Victoire
rozbiła lustro i zrzuciła część bibelotów z pobielanej komody. Wściekłość
rozsadzała dziewczynę od środka, a upokorzenie i poczucie wstydu falami uderzały
do każdego zakątka jej ciała. Przed oczami wciąż miała obraz uciekającego z
Różanego Ogrodu Teda. Wiał, jakby goniły go ze trzy diabły.
Nadal nie
rozumiała, co takiego złego zrobiła. Była doskonałą partią. Z nią przy boku
Teddy zyskałby autorytet i na stałe porzucił metkę szkolnego klauna. W
przyszłości może by się pobrali, łącząc trzy zacne rody magiczne w jeden.
– Moje imię
oznacza zwycięstwo. MI. SIĘ. NIE. ODMAWIA!
– A co,
jeśli Lupin ma kompleksy na punkcie honoru albo odrzucił cię w odwecie za to,
że ty nie zwracałaś na niego uwagi? – zasugerowała cicho przyjaciółka
blondynki. Emily Lily obejmowała kolumnę swojego łóżka, gotowa zakryć się za
nią w każdej chwili, gdyby pannę Weasley ogarnął jeszcze większy szał i gdyby zaczęła
ciskać po sypialni, czym popadnie.
– Całował się ze mną, a potem bezczelnie
odszedł. Odbiegł bez pożegnania – warknęła Victoire, odgarniając z zarumienionych
policzków jasne pasemka. – Zapłaci za to. Przeprosiłam go. Wiesz, że rzadko to
robię. W zamian usłyszałam, że jestem fałszywa.
– Trochę nie
rozumiem – powiedziała niepewnie Emily. – Dawniej zupełnie cię nie interesował,
byłaś wręcz zirytowana tym, że ciągle gapi się na ciebie podczas wizyt w
Muszelce i na korytarzach w Hogwarcie. Nagle ci się spodobał?
– Sama nie
wiem. – Panna Weasley skrzyżowała ręce na piersiach, podchodząc do okna. Było
już dawno po zmierzchu, a widok z wieży Ravenclawu miał w sobie coś mrocznego i
hipnotyzującego. Czarny pas Zakazanego Lasu wydawał się martwy i nadzwyczajnie
cichy pod wolno płynącymi, granatowymi obłokami. – Pozbył się tej kretyńskiej,
niebieskiej fryzury i zaimponował mi swoją opiekuńczością. Potrzebowałam kogoś
takiego. Szkoda, że Ted źle ocenia ludzi...
*
Pierwsza
kropla nocnego deszczu opadła na sam czubek wieży Ravenclawu. Wolno spłynęła
wzdłuż łuskowatych dachówek i wpadła do wąskiej rynny. Kolejne spadały z nieba
coraz szybciej i gęściej, a nieopodal Hogwartu zagrzmiało. Roznoszącego się po
ścianach zamku i oknach bębnienia nie mogli usłyszeć Ted i Davina. Oboje
znajdowali się w dormitoriach w lochach. Młody Lupin spakował się na czwartkowe
zajęcia i będąc w łóżku szybko zasnął, otulony kołdrą w brązowo-żółtą kratkę. Ale
panna Abbey ani myślała pójść spać.
Czarownica przebywała
samotnie w salonie, skulona w kłębek na czarnym, skórzanym fotelu. Ogień w
kominku ozdobionym licznymi motywami Domu Węża dogorywał, zaś z opalonego
drewna zostały już małe kawałki. Ślizgonka zawsze czuła się obco i zarazem bezpiecznie
w pokoju wspólnym Ślizgonów, tak jakby jej wrażliwość przez cały czas walczyła
z utkwionym gdzieś w głębi duszy mrokiem. Zimne, zawsze wilgotne ściany,
zielonkawa poświata, drogocenne dywany, wepchnięte gdzie bądź szmaragdy oraz
portrety czarnoksiężników wzbudzały w niej iskrę podniecenia. Ciągnęło ją i
jednocześnie odpychało od tego, co złe. Z tym właśnie kojarzono Slytherin –
dom, o którym nie wiedziała nic, gdy została do niego przydzielona.
Davina
bezwiednie obracała w rękach podniszczony, pożółkły dziennik. Zostało jej
jeszcze kilkadziesiąt kartek do ukończenia całego cyklu mrocznych opowieści,
dzięki którym dowiadywała się, kim naprawdę jest. Okazywało się, że prawda jest
przerażająca. Wstrzymując oddech, drżącymi palcami otworzyła notatnik. Drobne litery
rozsiane po całej stronie zaczęły układać się w sensowne zdania.
Tylko ona
potrafiła odczytać zapiski.
5 sierpnia 1997 roku, 1 rok n.ś.
Nieubłaganie
zbliża się termin rozwiązania. Ruxandra zawzięcia odprawia czary nad swym
okrągłym brzuchem, w nieznanym języku zaklinając nasze nienarodzone dziecko. Wkrótce zostanę ojcem Księżniczki, która, zgodnie
z głoszoną przez Soarów* legendą, będzie nosić w sercu Światłość rozpraszającą
wszelkie mroki i zdolną do pokonania Tunericów*. Drżę o losy tej niewinnej
istoty, krążą nad nią ciemne chmury i niewiadome losy.
8 sierpnia 1997 roku, 1 rok n.ś.
Ruxandra
znacznie się oddaliła ode mnie. Większość czasu przebywa w świątyni, wraz z pozostałymi
szamankami wznosząc prośby do Bogini Słońca. Wokół słyszę szepty. Powiadają o
tym, że zakłócam swoją obecnością naturalną magię Soarów. Od kiedy odebrano mi
różdżkę, boję się, iż nie zdołam obronić ukochanej kobiety i tej małej dziewczynki, nad którą istotne zagrożenie. Napaść Tunericów...
– Davina?
Ślizgonka
momentalnie przerwała lekturę i podniosła wzrok. Między kanapami stał Baldric w
bokserkach i satynowym, niezawiązanym szlafroku. Rozmierzwione włosy i leniwy
głos świadczył o tym, że parę minut temu wstał.
– Co ty
tutaj, do cholery, robisz? – zapytał podejrzliwie i ziewnął przeciągle.
– A ty? – odpowiedziała
najchłodniej, jak potrafiła.
Chłopak
zaśmiał się i wyprostował dumnie plecy.
– Zawsze zaglądam
do salonu o tej porze, żeby sprawdzić, czy jakiś szczeniak nie urządza nocnych
zabaw. Jestem prefektem naczelnym, zapomniałaś?
– Skądże.
– Co tam
trzymasz? Zakuwasz od początku roku szkolnego?
– Nie
interesuj się – warknęła Davina, chowając za plecami pamiętnik. – Możesz wracać
do łóżka.
Baldric
zmrużył powieki i podszedł do nastolatki.
– Lubisz mi
robić na złość, prawda? Słyszałem, że trzymałaś się dzisiaj z Lupinem, tym
śmieciem. – Mówiąc to, pochylił się nad dziewczyną i bezwstydnie zsunął białe
ramiączko od długiej koszuli. – Będziesz moja i zabiję go, jeśli cię tknie.
– Spływaj! –
wrzasnęła, opierając się chęci spoliczkowania go. – Albo zamienię cię w
ropuchę. Nie żartuję.
– Uważaj, bo
się boję – mruknął Baldric, ale wycofał się. – Miłych snów – syknął.
Po chwili znikł
w ciemnym korytarzu. Jego dudniące kroki miarowo cichły. Wcześniej musiał
skradać się na palcach, bo Davina nie słyszała ani szmeru. Była zdenerwowana przez
puste groźby Baldrica. Złorzeczył Tedowi, a sam nie miał do zaoferowania nic,
co przyciągnęłoby jej uwagę w pozytywnym znaczeniu. Bił od niego przeraźliwy
chłód i nie szanował nikogo. Natomiast Teddy...
Młody Lupin
posiadał prostolinijną osobowość oraz dobre serce. Bez wahania stanęłaby po
stronie Puchona, gdyby między czarodziejami doszło do burdy. Odrobinę dziwiła
się, że Ted oparł się urokowi popularnej Victoire, ale też odczuła ulgę. Nie
pasował do Krukonki. Był inny niż pozostali chłopcy. Wyjątkowy. Wiedziała, że
dobrze zrobi, wybierając go na powiernika swoich tajemnic.
Powoli
zsunęła się z fotela i wyciągnęła dłoń w kierunku kominka.
– Luminafoc,
foc si lumina...
Płomienie,
które buchnęły, były jaśniejsze od promieni słońca i rozświetliły cały salon.
*
Ted przebudził
się dwukrotnie w środku nocy. Rano, zmęczony i spocony, sięgnął po zegarek.
Obie wskazówki układały się pod ósemką. Z sąsiedniego pomieszczenia dochodziły
odgłosy prysznica i śpiewu.
– Crispin –
jęknął Ted, chowając się pod poduszkę. Następnie odrzucił ją i usiadł na łóżku,
rozsuwając kotary baldachimu. Pozostałych chłopców, czyli Gavina Galla, Erica
Windtella i Setha Kenjiego nie było już w pokoju, a ich porozkopywane posłania
wołały o pomstę do nieba.
Pora
śniadaniowa rozpoczęła się już trzydzieści minut temu, jednak młody Lupin nie
zamierzał się śpieszyć. Uzmysłowił sobie, że jest czwartek i pierwszą lekcję,
obronę przed czarną magią, rozpocznie dopiero po dziesiątej.
– Idziemy do
Wielkiej Sali? – Crispin wychylił mokrą głowę z łazienki i spojrzał na
przyjaciela. – Nie wiem jak ty, ale osobiście jestem głodny jak jasna cholera.
– Chyba...
chyba tak – rzekł Ted, drapiąc się po głowie.
Znacznie
oprzytomniał, gdy powrócił do wspomnień z poprzedniego wieczoru spędzonego z
Daviną. Dzięki niej nie przeżywał nieudanej randki z Victoire. Zerwał się z
łóżka na myśl, że spotka Davinę podczas śniadania.
– Dobra,
Cordell, wynocha z łazienki! – zawołał. Przy użyciu czarów nakrył pościel kocem
i wyciągnął z kufra świeżą garderobę: czarne dżinsy, białą koszulę oraz krawat
w barwach domu. Ubrał się szybko i wbiegł do łazienki. Przepychając się obok
Crispina, który układał przydługawe blond kosmyki, obmył twarz i wyszorował
zęby. Z pośpiechu połknął sporą ilość rozpienionej, miętowej pasty.
– Rany,
stary, co to za nerwowe ruchy? Chodzi o tę dziewczynę?
– Dziewczynę?
Jaką? – Ted wyszczerzył się do lustrzanego odbicia. Z jakichś powodów uważał
Davinę za swoją tajemnicę i nie chciał się dzielić szczegółami z nikim. Jeszcze
nie. Wszystko było zbyt świeże i pragnął dać tej znajomości wystarczająco dużo
czasu na rozwinięcie się.
– No ta,
której imię wyjękujesz w nocy. – Blondyn parsknął śmiechem i klepnąwszy Teda w
bark, opuścił łazienkę.
– Kłamiesz!
Nigdy nie mamroczę przez sen – obruszył się żartobliwie młody Lupin. – Dawaj,
chodźmy już, bo zjadłbym coś.
– Będę cię
obserwował i sprawdzę, gdzie wędrują twoje oczy – pogroził Crispin. – Nie mówiąc
o foczkach, łamiesz braterski kod.
Chłopcy założyli
szaty, zabrali torby szkolne i po opuszczeniu dormitorium udali się na parter.
Wielka Sala o ciemnoszarym sklepieniu była zatłoczona pałaszującymi i głośno
rozmawiającymi uczniami. Ted rozejrzał się dyskretnie, poszukując wzrokiem
brązowej burzy loków. Zamiast nastoletniej czarownicy, napotkał złowrogie
spojrzenie zimnych, stalowych tęczówek. Baldric patrzył wprost na niego,
wyraźnie zaciskając szczęki. Puchon wytrzymał ten pojedynek spojrzeń, a
wychowanek Domu Węża wkrótce potem odwrócił głowę.
– Hej, Ted!
– Crispin zawołał młodego Lupina.
Brunet
podszedł do ławki i zajął miejsce między kolegami. W dalszym ciągu przeczesywał
stół Ślizgonów; dojrzał nawet Irmę oraz Dereka, niestety po pannie Abbey nie
było ani śladu.
Ted z
ciężkim westchnięciem sięgnął po talerz z tostami i ser. Inaczej wyobrażał sobie
początek nowego dnia. Wymiana kilku promiennych uśmiechów, a później luźna
pogawędka w stylu:
– Kiepska
dziś pogoda, nie? – zapytałby Ted, urzeczony widokiem porannej Daviny, nieco
ospałej i "pomiętej".
– O tak,
naprawdę brzydka – odrzekłaby, lecz jako osoba, która, jak się zdawało młodemu
Lupinowi, potrafi dostrzec pozytywne aspekty w większości negatywnych rzeczy,
dodałaby:
– Wpadłam na
pewien pomysł. Może umilimy sobie tę ponurą, deszczową aurę powtórką z wczoraj?
Wieczorem...
– Jasne,
bardzo chętnie! – Ted zatarłby w duchu ręce. – Powiedz jeszcze, że razem
pójdziemy na obronę przed czarną magią, a będę w siódmym niebie...
–
Niesamowite. Kolejne zajęcia, które mamy wspólnie... Co ty na to, żebyśmy potem
razem zjedli lunch?
– Ted, twoja
sowa. – Jedna z rówieśniczek Teda, Agnes, uniosła palec. Okoliczni Puchoni
zadarli brody, żeby zobaczyć, co się stało. Kilka dziewcząt westchnęło i
zasłoniło usta.
Obraz Daviny
rozpłynął się niczym mgła.
– Och! Ted!
Chłopak
wypuścił z dłoni widelec i zerwał się na równe nogi. Dwukolorowa, średniej
wielkości włochatka, która służyła mu od pięciu lat, leciała w kierunku
posadzki. Ted opadł na kolana i złapał ją w ramiona.
Ukochana
sowa Teda, Isabel, wśród delikatnych piórek miała zakrzepłą krew, a złamane
skrzydło smętnie zwisało ku dołowi. W żółtych ślepiach ptaka widniał ból. Ted
otulił poturbowane zwierzę szatą i wybiegł z jadalni pomimo stanowczych
nawoływań nauczycieli, którzy zauważyli tę scenę.
Ted był wstrząśnięty
do głębi, ale musiał zachować trzeźwość umysłu. Wiedział, że jeśli się nie
pośpieszy, Isabel skona. Pierwszy raz w życiu przeklinał brak możliwości
teleportacji w zamku. W głowie miał plątaninę myśli. Co się wydarzyło, czy to
sprawka jakiegoś dzikiego zwierzęcia, a może Victoire? Nie, ona nie byłaby do tego zdolna. Ale Baldric tak. Jego
przeszywające spojrzenie, jakim uraczył Teda tuż przed śniadaniem, mówiło samo
za siebie. Ślizgon oczekiwał z satysfakcją na sowią pocztę i ten moment, kiedy
umierająca sowa Teda przyfrunie do właściciela.
– Teddy?
Ted!
Davina? Skąd
się tu wzięła?
Młody Lupin machinalnie
obrócił się do dziewczyny. Stała kilkanaście stóp dalej, a na widok
zrozpaczonego Puchona i małego zawiniątka w jego rękach, natychmiast podbiegła.
– Co się
stało?
– Ktoś...
ktoś skrzywdził Isabel. Być może Bart – odparł Ted, wypluwając nazwisko wroga.
Po policzkach spłynęły mu dwie łzy, ale nie dbał w tym momencie o swój
wizerunek przed Daviną. Wiedział, że zrozumie to lepiej niż ktokolwiek
inny. – Muszę szybko ją zanieść do Skrzydła Szpitalnego, bo inaczej...
– Nie. Tam
się leczy ludzi, nie zwierzęta. A co z nauczycielem od opieki nad magicznymi
zwierzętami?
– Profesor
Lloyd? No tak, on pomoże, powinien...
– Nie, za
późno. Podaj mi ją. – Szatynka delikatnie przejęła sowę, brudząc palce lepką
krwią.
Ted czuł,
jak odpływają od niego siły, a strach chwyta go za serce. Nie potrafił nic
powiedzieć ani zrobić, ale patrzył. Brązowe loki Daviny opadły na łepek Isabel;
trzymała ją bardzo blisko szyi.
– Nie bój
się, maleńka – wyszeptała. – Nie zaznasz już cierpienia...
Nastolatkowi
brakłoby słów, by opisać to, co wydarzyło się w następnych momentach. Nie
dowierzał własnym oczom, gdy całą postać Daviny spowił jasny, złoty blask, a
jej oddech – maleńkie, świetliste drobinki – powoli wleciał do dzióbka Isabel,
rozjaśniając zwierzę od środka. Umierający ptak całkowicie odżył, poruszając
skrzydłem, wcześniej złamanym i bezwładnym. Sówka nie potrzebowała niczego
więcej ponad ten uzdrowicielski gest. Wzleciała pod sam sufit, z gracją okrążyła
Davinę oraz Teda, zahukała jakby z wdzięcznością, po czym odfrunęła.
– Znajdzie
wyjście sama – powiedziała cicho czarodziejka. Blask wokół niej zbladł, lecz
aura potężnej magii nadal wibrowała w powietrzu.
– Co to
miało znaczyć? – wymamrotał Puchon. – To... Nigdy wcześniej... Kim ty jesteś?
– Nie zamierzałam
się ujawniać tak szybko. – Davina wzruszyła ramionami. – A odpowiadając na
twoje pytanie, to nie wiem. Chyba... chyba kimś innym niż ty.
Stali jedno naprzeciw
drugiego, wpatrując się w siebie niecierpliwie. Ted nie dowierzał. W jaki
sposób Davina zdołała użyć czarów, zupełnie innego rodzaju czarów, by bez
różdżki przywrócić do życia sowę? Nawet zaklęcia mogłyby nie pomóc – z Isabel
ulatniało się życie. To było ponad jego zdolności rozumowania – potrzebował
wyjaśnień. Ślizgonka ujęła chłodną, przybrudzoną posoką dłoń Teda i mocno
uścisnęła.
– Tedzie, to
tajemnica. Ogromna tajemnica. Musisz przyrzec, że nie powiesz nikomu –
poprosiła, a w jej ciepłych, brązowych tęczówkach pojawił się strach.
– Jak udało
ci się to ukrywać przez tyle lat...? Bo domyślam się, że nie odkryłaś tego
teraz.
Davina
pokręciła przecząco głową.
– Nie, ale
sprawa jest bardzo zawiła i to mój największy sekret. Uratowałam Isabel dla
ciebie. Bo odkąd spotkaliśmy się w pociągu, podjęłam decyzję.
– Jaką
decyzję?
– O
mianowaniu ciebie moim... powiernikiem. Wiem, nie znaliśmy się, ale tu chodziło
o wewnętrzny głos. Ted... Jestem w poważnych tarapatach. – Tym razem to z oczu
Daviny spłynęły dwie łezki. Młody Lupin, choć przytłoczony nawałem informacji
oraz emocji, otarł je kciukiem czystszej ręki. Patrzenie na smutek dziewczyny
sprawiało, że sam czuł się przybity.
– Ocaliłaś
moją sowę. Nie mam pojęcia, o czym mówisz, ale przyrzekam, że zamykam buzię na
kłódkę właśnie w tej chwili. Tylko wyjaśnij mi to wszystko, bo mam prawdziwy
mętlik – rzekł, próbując opanować drżenie głosu.
– Spotkajmy
się o osiemnastej na siódmym piętrze. Tylko tam będę mogła opowiedzieć ci o
sobie.
– To stamtąd
wracałaś, kiedy szedłem do Skrzydła Szpitalnego?
– Muszę iść
na zaklęcia. Porozmawiamy wieczorem. – Uśmiechnęła się i szybko wyminęła Teda.
Puchon nie gonił czarodziejki, ale patrzył w ślad za nią, dopóki nie znikła za
rogiem.
Był
świadkiem czegoś niesamowitego, nawet zbyt niesamowitego jak na świat
czarodziejów. Mógł bez wahania powiedzieć, że Davina posiadała w sobie coś
osobliwego, wyróżniającego ją spośród innych dziewcząt, ale nie przypuszczał, że
zetknie się z czymś równie zdumiewającym. Porządkując w pamięci jej słowa,
uderzyło go jedno. Czarodziejka nie zdziałałaby nic, by pomóc Isabel, gdyby,
jak to ujęła? Gdyby
nie wybrała Teda. To jemu zdradzi tę wielką tajemnicę, ale dlaczego akurat jemu?
Czy to oznacza, że wciągnie go w swoje problemy? Patrząc w karty historii, nietrudno
było dojść do jednego wniosku.
Za ogromną
mocą kroczyła ogromna odpowiedzialność.
A Davina
pochodziła z jakiegoś innego wymiaru.
*światłość, mrok z rum.
*
Pierwsza ^^. Skomentuję pewnie w tym tygodniu :).
OdpowiedzUsuńTrochę szkoda, że tak demonizujesz tę Victoire. W sumie jeszcze nigdy nie czytałam opowiadania, gdzie ta postać byłaby ukazana w naprawdę fajny sposób. Zawsze jest to albo fałszywa jędza, albo słodka idiotka, i prawie zawsze robi wszystko, by zdobyć Teda. W sumie troszkę tęsknię do jakiegoś innego obrazu, ale rozumiem, że zaplanowałaś inny paring (i dobrze, bo przynajmniej nie jest tak sztampowo) i że starasz się jakoś obrzydzić Tedowi Victoire.
UsuńNiemniej jednak, mam wrażenie, że jej bardzo zależy, by go zdobyć, tylko ciekawe, dlaczego, skoro uważa jego wygłupy z metamorfomagią za godne klauna. Choć może potem ją jakoś rozwiniesz i jej wredota przestanie tak rzucać się w oczy i pojawią się też jakieś bardziej pozytywne cechy.
Davina jest bardzo tajemnicza, ale jak na razie budzi moją sympatię. Jestem ciekawa, o co chodzi z tym dziennikiem i co to za tajemnica. Pojawiło się kilka dziwnych nazw, które zapewne są twoim autorskim wymysłem i zastanawiam się, o co chodzi, chociaż raczej nie jestem zwolenniczką takich udziwnień jak jakieś nowe rasy itp., których w kanonie nie było. Dlatego mam nadzieję, że nie przeholujesz z innowacjami i wszystko będzie jakoś do siebie pasować ^^.
Ale jakieś dodatkowe zdolności ma. To ogólnie może być ciekawe. Podobało mi się, jak pomogła sowie Teda. On już wcześniej ją lubił (Davinę oczywiście), ale teraz to pewnie już w ogóle jest wdzięczny za sowę oraz zaintrygowany tym, co zrobiła. I nią samą też, skoro w Wielkiej Sali tak się za nią rozglądał i zastanawiał się, gdzie ona jest.
Dziewczyna najwyraźniej także mu zaufała, skoro zdecydowała się przed nim odsłonić i pokazać, że nie jest całkiem zwyczajna. Ted stanowi dla niej taki miły kontrast w porównaniu z tym wrednym Ślizgonem, który tak się jej narzuca.
No, robi się ciekawie. Zastanawiam się, jak to dalej poprowadzisz. Czyta się całkiem miło, a Davina jest ciekawą OC.
Czekam na komcia u mnie ^^.
Weny :*.
Druga! Postaram się kiedyś dłużej skomentuję!
OdpowiedzUsuńJak zawsze jestem zachwycona i zazdrosna o MOJEGO Teddy'ego.
~mimoza
O kurczę nie spodziewałam sie takich rewelacji. Wydawało mi sie dziwne, szczegolnie ze strony teda, ze az tak szybko zmienił obiekt uczuć, tzn.w zupełności rozumiem,ze to zrobił, ale nie wydawał mi sie az tak zmienny, typem. Wydaje mi sie, ze mimo wszystko urok czy tajemnicze moce slizgonki mogły miec na to wpływ... Cos mi sie zdaje, ze Bart moze żałować tego, ze zadarł z davina i tedem (choc z drugiej strony nie dostał w twarz, jak zsuwal jej ramiączko,troche szkoda, tym gestem sprawił,ze przestałam go lubić i jak sie pozniej okażalo,miałam racje,iż tak uczyniłam... Biedna sowka:(). W kazdym razie co do deviny to chyba faktycznie inny wymiar. Troche dziwne, ze postanowiła wybrać teda na powiernika w ogole go tak naprawde nie znając, ale moze ma jakies sposoby na ocenę ludzi albo postanowiła zaryzykować,choc niewiem,czy w takiej kwestii powinna.ale najwyraźniej ma problemy,wiec moze nie ma czasu rozmyślań. To dobrże, bo Ted jej ńie zawiedzie, tego jestem pewna,byleby tylko nic mu sie nie stało. Bo bardzo go polubilam. Victoire chyba nie odpuści,teraz poniewczasie sie zainteresowała chłopakiem,ale jak dla mnie szanse ma marne. Ładny szablon,bardzo gustowny. U mnie jutro p 16 nowość sie pojawi,takze zapraszam :)
OdpowiedzUsuńWidzę, że historia się rozkręca :D
OdpowiedzUsuńPoczątek i złość Victorie trochę mnie rozbawiły. Jestem ciekawa, czy jak dziewczyna ochłonie, da sobie spokój czy może dalej będzie próbowała przekonać do siebie Teda. W sumie to miło, że go doceniła, ale… chyba nie na tym polega miłość.
Bardzo podobał mi się fragment z Daviną i tym notatnikiem. Zapisane w nim słowa brzmiały tak tajemniczo i magicznie... Podjęłaś niezwykle ciekawy wątek — coś nowego i z potencjałem! Ted ma rację, na dziewczynie spoczywa wielka moc, ale też i odpowiedzialność.
Widzę, że wrogość pomiędzy Baldriciem i Teddy’m wzrasta. Mam nadzieję, że Lupin poradzi sobie z nim ;)
Zawsze się wzruszam, gdy zwierzę cierpi, dlatego gdy przyleciała poraniona Isabel, przejęłam się jej losem. Cieszę się, że Davina zaryzykowała ujawnienie, by pomóc sowie Teda. To oznaka zaufania, a i Ted wydaje się człowiekiem wyrozumiałym. Myślę, że świetnie się nadaje do powierzenia sekretu, ale, jak słusznie zauważył, ten sekret może pociągnąć i jego w dół.
W każdym razie jestem zaintrygowana :)
Coraz ciekawiej się robi. Davina ma niezwykły dar, ze tak potrafi bez różdżki zapalić ogień w kominku, a co najważniejsze, uratowała sowę Teda. Jej matka rzuciła na okrągły brzuch klątwę i jestem ciekawa na czym ona polega.
OdpowiedzUsuńI widzę, że Baldric już zaczyna stawać pomiędzy Daviną i Tedem. Niedobrze, niedobrze.
I nadal uważam Victorię za pustą dziewczynę.
Życzę wenki i pozdrawiam serdecznie :)
Przepraszam za nieobecność, wkrótce nadrobię tu zaległości! :) Pozdrawiam ciepło!
OdpowiedzUsuńO rany, ale mnie zaskoczyłaś! Ja byłam święcie przekonana, że Davina to taka kochana, zwyczajna dziewczyna, a tu proszę - co za szok! Z tego, co orientuje się w świecie Rowling, wszelakie bóstwa słońca i inne chyba tam nie występują, prawda? Nieważne, ważne, że ta tajemnica wokół Daviny jest nieziemsko intrygująca! Nie mogę się doczekać, co się okaże, bo już od dawna tęskniłam za tajemnicami rodem z Szeptów :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło :*
Shy!
OdpowiedzUsuńPrzybywam dopiero teraz, choć rozdział przeczytałam, nieomal tuż po publikacji. Całym sercem podpisuje się pod opiniami poprzedniczek. Może to banalne, ale jet w nich zawarte to, co chciałabym sama napisać. Oj, Viki okropnie mnie drażni, nie cierpię jej! Ma dziewczyna urodę, lecz gdy Bóg dawał rozum stanęła w niewłaściwej kolejce... Aż mnie to dziwi zażywszy na to czyją jest córką. Zarówno Bill, jak i Fleur są raczej pozytywnymi bohaterami. Naprawdę szkoda Teda dla takiej... idiotki. Jestem pod bardzo dużym wrażeniem kreacji Twoich bohaterów. Tak mogłaby pisać Rowling!