X rozdział: problemy nie są po to, żeby od nich uciekać...

Davina bez namysłu rzuciła się w pogoń za skocznym, rechoczącym stworzeniem.
Tak właśnie działała jej wewnętrzna magia, której pożądała i której się obawiała – nie potrzebowała różdżki, by uleczyć sowę Teda, dokonać skoku w czasie i przywrócić do życia uschnięty różany krzew. Jednak nad przemienieniem Baldrica w ropuchowate zwierzę nie skupiała się; to stało się po prostu. Ślizgon był natarczywy, stwarzał zagrożenie i dawna groźba rzucona pod jego adresem przez nastolatkę nagle się spełniła. Nie chciała czynić zła i używać tajemniczej mocy do radzenia sobie z własnymi problemami, dlatego to zdarzenie ją przeraziło.
Tylko dzięki głośnemu rechotowi odnalazła ropuchę ukrywającą się pod marmurowym popiersiem Salazara Slytherina. Drżącymi dłońmi ujęła płaza i przyjrzała mu się w półmroku korytarza, starając się nie zwracać uwagi na chropowatą, śliską powierzchnię wydętego tułowia.
– Co ja ci zrobiłam? – wyszeptała.
Ropucha wydawała się błogo nieświadoma i beztroska.
Davina pomyślała przelotnie, że podarowała Baldricowi lepszy byt, lecz nie potrafiłaby uwolnić zwierzęcia na błoniach, a następnie zapomnieć o całej sprawie. Musiała jak najszybciej przywrócić chłopakowi ludzką formę.

*

            – Na Merlina, na co ci to?! – wrzasnęła Irma. Podeszła bliżej terrarium, z obrzydzeniem przyglądając się nowemu pupilowi Daviny. – Nawet nie chcę słyszeć, że zamierzasz przechowywać to paskudne stworzenie w naszej sypialni, bo się przekręcę.
– Nie przesadzaj – żachnęła się Davina. – Przecież siedzi w zamknięciu i cię nie zje. Potrzebuję tej ropuszki na potrzeby eksperymentu z... zajęć dodatkowych.
Nazwanie Baldrica "ropuszką" brzmiało zbyt pieszczotliwie, jednak nikt nie musiał wiedzieć, kto kryje się za powłoką niepozornego zwierzęcia.
– Oszalałaś. Jeśli w nocy obudzi mnie rechot, osobiście wyrzucę to przez okno z Wieży Astronomicznej.  – Irma skrzyżowała ręce na piersiach.
– Sadystka. Już dawno użyłam na niego zaklęcia wyciszającego.
Niego? Facet w damskim dormitorium, wspaniale.
– Irma, przestań się naigrawać. Za niedługo ten straszny potwór zniknie.
I do żywych powróci jeszcze gorsze monstrum, pomyślała.
Szklane mieszkanie dla Baldrica wypożyczyła od nauczyciela opieki nad magicznymi zwierzętami, na samym dnie ułożyła wilgotne liście, a na środku stworzyła prowizoryczne bajorko z wodą pitną. W kącie spoczywały posiłek dla ropuchy – martwe muchy i inne drobne robactwo. Davina podszkoliła się z zakresu opieki nad żabami w bardzo krótkim czasie. Chciała zapewnić bezbronnemu w tej powłoce Baldricowi jak najmilszy kąt, lecz wolała nie przedłużać okresu tej niechcianej transformacji. Próbowała już wytężyć wszystkie zmysły i zamienić go z powrotem w człowieka, a także wykorzystać standardową magię i skorzystać ze znanych jej zaklęć, niestety nic nie podziałało. Rozważała nawet cofnięcie się do przeszłości, ale czuła blokadę wewnętrzną za każdym razem, gdy kombinowała z użyciem tej innej mocy
A nieobecność Baldrica zaczęto już zauważać i jego zaniepokojeni koledzy zaczęli się za nim rozglądać.
Jeśli nie odwróci swojego błędu, wkrótce przez szkołę przetoczy się burza, co przerażało Davinę jako winowajczynię.

*

I tak też się stało. W następnych dniach w Hogwarcie rozmawiano niemal wyłącznie o zaginięciu Baldrica i był to temat numer jeden przy posiłkach. Uczniowie cieszyli się, że w końcu dzieje się coś, co daje im sposobność do snucia mrocznych teorii oraz rozsiewania plotek. Pracownicy magicznej szkoły stopniowo przeszukiwali zamek, ale ślad po Ślizgonie zaginął. Mówiono, że takie sytuacje zdarzały się w ciągu stuleci; a co gorsza, czasem bywały i wypadki śmiertelne wśród adeptów czarów, ale ogółem powątpiewano, aby Baldricowi stało się coś złego – wierzono, że sam zrobił sobie wakacje w trakcie roku szkolnego i na własną rękę opuścił Hogwart.
– Totalnie w to nie wierzę – mruknął Derek. – Ten pajac był zbyt pyszałkowaty, obnosił się tą głupią odznaką prefekta, za bardzo lubił nam dokuczać... No i był w ostatniej klasie, zależało mu na egzaminach. Jak każdemu siódmoklasiście.
– Podoba mi się, że mówisz o nim w czasie przeszłym – zaświergotała Irma, smarując tost dżemem jagodowym. – Gdziekolwiek jest, niech lepiej nie wraca, nikt za nim nie płacze, nawet jego rodzice wydawali się bardziej oburzeni niż zasmuceni. – I wgryzła się z głośnym chrupnięciem w opiekaną kromkę.
Norah głaskała Dereka po karku i uśmiechała się delikatnie, mało przejęta nieznanym losem Baldrica.
– Może to okrutne, bo nie życzę mu czegoś okropnego, ale powinien dostać łomot za to, jak nas traktuje – powiedziała. – Ciekawe, jak dyrekcja poinformowała o tym Bartów. Witamy, z przykrością oznajmiamy, że pański syn się ulotnił? Zniknął jak kamfora? Uciekł ze szkoły, bo było mu w niej za dobrze? A może cierpi na jakieś zaburzenia równowagi albo ma nierówno pod sufitem i oszalał?
Davina nie brała czynnego udziału w dyskusji. Schowała twarz za podręcznikiem do zaklęć, aby ukryć rumieńce, które wstąpiły na jej policzki. Nie widziała ich, ale czuła obezwładniające gorąco w całym ciele. Jej przyjaciele z taką swobodą rozprawiali na temat Ślizgona, nie mając pojęcia, że znajdował się całkiem niedaleko i pod postacią szaroburej ropuchy z apetytem połykał owady.
– Cokolwiek sobie wymyślił, mam to w nosie. Dom Węża zasłużył na odpoczynek od jego chorej tyranii. Mój ojciec w szkolnych latach też zadawał się z takim cwaniaczkiem i dobrze na tym nie wyszedł, dlatego od zawsze nie znosiłem Baldrica. Idę na zaklęcia. Dziewczyny?
– Tylko dokończę tost – odparła jasnowłosa Ślizgonka. Na brodzie miała ciemny ślad od dżemu, co nie umniejszało jej urodzie, jak zauważyła Davina, zerkając na przyjaciółkę zza książki.
Może powinnam oszczędzić jej przyszłości z Baldrikiem i pozbyć się go na zawsze? Pomyślała.
– Ja idę z Tedem.
Obróciła się przez ramię i skierowała wzrok na stół Puchonów. Zauważyła Teda szykującego się do wyjścia, więc prędko schowała swoje rzeczy do torby, w mig dojadła wystygniętą porcję owsianki, wytarła usta o serwetkę i również zerwała się z miejsca.
– O co z wami chodzi? Umawiacie się? – zapytał Derek, unosząc brwi. – Nie mam nic przeciwko, gość jest fajny.
– Przyjaźnimy się – wyjaśniła niepewnie.
– Jesteś cała rozanielona, kiedy o nim mówisz. Nie krępuj się, ładnie razem wyglądacie. Daj mu szansę – powiedziała Norah, a Davina uśmiechnęła się.
Ostatnimi czasy Teddy był jedyną osobą, o której na myśl czuła się radośniejsza i choć na kilka chwil zapominała o tym, co złe lub niewyjaśnione. Nie okłamywała przyjaciół, ale i nie widziała potrzeby, by tak wcześnie wyjawiać im prawdziwe uczucia. Każda rozmowa z Tedem uświadamiała dziewczynie, jak bardzo wartościowy jest młody Lupin. Był gotów ją wesprzeć, a ona pragnęła zdobyć jego zaufanie. Być może kiedyś skoczą za sobą w ogień...

*

            – Mam nadzieję, że nie masz żadnych planów na wieczór – zagaił Ted Davinę tuż po tym, jak opuścili klasę zaklęć. Uczniowie siódmych klas powtarzali materiał z poprzednich lat i ćwiczyli do bólu sztukę wypowiadania zaklęć niewerbalnych. Każdy siódmoklasista musiał radzić sobie perfekcyjnie z najcięższymi regułkami, inaczej spotykał się z gniewem surowej profesor Pumepkins, nazywanej czasem Dynią.
            – Hm, książka i gorąca czekolada, chyba że Irma wpadnie na pomysł, żebyśmy zrobiły sobie maseczki. Więc nie, nie mam szczególnych planów – odpowiedziała dziewczyna. Stanęli przy ścianie, by nie zawadzać innym przejścia. Mijający ich Derek oraz Irma zerknęli na Teda z nieodgadnionymi minami, lecz to go nie zniechęciło. Nie odczuwał, żeby byli do niego nastawieni negatywnie, bo traktował ich przyjaciółkę z szacunkiem i nie miał wyrzutów sumienia, za "porywanie" jej w nadarzających się okazjach.
– Jutro mam korepetycje z córką przyjaciół i zamierzałem pisać wypracowanie na eliksiry, no i niby ma padać deszcz, a dzisiaj jest jeszcze słonecznie i w miarę ciepło... Chciałabyś się wybrać na dłuższy spacer? Moglibyśmy częściowo omówić wspólny projekt na transmutację. – Akurat na to ostatnie nie miał ochoty wcale, bo od początku tygodnia siedział z głową w książkach i nie poświęcił ani minuty na przyziemne przyjemności.
Davinie bardzo spodobał się pomysł wspólnego wyjścia.
– Och, Ted, jak najbardziej! Przyda nam się odrobina świeżego powietrza. Spotkamy się przy Wielkiej Sali koło trzeciej? Później możemy od razu wrócić na kolację.
– Jasne. W takim razie do zobaczenia.
Davina założyła za ucho kosmyk brązowych loków i powędrowała w kierunku łazienek, a Ted obserwował ją. Na lekcji nie wydawała mu się skupiona, raczej zmartwiona i daleka od zainteresowania wykładem. Tak często zatrzymywała spojrzenie na oknie, że dostała uwagę od rozzłoszczonej Dyni, aby nie myślała o niebieskich migdałach i łaskawie zajęła się tematem zajęć. Parę minut potem została wezwana na środek sali i odpytana z rzeczy, o jakich uczyli się w poprzednich latach. Większości z nich Ted nie pamiętał, ale Davina wybrnęła z pułapki – odpowiedziała wzorcowo i otrzymała pięć punktów dla domu, które straciła wcześniej za gapienie się w niebo. Była jak chodząca zagadka, która raz chce, żeby ją odgadnięto, a za drugim razem zmienia zdanie i odpływa do swojego, nikomu nieznanego, świata.
Na swój sposób fascynowała Teda, ale nie wyobrażał sobie, jak mogliby się do siebie zbliżyć, nie grając w otwarte karty. Nadchodzącego popołudnia zamierzał wybadać grunt i dowiedzieć się, co tak naprawdę sądzi o ich znajomości dziewczyna.

*

Ted wpadł na pewien pomysł. Zanim się zdecydował, długo się wahał, ale postanowił zaskoczyć Davinę. Zmienił kolor włosów i oczu na błękitny, i wyglądał jak za dawnych czasów, gdy każdy Puchon i Gryfon pragnął mieć metamorfomaga za przyjaciela. Spojrzał w odbicie lustrzane dość niepewnie, bo choć stęsknił się za swoim poprzednim wyglądem, przyzwyczaił się do dojrzalszej, gotowej do pracy aurora, wersji siebie i zastanawiał się, czy Davina nie zniechęci się przez jego zdolności.
Spotkali się o umówionej porze w wybranym miejscu. Zmierzała od strony lochów. Pod rozpiętą szatą miała założoną kwiecistą, skromną sukienkę z łódkowatym dekoltem. Podobała mu się w takim dziewczęcym wydaniu, choć już z daleka zauważył, że za mocno podkreśliła różem policzki. Kiedy znalazła się bliżej, zauważył lekko mieniące się od błyszczyku wargi, a na górnych powiekach ciemnobrązowe, roztarte kreski. Mógł się założyć, że makijaż był sprawką Irmy, która, w przeciwieństwie do Daviny, nie unikała wyrazistego podkreślania swojej urody. W głowie młodego Lupina zapaliła się lampka. Podejrzewał, że żadna dziewczyna nie wybiera się na spotkanie z chłopcem wystrojona, jeśli nie bierze go na poważnie.
– Hej – przywitał ją.
– Cześć, Ted, wyglądasz...
– Jak cudak? – zażartował.
– Nie, takiego cię pamiętam z młodszych klas. Z widzenia. I pomyśleć, że nigdy wcześniej nie podaliśmy sobie dłoni i nie przedstawiliśmy się sobie – powiedziała i uniosła rękę, żeby zmierzwić palcami niebieską grzywę, a Teda objęły dreszcze. – Naprawdę miła odmiana.
– Ale teraz jesteśmy tu razem. Ty wyglądasz ślicznie – odparł szczerze.
– Dziękuję. Rzadko się słyszy takie słowa – Przyjęła komplement naturalnie, co spodobało się Tedowi. Osobiście, mógłby powtarzać to Davinie każdego dnia, niezależnie od tego, czy miałaby usta podkreślone błyszczykiem i policzki różem, czy byłaby blada i rozczochrana. – Irma – dodała, wskazując palcem wygładzone loki – trochę mi pomogła. Uparła się i nie dała mi wyjść z pokoju, dopóki nie wyglądałam jak z żurnala.
– Dobra z niej koleżanka – uznał Ted, a Davina zachichotała. – Co nie znaczy, że to jest ci potrzebne, żeby ładnie się prezentować.
Wzięli się pod ręce i wyszli na zamkowe błonia. Było ciepło, lecz powiewy chłodnego wiatru niosły za sobą zapach nadchodzącej jesieni, a promienie nie ogrzewały tak rozkosznie, jak jeszcze dwa, trzy tygodnie wcześniej. Na zewnątrz nie było prawie żadnych uczniów i dwójka siódmoklasistów ułożyła się na trawie w pełnym słońcu. Davina podciągnęła kolana pod brodę i objęła ramionami nogi, a Ted usiadł po turecku i oparł dłonie z tyłu. Zgodnie uznali, że przed dłuższym spacerem lepiej na spokojnie nacieszyć się przyjazną aurą i porozmawiać.
– Może to głupie pytanie, ale czy mam uznawać to spotkanie za randkę? – spytała Davina. Zmieszany Ted wzruszył ramionami. Nie miał w zanadrzu żadnej dobrej odpowiedzi. Zaczynał myśleć o dziewczynie jak o swojej sympatii, jednak nie chciał jej speszyć, bo znali się dość krótko. I właśnie po to, kretynie, ktoś kiedyś wpadł na pomysł randek, bo one służą lepszemu poznawaniu się, pomyślał.
– Raczej tak. Chcę się z tobą widywać, bo cię lubię. Ale nie zamierzam na ciebie naciskać w żadnej sprawie. Nawet nie przypuszczałem, że tuż przed wybyciem z Hogwartu zainteresuję się kimś nowym. – Jak zwykle postawił na konkrety.
– Kimś nowym... – mruknęła zamyślona Davina. – Chodzi o Victoire Weasley?
Ted zacisnął usta w wąską kreskę. Ostatnią rzeczą, o jakiej chciał rozmawiać, była jego znajomość z najstarszą córką Billa i Fleur. Mimo to przytaknął.
– Skrycie się w niej bujałem, odkąd trochę podrosła. W jej rodzinie było bardzo dużo przypadków, że szkolny romans przetrwał próbę czasu i... no wiesz... małżeństwa, dzieci. Mój chrzestny poślubił jej ciotkę, a związali się, kiedy oboje byli w Hogwarcie. To samo było z jej wujem i dziadkami...
– I miałeś nadzieję, że Victoire powieli schemat rodzinny – dopowiedziała Davina.
– Wyobrażałem sobie, że zostaniemy kiedyś małżeństwem i zbudujemy drugą Muszelkę, kopię jej rodzinnego domu. Głupie.
– Dlaczego? Miałeś prawo do marzeń o kimś, kim byłeś zauroczony.
– Wiem... Marzyłem, by zwróciła na mnie uwagę. Specjalnie o to nie zabiegałem. Kiedy tylko zacząłem z nią rozmowę sam na sam... wszystkie te płytkie uczucia rozproszyły się w ciemności. Podobnie jak ona. A ty jesteś... jasnością. – Serce zabiło mu mocniej od tych słów, a dłonie miał lepkie od potu.
– Ted...
Davina zastygła w bezruchu, a później spojrzała na Teda i zatrzymała wzrok na jego ustach. Po chwili odwróciła głowę i znów wpatrzyła się w srebrzysto-błękitną taflę jeziora iskrzącego od złotego, rozproszonego odbicia słońca.
– Teddy, ja... Ja czuję się przy tobie wyjątkowo i bezpiecznie. I już podświadomie szukam cię w tłumie uczniów, wypatruję cię codziennie w Wielkiej Sali. Gdy odsunąłeś się ode mnie i Baldric nieustannie mi dokuczał, prawie odeszłam od zmysłów.
– Popełniłem błąd, ale więcej tego nie zrobię. – Przysunął się do czarownicy i objął ją w talii. Przełamując dzielący ich dystans chciał pokazać, że mówi prawdę. Znajdowali się blisko siebie, a Tedowi bardzo się to podobało. Może bardziej niż Davinie, która się przygarbiła.
– Bez względu na to, czego się o mnie dowiesz? – zapytała, spoglądając mu prosto w oczy. Za jasnobrązowymi tęczówkami kryła się czujność.
– To znaczy? Co cię tak martwi, Davino? – odpowiedział pytaniem. Takie rzeczy w uznaniu młodego Lupina mówiły dziewczęta, które w subtelny sposób spławiały zalotników lub chciały okazać, że nie są zainteresowane. Choć nie wierzył, że panna Abbey nie czuła tego samego, co on. Odkrył karty i liczył na rewanż.
Ale Davina odeszła już myślami w ulotne, niematerialne miejsce i w ciszy wpatrywała się w jakiś punkt na wodzie. Być może przebierała w słowach i formułowała je ostrożnie w zdania, by w jak najsubtelniejszy sposób poinformować chłopca o czymś, co, jej zdaniem, mogłoby go odstraszyć. Ted opuścił rękę, nieznacznie przesuwając palcami po włosach i plecach Daviny, po czym odsunął się.
– Nie ciągnę cię za język. Jeśli będziesz gotowa, wydusisz to z siebie albo nie i nie będę mieć ci tego za złe – powiedział wreszcie, zrezygnowany. – Spędźmy miło czas i wróćmy do zamku na kolację, okej?
Dziewczyna zadrżała.
–Nie, chciałabym ci coś pokazać. Teraz – odrzekła cicho.
– Dobrze – zgodził się.
– Musimy się przejść kawałek.

*

Wiedziony dziwnym przeczuciem, Ted trzymał dłoń na rękojeści różdżki, zwłaszcza że Davina prowadziła go po ścieżce graniczącej z Zakazanym Lasem i przymierzała się do wstąpienia między krzewy. Był zaciekawiony, a bardziej zaniepokojony, i zastanawiał się, co chce mu pokazać, co było ważniejsze od tej rozkosznej chwili na szkolnych błoniach. Zawsze podejrzewał, że za tą łagodną, bladą buzią, uroczym uśmiechem i ciepłymi oczami może kryć się coś, co wpisywałoby się w złośliwą naturę Ślizgona, o jakiej stara Tiara Przydziału śpiewała na corocznej uczcie powitalnej, jednak nie zastanawiał się nad tym głębiej, w pełni zauroczony rówieśnicą.
Postanowił, że nie odezwie się, dopóki nie dotrą do celu, ale kiedy Davina uniosła poły szaty i przeszła nad rozłożystym krzakiem, by wejść do lasu, musiał przerwać milczenie.
– Jesteś pewna? – zapytał.
Nie spojrzała na niego, tylko skinęła.
Westchnął i poszedł w jej ślady, i wkrótce oboje znaleźli się w Zakazanym Lesie. Nie zagłębiali się mocno w głąb puszczy, ale wystarczyło, aby rozłożyste korony niebotycznych drzew zasłoniły błękitne niebo i wokół zapanował półmrok. Davina rozglądała się, jakby poszukiwała właściwej drogi, a przez myśli Teda przewijały się różne dziwne pomysły.
Może trzymała sztamę z centaurami albo umiała się porozumiewać z jakimiś strasznymi zwierzętami mieszkającymi w lesie, o jakich słyszał jedynie na lekcjach opieki nad magicznymi stworzeniami?
Nie tchórzył, a i tak po karku przebiegały mu dreszcze. Klimat tego miejsca był ciężki, nieznośny, martwy...
Davina kazała mu ostrożnie przejść nad wąską rozpadliną przykrytą gałęziami i zmurszałymi liśćmi. Posłusznie wykonał to polecenie i później szedł krok w krok za nią. W tej okolicy roiło się od uschniętych, wymizerowanych roślin, takich, które mogłyby zamienić się w popiół od lekkiego dotyku albo muśnięcia wiatru.
To niemożliwe, żeby nie docierała tutaj deszczówka, ziemię musiała zaatakować jakaś choroba, pomyślał Ted. Był uważnym słuchaczem na zajęciach z zielarstwa z Neville'em Longbottomem i wiele się nauczył. Gdyby rozwijał się w tej dziedzinie, po ukończeniu Hogwartu najpewniej wkroczyłby na ścieżkę kariery uzdrowiciela. Profesor Longbottom zawsze zaznaczał, że zdrowa gleba to podstawa do wyhodowania zdrowych roślin, a sucha niczym pieprz ziemia z pewnością nie sprzyjała rozwojowi flory w tutejszej okolicy. Jednak był jeden wyjątek...
W środku litego pola usłanego obumarłymi roślinami kwitł rozłożysty krzew dzikiej róży. Pękate, karminowe owoce zwieszały się z gałęzi, kusząc swym jaskrawym kolorem. Większość z nich chowała się w cieniu zdrowych listków. Wokół tego wyjątkowego krzewu odradzały się inne rośliny, jakby czerpiąc energię i składniki pokarmowe ze swojego mocarnego sąsiada.
Davina uklękła na kolanach i nieśmiało wyciągnęła ręce w kierunku krzewu, a Ted stanął przy jej boku, lekko oszołomiony.
– Davino... – wyszeptał. – Ty to zrobiłaś?
– Ja – odpowiedziała.
Tak przyszło mu od razu na myśl i przeświadczenie o tym było niezwykle silne. Jednocześnie, mimo woli, był rozbawiony. To właśnie do tego miałaby się przyznawać? Do okazyjnych wypadów do Zakazanego Lasu i ratowaniu – w jakiś sposób – zwiędniętych roślinek? Jakkolwiek było to dziwne, to również ciekawe, być może dziewczyna odkryła w sobie talent do leczenia?
– Wiesz, że ryzykujesz, wałęsając się po tym lesie. Gdyby ktoś się o tym dowiedział... Och. Co to?
Dopiero wtedy zauważył na dzikiej róży drżącą, złotawą poświatę, która cieniutką warstewką oblepiała każdą jej najmniejszą część. Wytężył wzrok, zastanawiając się, czy zmysły go nie oszukują. Był świadkiem, jak pod wpływem dotyku Daviny zasłona drży i rozjaśnia się, a półmrok Zakazanego Lasu zostaje rozproszony przez tajemniczy blask, coraz bardziej i bardziej natężony, sięgający już promienia parunastu stóp. Ted aż przysłonił oczy, a kiedy Davina po chwili cofnęła dłonie, jasność stopniowo malała i znikła.
Podniosła się na równe nogi i obróciła do Teda. Po jej policzkach spływały łzy, ale on patrzył na ręce dziewczyny. Nie miała różdżki ani w jednej, ani w drugiej dłoni i na pewno nie wsunęła jej czym prędzej do rękawa.
Przecież widziałeś to, widziałeś wszystko, pomyślał.
– Słyszałam je. Są mi wdzięczne za podarowanie życia.
– Jak to zrobiłaś? – wykrztusił Ted, łapiąc dziewczynę za ramiona i podtrzymując ją przed upadkiem.
– To jest moja tajemnica. Nie możesz nikomu o tym opowiedzieć.
– Wiem, domyślam się, przyrzekam, ale, Davino, to jest... To jest... Niezwykłe... – Odgarnął brązowe loki z mokrej twarzy i spojrzał dziewczynie w oczy. – Proszę, wyjaśnij mi to.
Opuściła oczy. Oddychała ciężko, jakby właśnie miała za sobą wyczerpujący trening na miotle.
– Dobrze. Ale nie tutaj.

*

            Profesor Eliot stał przy oknie w swoim gabinecie i ciągnął się za brodę, rozmyślając. Przez ostatnie dni miał wrażenie, że tkwi w samym sercu jakiegoś wielkiego rozgardiaszu. Przede wszystkim dyrekcja już rozmówiła się z nim w sprawie dziwnego zniknięcia ucznia, którego był opiekunem, co niesamowicie wyprowadziło z go równowagi. Niewyjaśnione zdarzenie mogło przysporzyć mu poważnych problemów, bo odpowiadał za Dom Węża i bezpieczeństwo swoich podopiecznych. Jednakże nie przyłożył do niczeggo ręki i nie interesował go jakiś paniczyk, który najprawdopodobniej uciekł z Hogwartu.
Nie, ucieczka mu nie pasowała. Przecież znał Baldrica Barta, horrendalnie ambitnego i złośliwego Ślizgona, usiłującego zniszczyć pobyt w szkole każdemu, kto za bardzo wyróżniał się z tłumu. Leon zawsze widział w nim typowego pana swego życia, myślącego, że los wcale się na nim nie odegra i może robić, cokolwiek zapragnie. Wzbudzał strach i miał pozycję wśród rówieśników, czemu więc miałby odchodzić bez słowa? Kto normalny tak zwyczajnie znudziłby się edukacją w ostatnim roku nauki?
Leon zauważył za to coś, czym nie podzielił się z nikim, aby nie wzbudzić innych podejrzeń i stawiać się w złym świetle. W końcu prowadził na terenie szkoły różne badania i robił to w sekrecie, i za bardzo bał się konfiskaty swoich aparatur, żeby przedłożyć ponad to dobro któregokolwiek z uczniów.
Otóż w dniu, w którym ostatni raz widziano Baldrica, późnym wieczorem, zdarzyło się coś dziwnego. Wskaźniki na jego czaromierzu – bo tak roboczo nazwał prototyp swojej maszyny – wychyliły się znacznie ponad normę, czyli pięćdziesiąt jednostek na metr kwadratowy. To go zdumiewało najbardziej i rodziło w nim pytanie, czy panicz Bart mógł mieć do czynienia z poprzednimi anomaliami.
W tym wypadku znalazł rozwiązanie, choć niedoskonałe, bo brakowało w nim elementów, jakie mógłby podstawić do tego magicznego równania. Ilu? Sam nie był pewien.
Stworzył, sugerując się swoimi dokładnymi zapiskami i parametrami oznaczonymi z dokładnością co do sekundy, pewną mapę myśli, która prowadziła od pierwszego szaleństwa czaromierza do kolejnego. Wszystko spisywał ponownie, wytężając pamięć, czy w tych dniach również działo się coś niezwykłego albo czy ktoś z mieszkańców Hogwartu szczególnie zwrócił jego uwagę. Niestety nie doszedł do żadnych konkretnych wniosków, a wszelkie poszlaki były zbyt ogólnikowe. Baldric miał mnóstwo znajomych i wrogów, ale żaden nie wydawał mu się wyjątkowy czy nazbyt magiczny, więc z bólem serca powrócił do swojej teorii, że w Hogwarcie czai się jakieś nieznane źródło energii, które być może było uśpione przez lata, a teraz uaktywnia się raz na jakiś czas.
            – Działa na zasadzie aktywnego wulkanu i w każdym momencie może nastąpić erupcja... – wymruczał sam do siebie.
            Nagle w komnacie rozbrzmiało nieśmiałe pukanie do drzwi.
– Sir, gorąca herbata z imbirem i miodem oraz ciasteczka czekoladowe. – Usłyszał piskliwy głos.
– Zostaw wszystko na podłodze. Dziękuję! – zawołał do skrzata domowego.
– Tak jest, sir.
Odczekał chwilę, a później poszedł zabrać spod drzwi apetycznie wyglądający, i równie smacznie pachnący, poczęstunek. Tego właśnie potrzebował. Odprężenia i czegoś słodkiego przed powrotem do swoich pieczołowitych badań. No i musiał jeszcze sprawdzić wypracowania czwartoklasistów.
– Na smoczą stopę – zaklął, spoglądając na stertę rolek piętrzącą się na biurku. A mógł zostać po prostu badaczem...

*

9 komentarzy:

  1. Fajnie, że wracasz :) Chyba czytasz w moich myślach, ponieważ ja również podjęłam decyzję o powrocie do blogosfery ;) Naprawdę stęskniłam się za tą historią i jestem ciekawa jak dalej potoczy się znajomość Daviny i Teda. Wciąż jestem troszeczkę oszołomiona tym znakomitym rozdziałem (nie, nie przesadzam) dlatego wybacz mi mało treściwy komentarz. Reasumując rozdział strasznie mi się podobał, niecierpliwie czekam na następny...
    Pozdrawiam serdecznie,
    Demetria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się cieszę, że wracam. Na razie dość powoli, ale ciągle coś piszę i tworzę, więc nigdy nie zrezygnuję na dobre z blogów. Tylko ciężko tak się wkręcić od razu w ten dawny tryb, całe dnie spędzane na czytaniu opowiadań i pisaniu... Jak będziesz coś pisać, podrzuć mi link, a chętnie wpadnę!

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  2. haha, ten Leon mnie rozwalil xD może niezyt fortunne rozpoczęcie komentarza, ale jak zakończyłaś tym tekstem "na smoczą stopę", to po prostu prawie padłam trupem xD kurde, faktycznie pasuje na takiego abdacza, który szukal nei wiadomo czego. ale szczerze mówiąc,ma kiurat tutaj może się czegoś dopatrzyć, choc nie wiem, czy te jego tajemnicze, małlo legalne maszyny potrafią zlokalizować źródło magii jako człowieka...
    CO do całej reszty - nie spodziewałam się, że Davina zamieni nielubianegho Ślizgona w ropuchę D to jest dośc straszne, ale z drugiewj strony jest w tym coś ironicznego, prawda? raczej nikt za nim nie przepada, może po tym zdarzeniu się czegoś naucyz? choć bardziej prawdopodobne jest, że o ile Davina nie wyczyści mu pamięci, to o wszystkim opowie i właściwie trudno się dziwić, bo kto by chciał pozostawać ropuchą bez własnej woli xD kurde, zastanawaiam sie, jak ona go odczaruje, chyba nie można tego zrobić zwykłą magią, podejrzewam, że musiużyć "tę moc", może trzeba go//ją zabrawć do Zakazanego lasu i próbować odwrócić zaklęcie tam, gdzie powoduje, że rośliny powracają do życia (swoją drogą to akurat jest wpaniały i piękny sposób na to, jak nawet ogromną, niebezpieczną magię można wykorzystać w dobry sposób).
    Podobało mi się bardzo to, jak opisałaś randkę Tedda i Daviny. na początku trochę się bałam, że Lupin stchórzy i nie odpowie na pytanie dzieczyny, czy to randka (mimo że chciał wybadać grunt), ale później, jak już trochę się rozgadał i wrocił do tematu, to juz było lepioej,. troche szkoda, że dziewczyna nie mogła tkwić w tym romantycznym nastroju, ale z drugiej strony trudno się dziwić, że chce najpierw opwiedzieć o tym wszystkim chłopakowi (no i nam przy okazji xD) i ta długo to trzyma... no a fakt, że zamieniła człowieka w ropuchę i nie wie,co z tym zrobić, z pewnościa nie pomaga... Mam nadzieę,że znajdzie sposób, zbey to naprawić... I że jej nie wywalą, choć może jakbay od razu się przyznała, to by jej nie wywalili? eh, ale z drugiej stroiny chyba nikt nie wie o jej magii i sama nie wiem, czy ktoś prócz Tedda powinien wieedzieć... ciężka sytuacja. Rozdział oczywiście bardzo mi się podobał, uwielbiam to wyczucie, subtelnosć, w jaki opisujesz rozwijające sie uczcuie oraz to, jak dozujesz dostarczania czytelnikom kolejnych faktów. zapraszam Cię serdecznie na zapiski-condawiramurs na nowosć;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, Shyyyhyl 15.06 już tak dawno minął, a ja tęsknię za Twoim Tedem i Daviną i w ogóle... Daj jakąś informację co do nowości, prroszę;) Pozdrawiam i życzę weny:)
      zapraszam na nowość do mnie

      Usuń
  3. Dawno, dawno już tu nie zaglądałam. To nie oznacza, że zapomniałam, Shy. Właściwie nie mam pomysłow na komentarze odnośnie losów Teda. Sama przez ponad rok nie byłam obena w blogoswerze, a teraz, choć powoli wracam wciąż odczuwam skutki tego niebyty. Zaczełam czytać nieco inne historie, ale dla Ciebie zawsze znajdę czas.

    OdpowiedzUsuń
  4. Choć Baldric zasłużył sobie na to, co zrobiła mu Davina, to jednak jej sumienie podpowiada, że to mimo wszystko jest złe, jeśli Ślizgon cały czas będzie "ropuszką" xDWidać profesor Eliot znów ma swoje podejrzenia co do niebywałej magi... Ciekawe jak długo zajmie mu na dowiedzenie się, kto posiada tę magię.
    Dobrze, że Davina odważyła się powiedzieć Tedowi o wszystkim. Sama dźwigać takie brzemię jest bardzo ciężkie, a widać, że dwójka coraz bardziej się do siebie zbliżają.
    Czekam na dalszy rozwój wydarzeń.
    Pozdrawiam serdecznie i cieszę się, że wracasz! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wiem jak to się stało, że umknął mi nowy rozdział! Tyle na niego czekałam i nie zauważyłam, gdy w końcu go opublikowałaś. Głupia ja. :3

    Okropnie się cieszę, że wróciłaś(byłam też na Graficiarni, super logo). Czytanie Twoich tekstów zawsze sprawiała mi ogromną przyjemność; tym razem nie było inaczej. Pochłonęłam wszystko w sekundę. Mam w głowie kilka pytań, więc liczę, że szybko udzielisz mi na nie odpowiedzi. Czekam na dalsze części!

    PS. Myślę, że w niebieskich wlosach mu do twarzy.

    Buziaki, kochana! <3
    Lidia

    OdpowiedzUsuń
  6. Lily Luna Potter rozpoczyna czwarty rok nauki w szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Jest bardzo odważna, nie pozwoli sobą manipulować i potrafi bronić swoich przyjaciół. Znalazła już osoby, na których jej zależy. Czuje się w szkole jak w drugim domu. Jednak to właśnie ten rok zmieni jej życie i obróci wszystko do góry nogami. Co czeka młodą Gryffonkę? Czy poradzi sobie z przeciwnościami losu?

    Zapraszam : http://lilylunapotterhp.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń