żeby wreszcie przestał się mną interesować? –
odpowiedziała z odrazą.
Irma
zgrzytnęła zębami.
– Może
zamienimy go w traszkę i wyrzucimy do Zakazanego Lasu? – zaproponowała entuzjastycznie,
lecz widząc smutek na twarzy Daviny, objęła koleżankę. – Przepraszam, Dav.
Wiem, że podoba ci się Ted, ale jesteś w potrzasku. Skoro obiecałaś coś temu
pajacowi, nie da ci żyć… O nie…
– Co…? –
Davina zmrużyła oczy i obróciła głowę w bok.
– O wilku
mowa.
Przy
szczupłej, oddalonej od jeziora lipie, gdzie usadowił się Derek z Norah, stał
również Baldric. Podniesione głosy młodych czarodziejów roznosiły się echem po
pagórkowatych błoniach. Irma i Davina podbiegły do grupy nastolatków.
– …śmieszny
i kretyński! – ryczał Derek. Zrozpaczona Norah trzymała go za poły płaszcza,
powstrzymując od rzucenia się na Barta. Baldric jedynie skrzyżował ręce na
piersi i zaśmiał się.
– Co tu się
dzieje? – zapytała podejrzliwie Davina. Baldric obrócił się do niej z
szelmowskim i pełnym satysfakcji uśmiechem. Dumnie wypinał pierś, na której
lśniła odznaka Prefekta Naczelnego.
– Wlepił nam
dwutygodniowy szlaban za przytulanie się – syknęła Norah. Po policzkach ciekły
jej łzy. Derek zaciskał zęby, oddychając ciężko. – Przecież nie robiliśmy
nikomu krzywdy!
– Podpadliście
mi, gołąbeczki. Przestańcie zniesmaczać ludzi, a przestanę wam wymierzać kary –
odparł chłodno Baldric. – A teraz pozwólcie, że przejmę waszą najdroższą
Davinę.
Ślizgonka
cofnęła się instynktownie. Gotowała się z gniewu, jednak Bart chwycił ją za
nadgarstek i pociągnął ku sobie.
– Ty
parszywy gnojku… – warknęła Irma. – Jeszcze nam za to zapłacisz.
Blondyn
zmierzył ją lodowatym wzrokiem.
– Znaj moją
litość. Pomożesz parce w myciu schodów na kolanach. We trójkę będzie wam
raźniej. Chodź – rzucił do Daviny. Dziewczyna posłała całej trójce
przepraszające spojrzenie. Kiedy oddalili się od rozzłoszczonych Ślizgonów, wyrwała
się z uścisku Baldrica. Twarz czarodziejki oblewał rumieniec złości.
– Dlaczego
to zrobiłeś? – zapytała z wyrzutem.
– Z nudów?
Skoro życzysz sobie, żebym zostawił ciamajdowatych Puchonów, muszę zrobić
porządek w Slytherinie – odpowiedział wesoło. – Pod koniec miesiąca wychodzę do
Hogsmeade. Liczę, że będziesz mi towarzyszyć. A twoja jasnowłosa koleżaneczka
powinna okazywać mi respekt. – Stanął blisko Daviny, co było dla niej niewygodne.
– Niby
czemu? – mruknęła Davina. Patrzyła na niego jak na potwora w ludzkiej skórze.
Zanim
odpowiedział, popatrzył na nią z góry. Wreszcie ziewnął, demonstrując swoją
obojętność.
– Jakiś rok
temu nasi ojcowie podpisali umowę. Wraz z zakończeniem szkoły Irma zostanie
moją narzeczoną, a później żoną. Pewnie nie powiesz jej o tym, bo masz za dobre
serce, by psuć dziewczynie ostatni rok w Hogwarcie.
Davina
otworzyła szeroko oczy. Czuła, jak traci panowanie nad własnym ciałem.
– To
niemożliwe… – szepnęła. – Irma nigdy nic do ciebie nie poczuje.
– I
wzajemnie. A ty się nie martw. – Pogładził Davinę po policzku. – Zdążymy się do
tego czasu zabawić. O! – Uniósł wzrok na ciemniejące niebo. – Zaraz się
rozpada. Wracam do zamku, nie zamierzam się przeziębić. Do zobaczenia, słodka
sarenko.
Kropla wody
opadła na czubek nosa dziewczyny.
Drżała.
Bynajmniej nie przez niską temperaturę. Uporczywy świąd rozchodził się od
klatki piersiowej aż po czubki palców. Moce dawały o sobie znać i Davina przysięgłaby,
że za chwilę wybuchnie jak gwiazda neutronowa. Przecinając powietrze i deszcz,
biegła ile sił w nogach, by uciec od własnych myśli i pragnienia zabicia
Baldrica.
*
Pierwsza, skomciam później <3
OdpowiedzUsuńOkej <3
UsuńHaha, to ja druga ^^
OdpowiedzUsuńCudny rozdział :)
UsuńW scenie pomiędzy Tedem a Daviną było dużo magii. Ich relacje są na dobrej drodze. Mmm, czyli dziewczyna też wychowała się w sierocińcu. Oczywiście na razie daleko jej do Czarnego Pana, niemniej i w niej drzemie duża moc, która może decydować o losie wielu. Podobało mi się, że wplotłaś swoje smaczki - te czarodziejskie konstelacje, a także pufka :P Cenię sobie tę oryginalność ;)
Fajnie, że wyraźniej zarysowujesz charakter Teda. Chłopak jest porządny i bardzo racjonalny - lubię go. Faktycznie jest w nim wiele z Remusa. Ten sen o Davinie zrobił na mnie wrażenie, miał w sobie naprawdę niepokojący klimat. Relacje Lupina z Dominique też są ciekawe - czy ta młoda się w nim podkochuje? To nawet słodkie ^^
Najbardziej jednak podobał mi się chyba końcowy fragment. Był bardzo ciekawy, na wierzch wypłynęło kilka istotnych faktów. Ten układ z Bartem mnie zaskoczył. Dziewczyna jest odważna, skoro pogrywa w takie coś, by chronić Teda ;) Baldric jest okropny, ale dobrze poprowadzony, wzbudza prawdziwy wstręt i lęk u czytelnika :D Ładnie też zarysowałaś więź Daviny z przyjaciółmi – liczę, że rozwiniesz ich wątek.
Pozdrawiam ;)
Jezu, jaki ten Brandon jest okropny... Miałam duzo przemyśleń w trakcie czytania, ale przez złość, jaka wobec niego czuje, musze zaczac od konca... Przeszedł tutaj samego siebie. Jak moze w ogole oczekiwać, ze ktoś bedzie z nim rozmawiał, jak tak traktuje ludzi..mysle ze zaczarowane go w traszke nie jest głupie... Skoro niby zależy my na davińie (choc tutaj pokażal, ze tylko na zabawie), to chyba i jej przyjaciół, nie tylko Łupina, powinien zostawić w spokoju. Phpvalo mi sie za to spotkanie naszej pary. Co prawda czasem opisy gwiazd niegwiazd były dla mnie zbyt zagmatwane, jednak dobrze,ze dowiedzieliśmy sie cos wiecej o przeszłości dziewczyny. Coc w tych podróżników to nie wierze xD mam nadziej,e ze niedługo powie tedowi,czego dowiedziała sie o swoim posłannictwie. Ted jest świetny, fajnie,ze pomaga młodszej weasleyownie,choc troszkę zbyt bekferski jest,to fakt xD ale źe w ogole mysli o tym,mając siedemnaście lat, to sie liczy. Davina dobrze trafiła. :) czekam na kom u mńie i pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńzapraszam na nowość na zapiskach :)
UsuńRozdział przeczytałam i w sumie mogę zgodzić się z większością komplementów, jakie napisały moje poprzedniczki. trochę zasmuciła mnie przeszłość Daviny. A więc jest to kolejna rzecz, która łączy ją z Teddym? Być może, jednak śmierć rodziców w istocie nie jest prawdą, ale generalnie całość tej historii bardzo zgrabnie się układa. Opisy relacji Ślizgonki z przyjaciółmi zaiste przypominają mi to co łączyło ojca chrzestnego bohatera z Roniem i Hermioną. oby tak dalej! gdybym miała wystawić Ci ocenę, według kryteriów przyjętych w Hogwarcie byłby to z pewnością stopień wybitny. czekam cierpliwie na ciąg dalszy!
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo mi się podobał. Pierwsze fragmenty z Tedem i Daviną w roli głównej były fajne i dość ciekawe. Wyjaśniła się też kwestia tego, skąd w Pokoju Wspólnym znalazły się rogaliki^^ Przeszłość Ślizgonki nie jest najlepsza i rzeczywiście, jakby nie patrzeć, podobną sytuacje w dzieciństwie miał Voldemort. I tu dobrze zakwestionowałaś wybór dobra i zła... bardzo ładne określenie :)
OdpowiedzUsuńCzytając o tym, że pani Garneett uwielbia w esejach rysunki, przypomniała mi się moja wykładowczyni z Wynagrodzeń i podatków, która także uwielbia w referatach różne tabelki i rysuneczki.
Pojawienie się na końcu Baldrica było złym posunięciem, bo przez niego zakończyłam rozdział w wielkim smutku. Ach, żałuję Irmy, że będzie zmuszona wyjść za takiego gnoja. Ale coś czuję, że może się to zmienić.
Pozdrawiam serdecznie :)