Davina
bez namysłu rzuciła się w pogoń za skocznym, rechoczącym stworzeniem.
Tak
właśnie działała jej wewnętrzna magia, której pożądała i której się obawiała –
nie potrzebowała różdżki, by uleczyć sowę Teda, dokonać skoku w czasie i przywrócić
do życia uschnięty różany krzew. Jednak nad przemienieniem Baldrica w
ropuchowate zwierzę nie skupiała się; to stało się po prostu. Ślizgon był
natarczywy, stwarzał zagrożenie i dawna groźba rzucona pod jego adresem przez
nastolatkę nagle się spełniła. Nie chciała czynić zła i używać tajemniczej mocy
do radzenia sobie z własnymi problemami, dlatego to zdarzenie ją przeraziło.
Tylko
dzięki głośnemu rechotowi odnalazła ropuchę ukrywającą się pod marmurowym
popiersiem Salazara Slytherina. Drżącymi dłońmi ujęła płaza i przyjrzała mu się
w półmroku korytarza, starając się nie zwracać uwagi na chropowatą, śliską
powierzchnię wydętego tułowia.
–
Co ja ci zrobiłam? – wyszeptała.
Ropucha
wydawała się błogo nieświadoma i beztroska.
Davina
pomyślała przelotnie, że podarowała Baldricowi lepszy byt, lecz nie potrafiłaby
uwolnić zwierzęcia na błoniach, a następnie zapomnieć o całej sprawie. Musiała
jak najszybciej przywrócić chłopakowi ludzką formę.
*
– Na Merlina, na co ci to?! – wrzasnęła
Irma. Podeszła bliżej terrarium, z obrzydzeniem przyglądając się nowemu
pupilowi Daviny. – Nawet nie chcę słyszeć, że zamierzasz przechowywać to
paskudne stworzenie w naszej sypialni, bo się przekręcę.
–
Nie przesadzaj – żachnęła się Davina. – Przecież siedzi w zamknięciu i cię nie
zje. Potrzebuję tej ropuszki na potrzeby eksperymentu z... zajęć dodatkowych.
Nazwanie
Baldrica "ropuszką" brzmiało zbyt pieszczotliwie, jednak nikt nie
musiał wiedzieć, kto kryje się za powłoką niepozornego zwierzęcia.
–
Oszalałaś. Jeśli w nocy obudzi mnie rechot, osobiście wyrzucę to przez okno z
Wieży Astronomicznej. – Irma skrzyżowała
ręce na piersiach.
–
Sadystka. Już dawno użyłam na niego zaklęcia wyciszającego.
–
Niego? Facet w damskim dormitorium,
wspaniale.
–
Irma, przestań się naigrawać. Za niedługo ten straszny potwór zniknie.
I do żywych powróci jeszcze
gorsze monstrum, pomyślała.
Szklane
mieszkanie dla Baldrica wypożyczyła od nauczyciela opieki nad magicznymi
zwierzętami, na samym dnie ułożyła wilgotne liście, a na środku stworzyła
prowizoryczne bajorko z wodą pitną. W kącie spoczywały posiłek dla ropuchy –
martwe muchy i inne drobne robactwo. Davina podszkoliła się z zakresu opieki
nad żabami w bardzo krótkim czasie. Chciała zapewnić bezbronnemu w tej powłoce
Baldricowi jak najmilszy kąt, lecz wolała nie przedłużać okresu tej niechcianej
transformacji. Próbowała już wytężyć wszystkie zmysły i zamienić go z powrotem
w człowieka, a także wykorzystać standardową magię i skorzystać ze znanych jej
zaklęć, niestety nic nie podziałało. Rozważała nawet cofnięcie się do
przeszłości, ale czuła blokadę wewnętrzną za każdym razem, gdy kombinowała z
użyciem tej innej mocy
A
nieobecność Baldrica zaczęto już zauważać i jego zaniepokojeni koledzy zaczęli
się za nim rozglądać.
Jeśli
nie odwróci swojego błędu, wkrótce przez szkołę przetoczy się burza, co
przerażało Davinę jako winowajczynię.
*
I
tak też się stało. W następnych dniach w Hogwarcie rozmawiano niemal wyłącznie
o zaginięciu Baldrica i był to temat numer jeden przy posiłkach. Uczniowie
cieszyli się, że w końcu dzieje się coś, co daje im sposobność do snucia
mrocznych teorii oraz rozsiewania plotek. Pracownicy magicznej szkoły stopniowo
przeszukiwali zamek, ale ślad po Ślizgonie zaginął. Mówiono, że takie sytuacje
zdarzały się w ciągu stuleci; a co gorsza, czasem bywały i wypadki śmiertelne
wśród adeptów czarów, ale ogółem powątpiewano, aby Baldricowi stało się coś
złego – wierzono, że sam zrobił sobie wakacje w trakcie roku szkolnego i na
własną rękę opuścił Hogwart.
–
Totalnie w to nie wierzę – mruknął Derek. – Ten pajac był zbyt pyszałkowaty,
obnosił się tą głupią odznaką prefekta, za bardzo lubił nam dokuczać... No i
był w ostatniej klasie, zależało mu na egzaminach. Jak każdemu siódmoklasiście.
–
Podoba mi się, że mówisz o nim w czasie przeszłym – zaświergotała Irma,
smarując tost dżemem jagodowym. – Gdziekolwiek jest, niech lepiej nie wraca,
nikt za nim nie płacze, nawet jego rodzice wydawali się bardziej oburzeni niż
zasmuceni. – I wgryzła się z głośnym chrupnięciem w opiekaną kromkę.
Norah
głaskała Dereka po karku i uśmiechała się delikatnie, mało przejęta nieznanym
losem Baldrica.
–
Może to okrutne, bo nie życzę mu czegoś okropnego, ale powinien dostać łomot za
to, jak nas traktuje – powiedziała. – Ciekawe, jak dyrekcja poinformowała o tym
Bartów. Witamy, z przykrością oznajmiamy, że pański syn się ulotnił? Zniknął
jak kamfora? Uciekł ze szkoły, bo było mu w niej za dobrze? A może cierpi na
jakieś zaburzenia równowagi albo ma nierówno pod sufitem i oszalał?
Davina
nie brała czynnego udziału w dyskusji. Schowała twarz za podręcznikiem do zaklęć,
aby ukryć rumieńce, które wstąpiły na jej policzki. Nie widziała ich, ale czuła
obezwładniające gorąco w całym ciele. Jej przyjaciele z taką swobodą
rozprawiali na temat Ślizgona, nie mając pojęcia, że znajdował się całkiem
niedaleko i pod postacią szaroburej ropuchy z apetytem połykał owady.
–
Cokolwiek sobie wymyślił, mam to w nosie. Dom Węża zasłużył na odpoczynek od
jego chorej tyranii. Mój ojciec w szkolnych latach też zadawał się z takim
cwaniaczkiem i dobrze na tym nie wyszedł, dlatego od zawsze nie znosiłem
Baldrica. Idę na zaklęcia. Dziewczyny?
–
Tylko dokończę tost – odparła jasnowłosa Ślizgonka. Na brodzie miała ciemny
ślad od dżemu, co nie umniejszało jej urodzie, jak zauważyła Davina, zerkając
na przyjaciółkę zza książki.
Może powinnam oszczędzić jej
przyszłości z Baldrikiem i pozbyć się go na zawsze?
Pomyślała.
–
Ja idę z Tedem.
Obróciła
się przez ramię i skierowała wzrok na stół Puchonów. Zauważyła Teda szykującego
się do wyjścia, więc prędko schowała swoje rzeczy do torby, w mig dojadła wystygniętą
porcję owsianki, wytarła usta o serwetkę i również zerwała się z miejsca.
–
O co z wami chodzi? Umawiacie się? – zapytał Derek, unosząc brwi. – Nie mam nic
przeciwko, gość jest fajny.
–
Przyjaźnimy się – wyjaśniła niepewnie.
–
Jesteś cała rozanielona, kiedy o nim mówisz. Nie krępuj się, ładnie razem
wyglądacie. Daj mu szansę – powiedziała Norah, a Davina uśmiechnęła się.
Ostatnimi
czasy Teddy był jedyną osobą, o której na myśl czuła się radośniejsza i choć na
kilka chwil zapominała o tym, co złe lub niewyjaśnione. Nie okłamywała
przyjaciół, ale i nie widziała potrzeby, by tak wcześnie wyjawiać im prawdziwe
uczucia. Każda rozmowa z Tedem uświadamiała dziewczynie, jak bardzo wartościowy
jest młody Lupin. Był gotów ją wesprzeć, a ona pragnęła zdobyć jego zaufanie.
Być może kiedyś skoczą za sobą w ogień...
*
– Mam nadzieję, że nie masz żadnych
planów na wieczór – zagaił Ted Davinę tuż po tym, jak opuścili klasę zaklęć.
Uczniowie siódmych klas powtarzali materiał z poprzednich lat i ćwiczyli do
bólu sztukę wypowiadania zaklęć niewerbalnych. Każdy siódmoklasista musiał
radzić sobie perfekcyjnie z najcięższymi regułkami, inaczej spotykał się z
gniewem surowej profesor Pumepkins, nazywanej czasem Dynią.
– Hm, książka i gorąca czekolada,
chyba że Irma wpadnie na pomysł, żebyśmy zrobiły sobie maseczki. Więc nie, nie
mam szczególnych planów – odpowiedziała dziewczyna. Stanęli przy ścianie, by
nie zawadzać innym przejścia. Mijający ich Derek oraz Irma zerknęli na Teda z
nieodgadnionymi minami, lecz to go nie zniechęciło. Nie odczuwał, żeby byli do
niego nastawieni negatywnie, bo traktował ich przyjaciółkę z szacunkiem i nie
miał wyrzutów sumienia, za "porywanie" jej w nadarzających się
okazjach.
–
Jutro mam korepetycje z córką przyjaciół i zamierzałem pisać wypracowanie na
eliksiry, no i niby ma padać deszcz, a dzisiaj jest jeszcze słonecznie i w
miarę ciepło... Chciałabyś się wybrać na dłuższy spacer? Moglibyśmy częściowo
omówić wspólny projekt na transmutację. – Akurat na to ostatnie nie miał ochoty
wcale, bo od początku tygodnia siedział z głową w książkach i nie poświęcił ani
minuty na przyziemne przyjemności.
Davinie
bardzo spodobał się pomysł wspólnego wyjścia.
–
Och, Ted, jak najbardziej! Przyda nam się odrobina świeżego powietrza. Spotkamy
się przy Wielkiej Sali koło trzeciej? Później możemy od razu wrócić na kolację.
–
Jasne. W takim razie do zobaczenia.
Davina
założyła za ucho kosmyk brązowych loków i powędrowała w kierunku łazienek, a
Ted obserwował ją. Na lekcji nie wydawała mu się skupiona, raczej zmartwiona i
daleka od zainteresowania wykładem. Tak często zatrzymywała spojrzenie na
oknie, że dostała uwagę od rozzłoszczonej Dyni, aby nie myślała o niebieskich
migdałach i łaskawie zajęła się tematem zajęć. Parę minut potem została wezwana
na środek sali i odpytana z rzeczy, o jakich uczyli się w poprzednich latach.
Większości z nich Ted nie pamiętał, ale Davina wybrnęła z pułapki –
odpowiedziała wzorcowo i otrzymała pięć punktów dla domu, które straciła
wcześniej za gapienie się w niebo. Była jak chodząca zagadka, która raz chce,
żeby ją odgadnięto, a za drugim razem zmienia zdanie i odpływa do swojego,
nikomu nieznanego, świata.
Na
swój sposób fascynowała Teda, ale nie wyobrażał sobie, jak mogliby się do
siebie zbliżyć, nie grając w otwarte karty. Nadchodzącego popołudnia zamierzał
wybadać grunt i dowiedzieć się, co tak naprawdę sądzi o ich znajomości
dziewczyna.
*
Ted
wpadł na pewien pomysł. Zanim się zdecydował, długo się wahał, ale postanowił
zaskoczyć Davinę. Zmienił kolor włosów i oczu na błękitny, i wyglądał jak za
dawnych czasów, gdy każdy Puchon i Gryfon pragnął mieć metamorfomaga za
przyjaciela. Spojrzał w odbicie lustrzane dość niepewnie, bo choć stęsknił się
za swoim poprzednim wyglądem, przyzwyczaił się do dojrzalszej, gotowej do pracy
aurora, wersji siebie i zastanawiał się, czy Davina nie zniechęci się przez
jego zdolności.
Spotkali
się o umówionej porze w wybranym miejscu. Zmierzała od strony lochów. Pod
rozpiętą szatą miała założoną kwiecistą, skromną sukienkę z łódkowatym
dekoltem. Podobała mu się w takim dziewczęcym wydaniu, choć już z daleka
zauważył, że za mocno podkreśliła różem policzki. Kiedy znalazła się bliżej,
zauważył lekko mieniące się od błyszczyku wargi, a na górnych powiekach
ciemnobrązowe, roztarte kreski. Mógł się założyć, że makijaż był sprawką Irmy,
która, w przeciwieństwie do Daviny, nie unikała wyrazistego podkreślania swojej
urody. W głowie młodego Lupina zapaliła się lampka. Podejrzewał, że żadna
dziewczyna nie wybiera się na spotkanie z chłopcem wystrojona, jeśli nie bierze
go na poważnie.
–
Hej – przywitał ją.
–
Cześć, Ted, wyglądasz...
–
Jak cudak? – zażartował.
–
Nie, takiego cię pamiętam z młodszych klas. Z widzenia. I pomyśleć, że nigdy wcześniej nie podaliśmy sobie dłoni i nie przedstawiliśmy się sobie – powiedziała i uniosła rękę, żeby
zmierzwić palcami niebieską grzywę, a Teda objęły dreszcze. – Naprawdę miła
odmiana.
– Ale teraz jesteśmy tu razem. Ty wyglądasz ślicznie – odparł szczerze.
–
Dziękuję. Rzadko się słyszy takie słowa – Przyjęła komplement naturalnie, co
spodobało się Tedowi. Osobiście, mógłby powtarzać to Davinie każdego dnia,
niezależnie od tego, czy miałaby usta podkreślone błyszczykiem i policzki różem, czy byłaby blada i
rozczochrana. – Irma – dodała, wskazując palcem wygładzone loki – trochę mi
pomogła. Uparła się i nie dała mi wyjść z pokoju, dopóki nie wyglądałam jak z
żurnala.
–
Dobra z niej koleżanka – uznał Ted, a Davina zachichotała. – Co nie znaczy, że
to jest ci potrzebne, żeby ładnie się prezentować.
Wzięli
się pod ręce i wyszli na zamkowe błonia. Było ciepło, lecz powiewy chłodnego
wiatru niosły za sobą zapach nadchodzącej jesieni, a promienie nie ogrzewały
tak rozkosznie, jak jeszcze dwa, trzy tygodnie wcześniej. Na zewnątrz nie było
prawie żadnych uczniów i dwójka siódmoklasistów ułożyła się na trawie w pełnym
słońcu. Davina podciągnęła kolana pod brodę i objęła ramionami nogi, a Ted usiadł
po turecku i oparł dłonie z tyłu. Zgodnie uznali, że przed dłuższym spacerem
lepiej na spokojnie nacieszyć się przyjazną aurą i porozmawiać.
–
Może to głupie pytanie, ale czy mam uznawać to spotkanie za randkę? – spytała
Davina. Zmieszany Ted wzruszył ramionami. Nie miał w zanadrzu żadnej dobrej
odpowiedzi. Zaczynał myśleć o dziewczynie jak o swojej sympatii, jednak nie
chciał jej speszyć, bo znali się dość krótko. I właśnie po to, kretynie, ktoś kiedyś wpadł na pomysł randek, bo one
służą lepszemu poznawaniu się, pomyślał.
–
Raczej tak. Chcę się z tobą widywać, bo cię lubię. Ale nie zamierzam na ciebie
naciskać w żadnej sprawie. Nawet nie przypuszczałem, że tuż przed wybyciem z
Hogwartu zainteresuję się kimś nowym. – Jak zwykle postawił na konkrety.
–
Kimś nowym... – mruknęła zamyślona Davina. – Chodzi o Victoire Weasley?
Ted
zacisnął usta w wąską kreskę. Ostatnią rzeczą, o jakiej chciał rozmawiać, była
jego znajomość z najstarszą córką Billa i Fleur. Mimo to przytaknął.
–
Skrycie się w niej bujałem, odkąd trochę podrosła. W jej rodzinie było bardzo
dużo przypadków, że szkolny romans przetrwał próbę czasu i... no wiesz...
małżeństwa, dzieci. Mój chrzestny poślubił jej ciotkę, a związali się, kiedy
oboje byli w Hogwarcie. To samo było z jej wujem i dziadkami...
–
I miałeś nadzieję, że Victoire powieli schemat rodzinny – dopowiedziała Davina.
–
Wyobrażałem sobie, że zostaniemy kiedyś małżeństwem i zbudujemy drugą Muszelkę, kopię jej rodzinnego domu. Głupie.
–
Dlaczego? Miałeś prawo do marzeń o kimś, kim byłeś zauroczony.
–
Wiem... Marzyłem, by zwróciła na mnie uwagę. Specjalnie o to nie zabiegałem.
Kiedy tylko zacząłem z nią rozmowę sam na sam... wszystkie te płytkie uczucia
rozproszyły się w ciemności. Podobnie jak ona. A ty jesteś... jasnością. –
Serce zabiło mu mocniej od tych słów, a dłonie miał lepkie od potu.
–
Ted...
Davina
zastygła w bezruchu, a później spojrzała na Teda i zatrzymała wzrok na jego
ustach. Po chwili odwróciła głowę i znów wpatrzyła się w srebrzysto-błękitną
taflę jeziora iskrzącego od złotego, rozproszonego odbicia słońca.
–
Teddy, ja... Ja czuję się przy tobie wyjątkowo i bezpiecznie. I już
podświadomie szukam cię w tłumie uczniów, wypatruję cię codziennie w Wielkiej
Sali. Gdy odsunąłeś się ode mnie i Baldric nieustannie mi dokuczał, prawie
odeszłam od zmysłów.
–
Popełniłem błąd, ale więcej tego nie zrobię. – Przysunął się do czarownicy i
objął ją w talii. Przełamując dzielący ich dystans chciał pokazać, że mówi
prawdę. Znajdowali się blisko siebie, a Tedowi bardzo się to podobało. Może
bardziej niż Davinie, która się przygarbiła.
–
Bez względu na to, czego się o mnie dowiesz? – zapytała, spoglądając mu prosto w
oczy. Za jasnobrązowymi tęczówkami kryła się czujność.
–
To znaczy? Co cię tak martwi, Davino? – odpowiedział pytaniem. Takie rzeczy w
uznaniu młodego Lupina mówiły dziewczęta, które w subtelny sposób spławiały
zalotników lub chciały okazać, że nie są zainteresowane. Choć nie wierzył, że
panna Abbey nie czuła tego samego, co on. Odkrył karty i liczył na rewanż.
Ale
Davina odeszła już myślami w ulotne, niematerialne miejsce i w ciszy wpatrywała
się w jakiś punkt na wodzie. Być może przebierała w słowach i formułowała je
ostrożnie w zdania, by w jak najsubtelniejszy sposób poinformować chłopca o
czymś, co, jej zdaniem, mogłoby go odstraszyć. Ted opuścił rękę, nieznacznie przesuwając
palcami po włosach i plecach Daviny, po czym odsunął się.
–
Nie ciągnę cię za język. Jeśli będziesz gotowa, wydusisz to z siebie albo nie i
nie będę mieć ci tego za złe – powiedział wreszcie, zrezygnowany. – Spędźmy
miło czas i wróćmy do zamku na kolację, okej?
Dziewczyna
zadrżała.
–Nie,
chciałabym ci coś pokazać. Teraz – odrzekła cicho.
–
Dobrze – zgodził się.
–
Musimy się przejść kawałek.
*
Wiedziony
dziwnym przeczuciem, Ted trzymał dłoń na rękojeści różdżki, zwłaszcza że Davina
prowadziła go po ścieżce graniczącej z Zakazanym Lasem i przymierzała się do
wstąpienia między krzewy. Był zaciekawiony, a bardziej zaniepokojony, i
zastanawiał się, co chce mu pokazać, co było ważniejsze od tej rozkosznej
chwili na szkolnych błoniach. Zawsze podejrzewał, że za tą łagodną, bladą
buzią, uroczym uśmiechem i ciepłymi oczami może kryć się coś, co wpisywałoby
się w złośliwą naturę Ślizgona, o jakiej stara Tiara Przydziału śpiewała na
corocznej uczcie powitalnej, jednak nie zastanawiał się nad tym głębiej, w
pełni zauroczony rówieśnicą.
Postanowił,
że nie odezwie się, dopóki nie dotrą do celu, ale kiedy Davina uniosła poły
szaty i przeszła nad rozłożystym krzakiem, by wejść do lasu, musiał przerwać
milczenie.
–
Jesteś pewna? – zapytał.
Nie
spojrzała na niego, tylko skinęła.
Westchnął
i poszedł w jej ślady, i wkrótce oboje znaleźli się w Zakazanym Lesie. Nie
zagłębiali się mocno w głąb puszczy, ale wystarczyło, aby rozłożyste korony
niebotycznych drzew zasłoniły błękitne niebo i wokół zapanował półmrok. Davina
rozglądała się, jakby poszukiwała właściwej drogi, a przez myśli Teda
przewijały się różne dziwne pomysły.
Może
trzymała sztamę z centaurami albo umiała się porozumiewać z jakimiś strasznymi
zwierzętami mieszkającymi w lesie, o jakich słyszał jedynie na lekcjach opieki
nad magicznymi stworzeniami?
Nie
tchórzył, a i tak po karku przebiegały mu dreszcze. Klimat tego miejsca był
ciężki, nieznośny, martwy...
Davina
kazała mu ostrożnie przejść nad wąską rozpadliną przykrytą gałęziami i
zmurszałymi liśćmi. Posłusznie wykonał to polecenie i później szedł krok w krok
za nią. W tej okolicy roiło się od uschniętych, wymizerowanych roślin, takich,
które mogłyby zamienić się w popiół od lekkiego dotyku albo muśnięcia wiatru.
To niemożliwe, żeby nie
docierała tutaj deszczówka, ziemię musiała zaatakować jakaś choroba,
pomyślał Ted. Był uważnym słuchaczem na zajęciach z zielarstwa z Neville'em
Longbottomem i wiele się nauczył. Gdyby rozwijał się w tej dziedzinie, po
ukończeniu Hogwartu najpewniej wkroczyłby na ścieżkę kariery uzdrowiciela.
Profesor Longbottom zawsze zaznaczał, że zdrowa gleba to podstawa do
wyhodowania zdrowych roślin, a sucha niczym pieprz ziemia z pewnością nie
sprzyjała rozwojowi flory w tutejszej okolicy. Jednak był jeden wyjątek...
W
środku litego pola usłanego obumarłymi roślinami kwitł rozłożysty krzew dzikiej
róży. Pękate, karminowe owoce zwieszały się z gałęzi, kusząc swym jaskrawym
kolorem. Większość z nich chowała się w cieniu zdrowych listków. Wokół tego
wyjątkowego krzewu odradzały się inne rośliny, jakby czerpiąc energię i
składniki pokarmowe ze swojego mocarnego sąsiada.
Davina
uklękła na kolanach i nieśmiało wyciągnęła ręce w kierunku krzewu, a Ted stanął
przy jej boku, lekko oszołomiony.
–
Davino... – wyszeptał. – Ty to zrobiłaś?
–
Ja – odpowiedziała.
Tak
przyszło mu od razu na myśl i przeświadczenie o tym było niezwykle silne.
Jednocześnie, mimo woli, był rozbawiony. To właśnie do tego miałaby się
przyznawać? Do okazyjnych wypadów do Zakazanego Lasu i ratowaniu – w jakiś
sposób – zwiędniętych roślinek? Jakkolwiek było to dziwne, to również ciekawe,
być może dziewczyna odkryła w sobie talent do leczenia?
–
Wiesz, że ryzykujesz, wałęsając się po tym lesie. Gdyby ktoś się o tym
dowiedział... Och. Co to?
Dopiero
wtedy zauważył na dzikiej róży drżącą, złotawą poświatę, która cieniutką
warstewką oblepiała każdą jej najmniejszą część. Wytężył wzrok, zastanawiając
się, czy zmysły go nie oszukują. Był świadkiem, jak pod wpływem dotyku Daviny
zasłona drży i rozjaśnia się, a półmrok Zakazanego Lasu zostaje rozproszony
przez tajemniczy blask, coraz bardziej i bardziej natężony, sięgający już promienia parunastu stóp. Ted aż przysłonił oczy, a kiedy Davina po chwili
cofnęła dłonie, jasność stopniowo malała i znikła.
Podniosła
się na równe nogi i obróciła do Teda. Po jej policzkach spływały łzy, ale on patrzył na ręce dziewczyny. Nie miała różdżki ani w jednej, ani w drugiej dłoni i na pewno nie wsunęła jej czym prędzej do rękawa.
Przecież widziałeś to, widziałeś wszystko, pomyślał.
Przecież widziałeś to, widziałeś wszystko, pomyślał.
–
Słyszałam je. Są mi wdzięczne za podarowanie życia.
–
Jak to zrobiłaś? – wykrztusił Ted, łapiąc dziewczynę za ramiona i podtrzymując
ją przed upadkiem.
–
To jest moja tajemnica. Nie możesz nikomu o tym opowiedzieć.
–
Wiem, domyślam się, przyrzekam, ale, Davino, to jest... To jest... Niezwykłe... – Odgarnął
brązowe loki z mokrej twarzy i spojrzał dziewczynie w oczy. – Proszę, wyjaśnij
mi to.
Opuściła
oczy. Oddychała ciężko, jakby właśnie miała za sobą wyczerpujący trening na miotle.
–
Dobrze. Ale nie tutaj.
*
Profesor Eliot stał przy oknie w
swoim gabinecie i ciągnął się za brodę, rozmyślając. Przez ostatnie dni miał wrażenie, że tkwi w samym sercu jakiegoś wielkiego rozgardiaszu. Przede wszystkim dyrekcja już rozmówiła się z nim w sprawie dziwnego zniknięcia ucznia, którego był opiekunem, co niesamowicie wyprowadziło z go równowagi. Niewyjaśnione zdarzenie mogło przysporzyć mu poważnych problemów, bo odpowiadał za Dom Węża i bezpieczeństwo swoich podopiecznych. Jednakże nie przyłożył do niczeggo ręki i nie interesował go jakiś paniczyk, który najprawdopodobniej
uciekł z Hogwartu.
Nie,
ucieczka mu nie pasowała. Przecież znał Baldrica Barta, horrendalnie ambitnego
i złośliwego Ślizgona, usiłującego zniszczyć pobyt w szkole każdemu, kto za
bardzo wyróżniał się z tłumu. Leon zawsze widział w nim typowego pana swego życia,
myślącego, że los wcale się na nim nie odegra i może robić, cokolwiek
zapragnie. Wzbudzał strach i miał pozycję wśród rówieśników, czemu więc miałby odchodzić bez
słowa? Kto normalny tak zwyczajnie znudziłby się edukacją w ostatnim roku nauki?
Leon
zauważył za to coś, czym nie podzielił się z nikim, aby nie wzbudzić innych podejrzeń
i stawiać się w złym świetle. W końcu prowadził na terenie szkoły różne badania
i robił to w sekrecie, i za bardzo bał się konfiskaty swoich aparatur, żeby
przedłożyć ponad to dobro któregokolwiek z uczniów.
Otóż
w dniu, w którym ostatni raz widziano Baldrica, późnym wieczorem, zdarzyło się
coś dziwnego. Wskaźniki na jego czaromierzu – bo tak roboczo nazwał prototyp
swojej maszyny – wychyliły się znacznie ponad normę, czyli pięćdziesiąt
jednostek na metr kwadratowy. To go zdumiewało najbardziej i rodziło w nim
pytanie, czy panicz Bart mógł mieć do czynienia z poprzednimi
anomaliami.
W tym wypadku znalazł rozwiązanie, choć niedoskonałe, bo brakowało w nim elementów, jakie mógłby podstawić do tego magicznego równania. Ilu? Sam nie był pewien.
Stworzył,
sugerując się swoimi dokładnymi zapiskami i parametrami oznaczonymi z
dokładnością co do sekundy, pewną mapę myśli, która prowadziła od pierwszego
szaleństwa czaromierza do kolejnego. Wszystko spisywał ponownie, wytężając
pamięć, czy w tych dniach również działo się coś niezwykłego albo czy ktoś z mieszkańców Hogwartu szczególnie zwrócił jego uwagę. Niestety nie doszedł do żadnych konkretnych
wniosków, a wszelkie poszlaki były zbyt ogólnikowe. Baldric miał mnóstwo
znajomych i wrogów, ale żaden nie wydawał mu się wyjątkowy czy nazbyt
magiczny, więc z bólem serca powrócił do swojej teorii, że w Hogwarcie czai się
jakieś nieznane źródło energii, które być może było uśpione przez lata, a
teraz uaktywnia się raz na jakiś czas.
– Działa na zasadzie aktywnego wulkanu i w każdym momencie może nastąpić erupcja... – wymruczał sam do siebie.
Nagle w komnacie rozbrzmiało nieśmiałe pukanie do
drzwi.
–
Sir, gorąca herbata z imbirem i miodem oraz ciasteczka czekoladowe. – Usłyszał piskliwy głos.
–
Zostaw wszystko na podłodze. Dziękuję! – zawołał do skrzata domowego.
–
Tak jest, sir.
Odczekał chwilę, a później poszedł zabrać spod drzwi apetycznie wyglądający, i równie smacznie pachnący, poczęstunek. Tego
właśnie potrzebował. Odprężenia i czegoś słodkiego przed powrotem do swoich
pieczołowitych badań. No i musiał jeszcze sprawdzić wypracowania
czwartoklasistów.
–
Na smoczą stopę – zaklął, spoglądając na stertę rolek piętrzącą się na biurku.
A mógł zostać po prostu badaczem...
*
Fajnie, że wracasz :) Chyba czytasz w moich myślach, ponieważ ja również podjęłam decyzję o powrocie do blogosfery ;) Naprawdę stęskniłam się za tą historią i jestem ciekawa jak dalej potoczy się znajomość Daviny i Teda. Wciąż jestem troszeczkę oszołomiona tym znakomitym rozdziałem (nie, nie przesadzam) dlatego wybacz mi mało treściwy komentarz. Reasumując rozdział strasznie mi się podobał, niecierpliwie czekam na następny...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
Demetria
Też się cieszę, że wracam. Na razie dość powoli, ale ciągle coś piszę i tworzę, więc nigdy nie zrezygnuję na dobre z blogów. Tylko ciężko tak się wkręcić od razu w ten dawny tryb, całe dnie spędzane na czytaniu opowiadań i pisaniu... Jak będziesz coś pisać, podrzuć mi link, a chętnie wpadnę!
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
Usuńhaha, ten Leon mnie rozwalil xD może niezyt fortunne rozpoczęcie komentarza, ale jak zakończyłaś tym tekstem "na smoczą stopę", to po prostu prawie padłam trupem xD kurde, faktycznie pasuje na takiego abdacza, który szukal nei wiadomo czego. ale szczerze mówiąc,ma kiurat tutaj może się czegoś dopatrzyć, choc nie wiem, czy te jego tajemnicze, małlo legalne maszyny potrafią zlokalizować źródło magii jako człowieka...
OdpowiedzUsuńCO do całej reszty - nie spodziewałam się, że Davina zamieni nielubianegho Ślizgona w ropuchę D to jest dośc straszne, ale z drugiewj strony jest w tym coś ironicznego, prawda? raczej nikt za nim nie przepada, może po tym zdarzeniu się czegoś naucyz? choć bardziej prawdopodobne jest, że o ile Davina nie wyczyści mu pamięci, to o wszystkim opowie i właściwie trudno się dziwić, bo kto by chciał pozostawać ropuchą bez własnej woli xD kurde, zastanawaiam sie, jak ona go odczaruje, chyba nie można tego zrobić zwykłą magią, podejrzewam, że musiużyć "tę moc", może trzeba go//ją zabrawć do Zakazanego lasu i próbować odwrócić zaklęcie tam, gdzie powoduje, że rośliny powracają do życia (swoją drogą to akurat jest wpaniały i piękny sposób na to, jak nawet ogromną, niebezpieczną magię można wykorzystać w dobry sposób).
Podobało mi się bardzo to, jak opisałaś randkę Tedda i Daviny. na początku trochę się bałam, że Lupin stchórzy i nie odpowie na pytanie dzieczyny, czy to randka (mimo że chciał wybadać grunt), ale później, jak już trochę się rozgadał i wrocił do tematu, to juz było lepioej,. troche szkoda, że dziewczyna nie mogła tkwić w tym romantycznym nastroju, ale z drugiej strony trudno się dziwić, że chce najpierw opwiedzieć o tym wszystkim chłopakowi (no i nam przy okazji xD) i ta długo to trzyma... no a fakt, że zamieniła człowieka w ropuchę i nie wie,co z tym zrobić, z pewnościa nie pomaga... Mam nadzieę,że znajdzie sposób, zbey to naprawić... I że jej nie wywalą, choć może jakbay od razu się przyznała, to by jej nie wywalili? eh, ale z drugiej stroiny chyba nikt nie wie o jej magii i sama nie wiem, czy ktoś prócz Tedda powinien wieedzieć... ciężka sytuacja. Rozdział oczywiście bardzo mi się podobał, uwielbiam to wyczucie, subtelnosć, w jaki opisujesz rozwijające sie uczcuie oraz to, jak dozujesz dostarczania czytelnikom kolejnych faktów. zapraszam Cię serdecznie na zapiski-condawiramurs na nowosć;)
Hej, Shyyyhyl 15.06 już tak dawno minął, a ja tęsknię za Twoim Tedem i Daviną i w ogóle... Daj jakąś informację co do nowości, prroszę;) Pozdrawiam i życzę weny:)
Usuńzapraszam na nowość do mnie
Dawno, dawno już tu nie zaglądałam. To nie oznacza, że zapomniałam, Shy. Właściwie nie mam pomysłow na komentarze odnośnie losów Teda. Sama przez ponad rok nie byłam obena w blogoswerze, a teraz, choć powoli wracam wciąż odczuwam skutki tego niebyty. Zaczełam czytać nieco inne historie, ale dla Ciebie zawsze znajdę czas.
OdpowiedzUsuńChoć Baldric zasłużył sobie na to, co zrobiła mu Davina, to jednak jej sumienie podpowiada, że to mimo wszystko jest złe, jeśli Ślizgon cały czas będzie "ropuszką" xDWidać profesor Eliot znów ma swoje podejrzenia co do niebywałej magi... Ciekawe jak długo zajmie mu na dowiedzenie się, kto posiada tę magię.
OdpowiedzUsuńDobrze, że Davina odważyła się powiedzieć Tedowi o wszystkim. Sama dźwigać takie brzemię jest bardzo ciężkie, a widać, że dwójka coraz bardziej się do siebie zbliżają.
Czekam na dalszy rozwój wydarzeń.
Pozdrawiam serdecznie i cieszę się, że wracasz! :)
Nie wiem jak to się stało, że umknął mi nowy rozdział! Tyle na niego czekałam i nie zauważyłam, gdy w końcu go opublikowałaś. Głupia ja. :3
OdpowiedzUsuńOkropnie się cieszę, że wróciłaś(byłam też na Graficiarni, super logo). Czytanie Twoich tekstów zawsze sprawiała mi ogromną przyjemność; tym razem nie było inaczej. Pochłonęłam wszystko w sekundę. Mam w głowie kilka pytań, więc liczę, że szybko udzielisz mi na nie odpowiedzi. Czekam na dalsze części!
PS. Myślę, że w niebieskich wlosach mu do twarzy.
Buziaki, kochana! <3
Lidia
Lily Luna Potter rozpoczyna czwarty rok nauki w szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Jest bardzo odważna, nie pozwoli sobą manipulować i potrafi bronić swoich przyjaciół. Znalazła już osoby, na których jej zależy. Czuje się w szkole jak w drugim domu. Jednak to właśnie ten rok zmieni jej życie i obróci wszystko do góry nogami. Co czeka młodą Gryffonkę? Czy poradzi sobie z przeciwnościami losu?
OdpowiedzUsuńZapraszam : http://lilylunapotterhp.blogspot.com/