IX rozdział: anielskim uśmiechem złagodzisz mój ból, więc uśmiechaj się...

Nawet nie wiem, czy dalej mogę go nazywać przyjacielem powiedział cicho Ted. Trochę do Daviny, trochę w stronę rozgwieżdżonego nieba, przerażony sensem tych słów. Mówił dziewczynie o niedawnej sprzeczce z Crispinem. Była neutralną słuchaczką, nie należała do Hufflepuffu, gdzie plotki rozprzestrzeniały się z prędkością światła i uśmiechała się tak ślicznie, że Tedowi zapierało dech w piersiach. Niektóre osoby z miejsca obdarzał zaufaniem i Davina trafiła do tego niewielkiego grona.
Nastolatka nie czuła się najlepiej po wyjściu ze Skrzydła Szpitalnego, a Ted zwyczajnie zamierzał przy niej być w czasie zajęć z astronomii, obawiając się, że mimo cudownych mikstur wzmacniających dojdzie do kolejnego omdlenia. Pracował z nią w ciszy nad gwiezdnymi obliczeniami, aż dostrzegła, że jest nieswój i zadała proste pytanie, na które postanowił odpowiedzieć.
– Coś się stało?
Tedowi udało się streścić całą przygodę na boisku w paru dłuższych zdaniach.
Potem zajęli stanowisko przy teleskopie jak najbardziej oddalonym od profesor Sinistry, tłumaczącej chłodnym tonem, czym jest dysk galaktyczny i co się w nim znajduje. Astronomia była dla Teda jedynym przedmiotem dostarczającym mu więcej pytań niż odpowiedzi, ale zanim pomyślał o tym, co mówi nauczycielka, usłyszał:
– Coś w nim pękło i nie zachował się jak przyjaciel. Albo od zawsze widział w tobie zagrożenie dla własnej popularności, albo znalazł ujście dla innych problemów w niewłaściwym obiekcie... Wiesz, wyżył się – stwierdziła Davina. Kiedy patrzyła przez teleskop, pochylona do przodu, mocno zaciskała powieki lewego oka, aż cienka skóra marszczyła się i drżała.
– No właśnie. Może to zabrzmi dziwnie, ale poczułem się zdradzony. Najpierw sam mnie tam zaciągnął, a później zaczął wydziwiać. Siedem lat przyjaźni jak krew w piach.
– Hm...
– Jeszcze nie spisuję go na straty. Na razie jestem porządnie wkurzony. I nie pozwalam ci się skupić na lekcji, co?
Davina wyprostowała się i spojrzała na Teda. Było ciemno, ale nie na tyle, by nie mógł widzieć zarysu jej twarzy i dodatkowych cieni w dołeczkach, gdy się uśmiechnęła.
– Trudno. Wyprzedziłam materiał, bo w minione wakacje często chodziłam do londyńskiego obserwatorium.
– Fascynuje cię kosmos? – zapytał Ted.
– Nawet bardzo. I przytoczę ci cytat z pewnej książki, bo głęboko mi zapadł w pamięć. "Wiedza o Wszechświecie jest nieskończenie rozległa, a nie odkryliśmy pewnie pięciu procent tego, co istnieje ponad Ziemią. Sam człowiek jest mniejszym Wszechświatem. Nie możesz do końca znać siebie, a co dopiero drugą osobę? Dlatego tak często się zawodzimy."
Tedowi zdecydowanie podobało się porównanie małej istoty ludzkiej do niezmierzonej przestrzeni. Dawno nie słyszał nic mądrzejszego i jednocześnie życiowego.
– A u ciebie jak jest? Norah, Derek, Irma są dla ciebie przyjaciółmi?
Profesor Sinistra przerwała wykład i spojrzała w ich kierunku. Ted lekko szturchnął Davinę i oboje migiem powrócili do wcześniejszych zajęć. Ona z pasją badała nocny firmament, a on udawał skrzętne notowanie każdego słowa nauczycielki. Rozmowę, jeszcze cichszą, kontynuowali po dłuższym czasie.
– Z całej trójki to Irma jest mi najbliższa. Dereka uważam za brata, bo niby się przyjaźnimy, ale nie dzielimy wielu sekrecików. Chociaż...
– Hm?
– Wiem, że zanim się lepiej zapoznaliśmy, bardziej kierowała nimi litość w stosunku do osieroconej dziewczynki. Nie widzieli we mnie cech przynależnych Slytherinu, byli ciekawi i tak dalej. Obchodzili się ze mną jak z jajkiem, na szczęście to minęło po paru miesiącach i staliśmy się małą hogwarcką rodziną.
– Ja też nie zauważyłem tych cech. Taka Victoire to przy tobie potrójna rasowa Ślizgonka. Wredna, zadzierająca nosa i wiecznie zachwycona swoim lustrzanym odbiciem.
Davina zaśmiała się, a Ted jej zawtórował. Urwali i z przestrachem spojrzeli na profesor Sinistrę, ale nie zwróciła na nich uwagi, bo dyskutowała z dwoma uczniami.
– Wcale z nią nie rozmawiasz?
– Jeśli pójdzie po rozum do głowy, to się zastanowię – odparł. Nieco żałował, że wspomniał o Victoire, więc postanowił zmienić temat, wybierając chyba jedną z najgorszych opcji, jakie miał w zanadrzu. – Byłaś zła, jak cię przytuliłem rano?
Naprawdę się nad tym zastanawiał. Działał spontanicznie, ale zaczynał wierzyć, że naruszył jej strefę osobistą, mimo że zrobiłby to po raz drugi, gdyby nadarzyła się okazja. Chciał codziennie witać ją takim koleżeńskim uściskiem, otaczać szczupłe ramiona dziewczyny swoimi i czuć słodkawy zapach perfum. Zrobił głupio, unikając Daviny przez jeden sen, ale po tym, jak o nim opowiedział, te mroczne wizje rozpierzchły się w jej blasku i Tedowi zależało na pielęgnowaniu tej znajomości.
Wydawała się odrobinę zmieszana. Postukała palcami w metalowy okular.
– Hm, nie. To było miłe, Teddy. Zwłaszcza po samotnej nocy spędzonej w tym ogromnym pomieszczeniu.
– O. Fajnie. Gdybym wiedział na pewno, że dostanę w zęby, raczej bym się nie odważył – zażartował.
– Czy ja wyglądam na osiłka?
Profesor Sinistra ogłosiła koniec zajęć. Ted i Davina pozbierali swoje rzeczy i jako ostatni uczniowie opuścili Wieżę Astronomiczną, odprowadzeni czujnym wzrokiem nauczycielki. W milczeniu zmierzali do lochów, oświetlając drogę poprzez liczne korytarze światłem z różdżek. Przez kamienne ściany przepływały hogwarckie duchy połyskujące w półmroku białą, pośmiertną poświatą. Cichy, pełen niespokojnych dusz i magii, zamek bywał niekiedy straszny dla wielu młodych adeptów. Ted pamiętał, że świeżo po pierwszym przybyciu do Hogwartu miał nadzieję, że skoro Remus i Tonks zginęli wśród tych murów, ujrzy ich pewnego razu w postaci niematerialnej. To oczywiście nigdy się nie zdarzyło, a po przypadkowym przejściu przez Grubego Mnicha żałował, że wpadł na ten durny pomysł.
– Wpadłaś kiedyś na ducha?
– Nie, a ty? – Davina ziewnęła przeciągle. – Wybacz, usypiam już.
– Jasne. I ciesz się. To bardzo zimne i mokre doznanie. Wiem, brzmi głupio, ale tak jest.
Roześmiała się i, chcąc nie chcąc, poczuł się zobowiązany do opowiedzenia jej o tym, jak natknął się na ducha Hufflepuffu. Gruby Mnich był wielce niezadowolony i styranizował jedenastoletniego Teda wykładem o szacunku wobec nieżyjących.
– Rany, nie zazdroszczę! Wolę się do nich nie zbliżać.
Wkrótce znaleźli się na parterze, miękko zeskakując z ostatnich stopni na wydeptany dywan w holu.
– Idę tu, a ty tam. Dobranoc, Davino. – Nie zaproponował, że pójdzie z nią aż pod dormitorium Ślizgonów.
– Dobranoc.
Podeszła bliżej i wspięła się na palce. Złożyła na policzku Teda krótki pocałunek. Miała zimne, miękkie usta.
– Śpij dobrze.
– Teraz na pewno będę – odpowiedział.
To było znacznie przyjemniejsze niż namiętne pieszczoty z Victoire w Różanym Ogrodzie.

*

Crispin nie odzywał się do Teda przez cztery kolejne dni. Chłopcy unikali nawet przebywania we wspólnym towarzystwie i Puchoni zdążyli zauważyć, że dwójka niegdyś nierozłącznych przyjaciół trzyma się od siebie z daleka. Mimo to, za co Ted był ogromnie wdzięczny, nikt nie zadawał żadnych pytań ani nie dociekał, co jest przyczyną tego stanu. Albo rozejdzie się po kościach, albo to naprawdę koniec, myślał młody Lupin z nostalgią. Zdążył już zatęsknić za ich pogawędkami, infantylnym ściganiem się do toalety i dogadywaniem, ale paliła go też złość. Nie potrafił szybko wybaczać, a Crispinowi najwyraźniej nie zależało na wyciągnięciu ręki.
W międzyczasie Michael o królewskim nazwisku stawał się coraz bardziej natarczywy w sprawie dołączenia Teda do drużyny sportowej. Za każdym razem, gdy kapitan zespołu pytał, czy zostanie ścigającym, a zrobił to wiele razy w przeciągu czterech dób, siedemnastoletni czarodziej odpowiadał:
– Nie wiem, Michael. Potrzebuję jeszcze trochę czasu do namysłu, okej? Dam ci znać... niedługo.
Michael klepał go z poważną miną po ramieniu i ciężko wzdychał. Wreszcie orzekł:
– Naprawdę na ciebie liczymy. Ja, Phil, Ollie, Riley i... Wydaje mi się, że Crispin też. Jakkolwiek między wami teraz jest, chwalił cię. Jesteś nieoszlifowanym diamentem i jeszcze dużo musisz się nauczyć, ale przecież chłoniesz wiedzę jak gąbka. Nie daj się prosić, Ted. Niewielu siedmiorocznych miało szansę na ostatni moment zostać gwiazdą quidditcha.
– Jasne, Michael. Chciałbym wam pomóc, po prostu obawiam się, że nie dam rady pogodzić nowych obowiązków z nawałem nauki i przygotowaniami do egzaminów. Nie zostanę przyjęty do szkoły aurorskiej z takimi sobie wynikami. – To był argument, który bardziej powstrzymywał go przed podjęciem ostatecznej decyzji niż fanaberie Crispina.
– I my to rozumiemy. Obcięlibyśmy ci czas treningów czy coś. Wszystko da się załatwić. Mamy paru innych kandydatów, ale żaden nie pokazał tego, co pokazałeś ty. Masz jakiś wrodzony talent, skurczybyku.
Michael odszedł, a Ted żachnął się i powrócił do czytania księgi poświęconej tajnikom transmutacji.
Piątego dnia pod wieczór tama pękła.
Młody Lupin całą sobotę spędził z Daviną. Razem polemizowali nad nowymi magicznymi zagadnieniami i grali w szachy, bo plany na wspólny spacer udaremnił rzęsisty, jesienny deszcz (Możemy wyczarować parasole, ale tu tak ciepło...). Po powrocie do dormitorium zastał półnagiego Crispina wykonującego pompki. Stos porozrzucanych ciuchów i różnych przedmiotów zgarnął pod swoje łóżko, żeby mieć więcej miejsca. W pomieszczeniu panował półmrok, a w zatęchłym powietrzu wybijała się kwaśna woń potu.
– Ogarnąłbyś ten burdel, co? – Ted z trudem powstrzymał chęć kopnięcia w skrzynię blondyna, z której wystawały pogniecione koszule.
Crispin sapnął i podniósł się z podłogi.
– Odwal się, co? – mruknął, naciągając na siebie biały podkoszulek. Rzucił Tedowi gniewne spojrzenie. Ten nie pozostał mu dłużny. Przybrał waleczniejszą postawę i oskarżycielsko wymierzył w niego palec.
– Dupek z ciebie, Cordell. Największy dupek, jakiego znam. Chcesz wroga zamiast przyjaciela? To, co mam do powiedzenia, nie jest gorsze od twojego gówniarskiego zachowania. Jesteś draniem, parszywym draniem, za lata udawanej sympatii. Bo udawałeś, skoro wyskoczyłeś z zazdrością jak królik z kapelusza...
– Jasne. Zbluzgaj mnie, Lupin, mam to gdzieś.
– ...mam ochotę trzepnąć cię w ten pusty łeb! I wiesz co? Dołączam do drużyny, żeby ci zrobić na złość. Będę takim idiotą jak ty, Cordell.
Crispin zmarszczył nozdrza i pchnął Teda na drzwi. Uderzył w nie z hukiem, jednak prędko zerwał się na równe nogi i doskoczył do blondyna z zamiarem wymierzenia ciosu. Agresor był zwinniejszy i zdążył wykonać unik, po czym stanął za Tedem i rzucił mu się na plecy. Chłopcy zażarcie walczyli, szarpiąc się za ubrania i włosy, siekając pięściami na oślep i próbując zrobić sobie nawzajem jak największą krzywdę. Crispin wreszcie oberwał w czuły punkt w kolanie. Z jękiem wyprostował nogę i spadł na stertę porozrzucanych rzeczy. Kiedy rozmasowywał bolące miejsce, Ted usiadł pod ścianą, dysząc. Poziom adrenaliny spadał i zaczynał odczuwać pieczenie oraz kłucie w niektórych częściach ciała, ale przede wszystkim buzował w nim gniew.
– Taki z ciebie sportowiec, a bijesz jak ciota.
–  Mogę przestać bawić się w półśrodki. Prosisz się o masakrę.
– Oczywiście. – Ted przymknął oczy. – Przestańmy już.
Przestali. Siedzieli i leżeli w ciszy. Ich szybkie oddechy normowały się, a gwałtownie wywołane emocje ustępowały miejsca palącemu wstydowi. Nigdy wcześniej nie bili się na poważnie, nigdy nie mieli powodu, żeby nie odzywać się do siebie przez niecały tydzień i raczej żyli w zgodzie. Ted czekał, aż Crispin wstanie, prychnie lekceważąco i rzuci się na wymiętą pościel, zasłaniając kotary wokół posłania, ale tak się nie stało. Blondyn usiadł, odgarnął z czoła lepkie od potu włosy i rzucił skłóconemu przyjacielowi spojrzenie skrzywdzonego zwierzęcia. Splótł dłonie na karku, oparł się o boczną ścianę łóżka i kilkakrotnie przełknął ślinę; jego jabłko Adama miarowo podnosiło się i opadało.
– Nie wiem, co mam powiedzieć.
– Możesz przykładowo przeprosić za bycie kretynem – zasugerował Ted, skubiąc paznokcie. – Co ty na to?
– Jak na lato? Nie, serio, wiem, że przegiąłem. Nawet nie myślałem racjonalnie, ale nadarzyła się okazja do odreagowania i nie omieszkałem skorzystać. – Wzruszył ramionami. – Niepotrzebnie uniosłem się dumą, cholernie mi głupio. Nie powinienem był potraktować w ten sposób najlepszego kumpla.
– Odreagowania? – powtórzył drugi Puchon.
Crispin skinął smutno głową.
– Mam parę problemów osobistych. Rodzinnych. Nie chce mi się o tym gadać. Wybacz, stary, nie uważam cię za żadne bóstwo i nie jestem o ciebie zazdrosny.
Tedowi ulżyło. Zdawało mu się, że był szczery i naprawdę żałował bezsensownego incydentu. Podszedł na czworakach do przyjaciela i wyciągnął lekko drżącą rękę. Ten przyjął ją i uścisnął mocno.
– Dołączasz do zespołu?
– Nie. Choćbym się dwoił i troił, nie nadrobię twoich pięciu lat w miesiąc. Poza tym lada chwila wyfrunę z Hogwartu, a wśród kandydatów są też dzieciaki z czwartych i piątych klas, które miały już do czynienia z quidditchem. Możesz dać im swoją szkołę i pozostawić dziedzictwo.
Usta Crispina rozciągnął uśmiech.
– Wiedz, że nie miałbym nic przeciwko. Pokazałeś, że mimo braku doświadczenia można mieć styl.
– Chciałem może przez pięć minut, następnie się wahałem i zwlekałem z odpowiedzią. King strasznie się napalił, żeby mieć mnie w drużynie.
– Bo woli starszych i silniejszych graczy, ale, bez obrazy, ty nie jesteś w ogóle typem sportowca...
– Wiem. Mam naukę, koła zainteresowań, udzielam korepetycji, mam...
– Dziewczynę? – Crispin uniósł brwi.
Zerknął na niego pytająco.
– No... ptaszki ćwierkają, że trzymasz się z jakąś Ślizgonką. To prawda?
Ted poczuł, jak na jego policzki wstępują rumieńce. W ciągu mijającego tygodnia praktycznie nie rozstawał się z Daviną. Razem uczęszczali na lekcje, razem spędzali przerwy, czasem w towarzystwie Irmy i Dereka, razem chodzili na posiłki i razem siedzieli w bibliotece, ciężko pracując nad wypracowaniami. Tak dobrze było im ze sobą, że nie potrzebowali innego towarzystwa. Nic dziwnego, że to, co Ted uważał za swego rodzaju tajemnicę, przestawało nią być. Z perspektywy postronnego widza mogli uchodzić za parę, choć rzadko pozwalali sobie na jakikolwiek fizyczny kontakt.
– Uhm. Tak. Ślizgonką, którą, gwoli ścisłości, poznałem w pociągu, kiedy ty i chłopacy urządziliście w przedziale poczwórną randkę i brakowało dla mnie miejsca – odpowiedział nieco kąśliwie w stronę zaskoczonego Crispina.
– No i widzisz, wyszło ci to na dobre. Jeśli nie jest stereotypową, zimnokrwistą laleczką, a wiem, że za takimi przepadasz, to cieszę się twoim szczęściem. Victoire zasługiwała na pójście do lamusa. Nie pasowała do ciebie laska, której pożąda połowa Hogwartu. Jak ma na imię wybranka, jaka jest?
– Davina. Cudowna.
– Baza numer...?
Ted szturchnął przyjaciela i oboje się zaśmiali.
– Bez takich. Nie wiem, co z tego wyniknie, na razie powoli się poznajemy. Jest cholernie zmysłowa i pełna sekretów. Woli słuchać niż mówić. I jest w niej coś takiego, przez co mam wrażenie, jakbym ją znał od zawsze, co bzdurne, bo jeszcze niewiele o niej wiem... Ale tu cuchnie. Może wreszcie odświeżymy pokój?
– Dobry pomysł. Później wrócimy do tego fascynującego tematu.
Nie wrócili, bo Ted zasnął godzinę później podczas czytania w ramach powtórek "Natychmiastowej transmutacji". Poza tym wątpił, czy w najbliższym czasie będzie w stanie rozmawiać z Crispinem jak dawniej. Nie był pamiętliwy, ale małe rany też potrafiły piec.

*

            Davina otworzyła podręcznik do eliksirów, żeby wyjąć luźne notatki i posegregować je w neseserze. Spomiędzy pożółkłych kartek wypadł bukiecik fioletowo-złotych bratków. Uśmiechnęła się i przytknęła świeże kwiaty do nosa, upajając się delikatnym, słodkawym zapachem barwnych płatków. Doskonale wiedziała, kto był sprawcą tej niespodzianki i cieszyła się podwójnie. Nie dostała w życiu wielu kwiatów, a na pewno nie od chłopca, z którym zaczynała dzielić prawdziwe uczucie.
Niewiele o tym rozmawiali i traktowali się bardziej jak dobrzy znajomi, ale istniało jeszcze to niewypowiedziane coś, z czego istnienia oboje zdawali sobie sprawę. Davina uważała, że ich znajomość idzie w dobrym kierunku. Jedno nie naciskało na drugiego i cieszyli się tym, co zdobywali dzień po dniu. Wśród nastolatków panowały proste zasady randkowania – dziś cię kocham, jutro nienawidzę, a właściwie było to jedynie zauroczenie, swego czasu uważane za miłość do grobowej deski.
Zadurzyła się w Tedzie szybko, odkąd zobaczyła go na korytarzu w pociągu wiozącym ją na ostatni rok nauki. Wcześniej musieli mijać się w szkole nieskończoną ilość razy i nie istnieli dla siebie. Ten błysk pojawił się nagle i głęboko wierzyła, że ich niespodziewane spotkanie nie było przypadkowe. Odwzajemnienie wyczytywała z jego zielonkawych oczu i układu warg, kiedy wypowiadał jej imię z tą niepowtarzalną miękkością...
Omal nie zatraciła się we wspomnieniach, ale z nagła oblała ją fala niepokoju.
Było coś jeszcze. Mroczniejsza połowa Daviny, ta, o której wiedziała tylko ona. Z każdym mijającym dniem coraz bardziej odczuwała, jak sznur tajemnic oplata się wokół jej gładkiej szyi. Jeśli dobrze wszystko rozumiała, potrzebowała Teda i jego mocy, a to miało znacznie skomplikować tę znajomość. Gdy traciła grunt pod nogami, powracała do kilku podpunktów, nieco usprawiedliwiających jej decyzje i to, nad czym nie mogła panować.
a) Poznając Teda pierwszego września najpierw pojawiło się zafascynowanie.
b) Dopiero potem powstał pomysł wykorzystania metamorfomagii. Kolejność tych dwóch punktów była trudna do ustalenia.
c) Dostęp do skrytki z dziennikami swojego domniemanego ojca otrzymałam dopiero w połowie wakacji – chciał, żeby to było właśnie wtedy, nie wcześniej.
d) Zaczynam rozumieć, kim jestem, co się stało i co się stanie w najbliższej przyszłości.
e) Zależy mi na bezpieczeństwie i dobru Teda. To dla niego skoczyłam w przeszłość. Nie chodzi tu o przymusowe wykorzystanie go.
f) Zdobywam jego zaufanie i badam teren. Wkrótce będzie musiał dowiedzieć się o całym tym szaleństwie, inaczej będzie za późno. Nie dam rady samotnie.
g) Jeden nieostrożny krok i go stracę.
– I tak właśnie jest – mruknęła. Wyciągnęła ze schowka pod materacem jeden z opasłych notesów oprawionych czarną, lekko spękaną skórą i otworzyła go w dobrze znanym miejscu. Porozrzucane po stronach litery uformowały się w czytelny tekst.

14 listopada 1997 roku, 1 rok n.ś.

Trudny poród jeszcze trwa. Pozwolono mi zetrzeć z czoła Ruxandry drobne kropelki  potu. Patrzyła na mnie nieprzytomnym, odległym wzrokiem i czułem, że ją tracę. Jeśli umrze, spojrzę na dziecko tylko raz, a potem wydrapię sobie z żalu oczy. Pochłania mnie wściekłość i gniew. Nie mogłem cieszyć się z nią perspektywą przyjścia na świat naszego dziecka, nie mogłem jej mieć dla siebie. Pięknej, szczęśliwej, rosnącej, złotowłosej Ruxandry, którą kocham nad życie. Jestem okrutny, myśląc teraz o niej, a nie o Księżniczce? Powiem wam coś, kapłanie Światła. Znienawidzę każdego, kto przyczyni się do pogorszenia jej stanu. Wy myślicie o wybawieniu, znaku i świętości, a ja potrafię myśleć już tylko o umęczonej kobiecie o słabnącym sercu i wymizerowanej twarzy. Z tej bezsilności pragnę krzyczeć. Dłużej nie wytrzymam w tym stanie.

15 listopada 1997 roku, 1 rok n.ś.

Wątłe ramiona Ruxandry obejmują obleczonego krwawymi błonami noworodka. Wraz z pierwszym krzykiem małej rozlegają się modły wznoszone do górującego ponad niebem słońca. Głosy powtarzają niczym mantrę monotonną pieśń.
Cred că se întoarce magia. Cred că se întoarce magia. Ştii că magia ei se hrăneşte cu iubire? Magia va prelua conducerea.*
Strażnicy nie pozwalają mi podejść. Mam rodzinę? Mam wszystko. A jestem nikim.
Narodziła się Lumină. Boleśnie poza zasięgiem moich dłoni.

            Po kąpieli Davina zeszła do puściejącego salonu, by posiedzieć przy dogasającym ogniu kominka. Miała ochotę unieść ręce i wzniecić białe płomienie za pomocą potężnej mocy tkwiącej w głębi jej ciała, jednak niektóre fotele wciąż zajmowali pojedynczy uczniowie. Godzinę później została sama, chowając zmarznięte stopy pod ciepłe uda i myśląc intensywnie o jednym zdaniu. Dłużej nie wytrzymam w tym stanie. Mrok panujący w zimnym salonie pobudzał wyobraźnię dziewczyny, choć była przyzwyczajona do tych skórzanych mebli, białych dywanów i nieruchomych węży wijących się wokół kamiennych filarów. Postacie z obrazów zawieszonych na ścianach jeszcze niedawno spoglądały na nią złowrogo, a teraz spały, w mdłej poświacie słabego ognia przypominając nieboszczyków zamkniętych w drogocennych ramach. Pomyślała, że wróci do sypialni i położy się.
– Bezsenność?
Wzdrygnęła się na dźwięk głosu Baldrica. Zanim zdążyła wykonać ruch, on był już obok, gotów w każdej chwili chwycić ją za ramiona i przytwierdzić z powrotem do siedziska. Miał na sobie kompletne ubranie dzienne. Możliwe, że czyhał na nią.
– Widziałem cię dzisiaj z Lupinem. Nie chciałaś przypadkiem, żebym zostawił biedaka w spokoju? Próbowałaś ciągnąć dwa feniksy za ogon, nieładnie, nieładnie. Po co ta gra? Po co te obiecanki, że jeśli przestanę znęcać się nad słabszymi, dasz coś w zamian? Odpowiadaj, do diaska.
Davina spojrzała na niego niechętnie. Baldric nie ukrywał wzburzenia i zawodu. Arystokracie naprawdę zależało na jej względach w jakiś obłąkańczy, mało uczuciowy sposób.
– Zrobiłam to, żeby odwrócić twoją uwagę. Brzydzę się tym, co robisz moim przyjaciołom. Ciągle wykręcasz ohydne numery. Na peronie popchnąłeś Teda. Co ci zrobił? Czemu ciągle się mścisz? – wyrzuciła.
Ślizgon odchylił głowę do tyłu, zaśmiewając się w głos.
– Nie bądź tępą krową. Jego starzy zabili mi matkę. Tę prawdziwą. Byłem berbeciem, a ona leżała w gruzach Hogwartu zimna i martwa. – Przybliżył twarz do policzka Daviny. Ciepławy oddech chłopaka cuchnął alkoholem. Wstrzymała oddech, nie pozwalając temu okropnemu zapachowi wniknąć do jej płuc.
– Sama wybrała ten los – szepnęła. – Poza tym rodzice Teda też nie żyją...
– I co z tego?! – wybuchnął. Chwycił ją za nadgarstki. – Mógłbym go zabić i miałbym w nosie konsekwencje. I jeszcze dowiaduję się, że zdobywa dziewczynę, której chcę dla siebie...
Patrzyła na czerwoną twarz Barta, niezdolna do wypowiedzenia jakichkolwiek słów. I wtedy pojawiły się dobrze znane odrętwienie, świąd rozchodzący się od serca w różnych kierunkach ciała...
Baldric wybałuszył oczy i opuścił dłonie. Cofnął się gwałtownie, jakby ujrzał coś nadzwyczajnego.
– Co do diabła? Co to za sztuczki? – W jego głosie pobrzmiewała panika.
– Ja...
– Co ty robisz? – szarpnął ramię Daviny.
Iskra z ciała czarownicy przemknęła na palce Baldrica i zaszczepiła się pod paznokciami. Machał ręką jak opętany. Nie wiedziała, co wtedy odczuwał, ale musiało boleć. Panicz Bart, który przyznał się, że jego matka była śmierciożercą i została unicestwiona przez Remsusa i Nimfadorę Lupinów, stopniowo malał, aż czarne ubrania zaczęły stawać się coraz obszerniejsze i zbyt duże na pomniejszającą się postać. Po minucie, lub całej wieczności, góra materiałów pachnących Baldrikiem przechyliła się w bok i klapnęła cicho na kamieniach, a z nogawki wyłoniła się ciemnobrązowa, niewielka ropucha, która natychmiast pognała w ciemność, rechocząc głośno.

*z rum. "Myślę, że magia powraca. Myślę, że magia powraca. Wiesz, że jej magia karmi się miłością? Magia nas poprowadzi."


*

3 komentarze:

  1. Jejku! Praktycznie codziennie wchodziłam na bloga w nadziei ze dodasz kolejny rozdział. No i dodałaś! :*
    Świetny. Czekam na nn ;3
    Weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ostatnio kątem oka zobaczyłam odcinek Supernatural i w końcu pozbyłam się wrażenia, że skądś kojarzę imię jednej z bohaterek. Gdy zaczynałam czytać Teda, imię Davina wydawało mi się bardzo oryginalne, a teraz zauważam je na każdym kroku. Weeeeeird.

    Co ja Ci tu będę słodzić - jak zawsze pochłonęłam w trymiga. Nie wiem dlaczego, ale mam słabość do czytania Twoich opowiadań podczas bezsennych nocy.
    Bardzo się cieszę, że chłopcy się pogodzili. Ted wydaje się nie być typem chłopaka, który dobrze czuje się w nieczystej sytuacji.
    Och, no i w końcu Bart dostał nauczkę. Cały czas zastanawiałam się kiedy to nastąpi. Na długo tak zostanie?

    Swoją drogą nie mam pojęcia czy udałoby mi się powstrzymać, gdybym była w posiadaniu tak wielkiej mocy, co Davina. Czekam na ciąg dalszy! Oby używała jej dobrze!

    Ściskam, ściskam, ściskam <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Shy, widzę, ze nie zniknęłaś do konca z blogosfery i dodajes rozdziały na Tedzie. Choc tak toeche za rzadko na moj gust. W kazdym razie przeczytałam dwa zaległe i jestem z komentarzem. Podoba mi się tempo, w jakim przedstawiasz rozwijające się uczucie między tedem a daviną. Widac, ze jest prawdziwe, ze jest tutaj i przyjazn, i rozwijająca sie milosc. Moze i Ted przyda się davińie do jej planów, ale widzę, ze oba sie z rym miota, ze jej nrawdę zalezy na Łupinie. Ciekawa jestem, o co tak naprawdę z nią chodzi, z tymi pamiętnikami I w ogole. Przyjaciel Łupina jest o niego wyraznie zazdrosny, nawet jesli tutaj temu zaprzeczał, i chyba będzie ciezko odbudować przyjazn, jesli ten nie odrzuci od siebie tych uczuć... Ale moze, moze... Zobaczymy. Mysle, ze Ted byłby dobrym ścigającym. Ale coz,jego decyzja xD . Zaoraszam Cię na zapiski-condawiramurs na nowosc

    OdpowiedzUsuń