"Mam Ci coś ważnego do powiedzenia. Spotkajmy się o
dziewiętnastej w Ogrodzie Różanym. Będę czekać koło altany. Nic nie przynoś,
wszystko przygotuję. Nie zawiedź mnie, Teddy.
Całuję, Vic."
Ted złożył
liścik. Słodka woń bijąca od zwitka papieru odrobinę drażniła jego nozdrza –
Victoire lubiła wszystko, co wiązało się z przepychem i posiadało moc obezwładniania, dlatego wybór
intensywnych perfum bynajmniej nie zaskoczył Puchona – raczej rozśmieszył. Na
grzbiecie papeterii widniał ślad pełnych ust panny Weasley. Pieczęć wykonała
zapewne przyciskając do kartki umalowane czerwoną szminką wargi.
Chłopak był
zmieszany. Fakt, że Victoire wręczyła mu wiadomość przy znajomych, wprawił go w
niemałe onieśmielenie. Inni wodzili za nastolatką urzeczonymi spojrzeniami, a w
nim narastała irytacja. Obok stała Davina, zaskoczona poufałością najpiękniejszej dziewczyny
w Hogwarcie. Szlag by trafił...
Delikatnie
obrócił głowę w prawo, spoglądając na Ślizgonkę. Skupiona na żywym
wykładzie profesor Garnett, przygryzała wewnętrzną stronę lewego policzka.
Miała ładny, nieco zadarty nos, skłonną do zaczerwienień cerę i... dobry wzrok.
Złapała Teda na przyglądaniu się jej.
– W
porządku? – zapytała cicho. – Ile zostało do dzwonka?
– Tak,
tak... – Podwinął rękaw szaty i sprawdził godzinę na wysłużonym zegarku
odziedziczonym po dziadku. – Jakieś piętnaście minut – szepnął w odpowiedzi.
Ukrywając zawstydzenie, oparł brodę na zwiniętej w pięść dłoni i skierował
wzrok na nauczycielkę.
–
Wyśmienicie się składa, bo jestem głodna – westchnęła Davina. – Co masz po
przerwie na lunch?
– Eee... –
Ted dyskretnie wyjął z torby plan zajęć i szybko przejrzał środową rozpiskę. –
Zaawansowana numerologia razy dwa – rzekł.
– Naprawdę? To
chyba uczymy się tych samych rzeczy – zauważyła, a Ted ucieszył się, że spędzi
z nią jeszcze parę godzin w ciągu dnia.
– To dobrze,
nie? – spytał.
Dziewczyna
nawinęła na palec brązowego loka i wzruszyła ramionami.
– Skoro tak
uważasz – odparła miękkim głosem. – Ta Krukonka...
– Już
mówiłem Derekowi, że to krewna mojego chrzestnego – wyszeptał.
Davina
uniosła brwi.
– Nie, nie
chodzi o to, żebyś się tłumaczył... po prostu... dzisiaj rano byłam świadkiem
jej romantycznej schadzki z prefektem ze starszej klasy, z Gryffindoru.
Całowali się. A później, na przerwie, wydawała się taka zaaferowana tobą.
Ted
prychnął. Wierzył Davinie.
– Nieważne,
mnie to nie rusza.
– A wy, tam
z tyłu, znowu rozmawiacie? – fuknęła Profesor Garnett i skrzyżowała ręce na
piersiach. – Abbey, Lupin! Właśnie podyktowałam zadanie domowe, powtórzycie
łaskawie?
Młodzi czarodzieje
wymienili spojrzenia, tłumiąc chichot.
– Niestety,
pani profesor, ale...
– Jakoś nam
to umknęło.
Czarownica
zmrużyła oczy i po chwili wprawiła w ruch kredę, która zapisała na tablicy
temat pierwszego wypracowania i jego preferowaną długość. Profesor Garnett, choć
uchodziła za osobę zdystansowaną, przepadała za Tedem i uważała Puchona za najlepiej
radzącego sobie z transmutacją. Niejednokrotnie został laureatem w
organizowanych przez szkołę konkursach tematycznych.
– Zapisać i
wynosić się. Chętnie coś przekąszę w błogim spokoju.
*
Czas do
wieczora upłynął błyskawicznie, a Ted nadal nie nabrał ochoty na randkę z
Victoire. Jego myśli pochłaniała świeża znajomość z rówieśnicą ze Slytherinu. Postanowił
jednak, że jeden jedyny raz może poświęcić kilka minut pannie Weasley. Przed
wyjściem z zamku przypomniał sobie widok mocno błyszczących oczu Victoire, gdy wręczała
mu liścik. Jeszcze parę tygodni temu możliwość spotkania się z nią przyjąłby z
pocałowaniem ręki, dziękując Merlinowi za opatrzność. Zaniósłby dziewczynie
nawet kwiaty i mały prezent, byleby zdobyć u niej dodatkowe punkty.
Po wizycie w
Muszelce diametralnie zmienił zdanie o Victoire, niestety na gorsze. Pokazała
się z nienajlepszej strony, jako egoistyczny pępek całej rodziny. Braku
szacunku do bliskich Ted nie znosił najbardziej.
Różany Ogród
był miejscem, które powstało z inicjatywy nauczycieli Hogwartu dwa lata po
bitwie między prawymi czarodziejami a Voldemortem i jego poplecznikami. Oprócz
upamiętnienia poległych w wojnie trwającej kilka dekad, ogród witał nowe
milenium i swego czasu rozpisywały się o nim wszystkie czarodziejskie magazyny.
Przez cztery pory roku kwitły tam kwiaty, osłonięte urokiem nieprzemijania. Ich
wiecznie pękate i tryskające kolorami korony symbolizowały nieśmiertelność
dusz.
Uczniowie nazywali
ten zakątek Placem Miłości, bo jego nastrojowy klimat szczególnie upodobały sobie
pary i zalotnicy. Mieścił się w dość odosobnionej części błoni, co jeszcze
bardziej zachęcało czarodziejów do intymnych spotkań z sympatiami.
Ted
zastanawiał się nad powodem wezwania Victoire. Mogli załatwić tę sprawę –
cokolwiek się za nią kryło – między lekcjami. Nie chciał dopuścić do siebie
myśli o romantycznych pobudkach Krukonki.
Słońce już
zachodziło, raz po raz zakrywane przepływającymi obłokami. Ted przeszedł między
wysokimi, majestatycznymi krzewami róż i znalazł się nieopodal białej,
strzelistej altany. Ona już czekała,
z daleka przywodząc na myśl nimfę strzegącą flory. Szedł powłóczystym krokiem i
przyglądał się wyraźnie zamyślonej Victoire, bezwiednie muskającej różnobarwne,
aksamitne płatki. Pod wpływem jej dotyku róże i czerwienie magicznie przybierały
kolor chłodnego błękitu.
Bezszelestnie
zbliżył się do nastolatki, a potem głośno odchrząknął. Dziewczyna wzdrygnęła
się, ale nie obróciła głowy. W dalszym ciągu pieściła różyczki. Na ten wieczór założyła
wrzosową sukienkę z łódkowatym dekoltem i długimi rękawami, a włosy miała
rozpuszczone. Kiedy zawiał wiatr, letni podmuch poniósł w stronę Teda nowy
zapach – tym razem dziewczęco uwodzicielski.
– Wiesz,
Teddy – zaczęła w ramach powitania – kiedyś moi rodzice myśleli o umieszczeniu
mnie we francuskim Beauxbatons. Szczególnie matka nalegała, bo Francuzi
doskonale uczą magii, manier, tańca i sztuki konwersacji. Ostatecznie
dziadkowie odwiedli ją od tego pomysłu. Żałuję. Chciałabym mieć wtedy prawo
głosu i wybrać inny świat, który nie jest poświęcony tylko magii, ale też
modzie, konwenansom oraz życiu towarzyskiemu. Hogwart wcale mnie nie
ukształtował. Czasem czuję się jak pusta skorupka bez żadnego sensownego
światopoglądu, zmuszona do noszenia tych obszernych, czarnych, żałobnych szat.
I... niekiedy wyrzucam frustrację poprzez głupie zachowanie. Przepraszam, jeśli
sprawiłam ci przykrość parę dni temu na plaży.
Ted zbliżył
się do Victoire.
– Naprawdę
wolałabyś Beauxbatons?
– Tak. Nie cierpię
Hogwartu – wyznała, gwałtownym ruchem zrywając główkę małej różyczki. W pustym
miejscu wyrósł nowy kwiat, nieco większy i o innym kolorycie.
– Nie chodzi
o stroje szkolne, chodzi o atmosferę i poczucie dumy. Zginęło wielu
niesamowitych czarodziejów, w tym moi rodzice, żebyśmy mogli się tu uczyć – odparł
chłodno Ted.
– Wiem. –
Krukonka uniosła dłoń. – Wiem, że wciąż cię to boli, ale ja... Ja żyję w innej
bajce. Sielankowej. Zwykle nie myślę o tym, co mówię.
– Jesteś
rozpieszczona, nikogo nie straciłaś. Nie szkoła powinna rzeźbić osobowość,
tylko wydarzenia w życiu, bliscy nam ludzie...
– Być może.
– Wzruszyła ramionami i odwróciła się do chłopaka. Jej fiołkowe oczy były
zaczerwienione od łez. W dalszym ciągu wyglądała prześlicznie. – Chciałabym
cofnąć czas i pokazać ci, że nie jestem potworem.
– Vic. –
Puchon przeczesał palcami przydługawe włosy. – Nie sprawiłaś mi przykrości.
Byłem rozczarowany. Mówiłaś o własnej siostrze, jakby była nic niewartym
śmieciem.
Blondynka
pokornie pochyliła głowę, splatając dłonie na podołku.
– Ona
również nie jest w porządku wobec mnie. Zachowuje się jeszcze gorzej.
– A
zastanowiłaś się, dlaczego tak się dzieje? Jest młodsza i dojrzewa, co wiąże
się z buntem. I potrzebą uwagi.
– Louisowi
poświęcę jej więcej. Jest razem ze mną w Ravenclawie.
– Cieszę
się. – Pokrzepiająco potarł szczupłe ramię Victoire.
– Nad
Dominique postaram się popracować innym razem. Usiądziemy w środku? – zapytała.
– Przygotowałam lekki posiłek.
Ted zamierzał
wywinąć się obowiązkami i wrócić do zamku, ale wtedy ujrzał jeden z
najpiękniejszych uśmiechów Victoire i poczuł nagłą słabość w okolicach serca.
Pozwolił dziewczynie ująć się za rękę i poprowadzić do białej ławki w altanie.
Okrągły stolik zdobiły płatki róż i wiklinowy koszyk.
Krukonka
usiadła przy Tedzie i położyła ręce na jego barkach, kciukami pieszcząc kark
chłopaka.
– Zacznijmy
od nowa. Teraz jestem wolna, tak samo jak ty.
– Wolna? A
ten chłopak, z którym cię widziano rankiem?
– Steven? To
nikt istotny. My, MY będziemy czołową parą w Hogwarcie. Przyznaj, że chciałeś
tego od dawna. Mam dużo do zaoferowania...
– No nie
wiem...
Bliskość
Victoire znów pozbawiła go zdolności do racjonalnego myślenia. Mylił się
sądząc, że charakter dziewczyny przyćmi jej fizyczny urok i czar odziedziczony w
linii Fleur.
– Po prostu
się tym rozkoszuj – wyszeptała i złożyła na ustach Teda delikatny pocałunek.
*
Rozgoryczona
Davina zamknęła kolejną księgę, z której nie wyniosła żadnych rzetelnych
informacji. Tuż po kolacji, pod pretekstem zebrania notatek na esej z
numerologii, udała się samotnie do biblioteki. Wiedziała, że poszukiwania
sensownych treści mogą trwać miesiące, ale teraz, gdy poznała Teda Lupina,
metamorfomaga, musiała się pośpieszyć.
– Za pół
godziny zamykam, złotko – oznajmiła bibliotekarka, Irma Pince, wciskając dwie
książki na półkę. – Może pomóc ci z czymś?
– Nie, dziękuję,
na razie nie – mruknęła obojętnie Davina. – Jeśli będę czegoś potrzebowała,
wezwę panią.
Czarownica
cmoknęła z niezadowoleniem i chwilę później oddaliła się w stronę biurka, żeby
wziąć kolejne naręcze pozycji oddanych przez uczniów w ciągu dnia. Choć był
dopiero drugi dzień września, dla wielu Hogwartczyków rozpoczął się maraton
pomiędzy biblioteką a pokojem wspólnym.
Davinę
naprawdę irytowały te bezowocne poszukiwania. Czas przepływał bezlitośnie przez
palce dziewczyny niczym woda, a straciła go dostatecznie dużo podczas wakacji u
mugoli.
Przy użyciu zaklęcia
odstawiła resztę powyjmowanych ksiąg, po czym usiadła na zimnym parapecie
strzelistego okna. Upajała się wygodną ciszą w bibliotece i wcale nie chciała
wracać do pokoju wspólnego bez niczego, z pustymi rękoma, rozmyślając o ponurej
przyszłości.
Tak wiele
cennych godzin na nic. Musiała podjąć jakąś decyzję, rozpisać cały plan i...
Wciągnąć w to
Teda Lupina. Tylko on potrafił jej pomóc.
*
– Nie mogę.
– Złapał Victoire za przedramiona i odepchnął ją od siebie. – Nie w ten sposób.
– Żartujesz?
– wykrztusiła blondynka, wybałuszający oczy. – Nie rozważyłeś nawet korzyści!
Bylibyśmy popularni i szanowani!
– Wolę
poczekać na coś prawdziwego, niż być
z tobą tylko dla tytułu złotej pary Hogwartu, króla i królowej balu... i innych
takich – wyjaśnił z niesmakiem, wstając i poprawiając szatę.
– Myślisz,
że ci wierzę? – Panna Weasley zmrużyła powieki. – Patrzysz na mnie jak na
przekąskę od ponad dwóch lat. A teraz, gdy w końcu masz szansę skąpać się w moim blasku, po prostu
rezygnujesz?
– To
wszystko było kłamstwem? Twoje udawane przeprosiny? Branie mnie na litość i
wzruszająca opowieść o Beauxbatons? Wybacz, Victoire, ale musisz szukać gdzie
indziej. Wystarczy, że wierzę samemu sobie – zadecydował, obrzucając Krukonkę
zgaszonym spojrzeniem. – Te pocałunki... zapomnij o nich. Tobie będzie łatwiej,
bo ciągle chodzisz z kimś innym.
Victoire
gwałtownie podniosła się, wyjęła z kosza tackę z ciastem i cisnęła nią w
kierunku Teda. Chłopak w ostatniej chwili odsunął się, a szarlotka wylądowała
na kamiennej ścieżce. Pianka wraz z masą jabłkową rozbryznęły się po kocim
łbie.
–
Przeprosiny były szczere – syknęła, ocierając łzy. – Ale oferta wygasła. W tym
momencie.
Puchon
odwrócił się na pięcie i pobiegł w stronę zamku. Serce waliło mu jak oszalałe. Czuł,
że nie powinien był tu przychodzić. Potraktował Victoire źle, ale ona jego
nawet gorzej – jak rzecz, którą można kupić za małe pieniądze. Najpierw,
obezwładniony urokiem dziewczyny, zapomniał o całym świecie i całował ją z
przyjemnością, ale zdołał się opamiętać. Kiedyś pożądał Victoire, teraz nie
darzył jej cieniem sympatii.
Wpadł do
Hogwartu i od razu natknął się na Davinę, idącą w kierunku zejścia do lochów.
Oboje przystanęli i spoglądali na siebie. Ted odrobinę zdyszany, a Ślizgonka
zaskoczona.
– Już po
randce? – zapytała. – Wyglądasz, jakbyś uciekał przed szatańską pożogą...
– Bo
uciekam. Od tego, do czego dopuściłem – odparł młody Lupin na ciężkim wydechu.
– Zaraz, zaraz... skąd ty wiesz o...?
Davina
zarumieniła się.
– Przepraszam,
Ted. Po numerologii wyleciał ci ten liścik, ale opuściłeś klasę szybciej i nie
zdołałam cię dogonić. Ciągle go czytałeś, więc rzuciłam na niego okiem. Przepraszam.
– Sięgnęła do kieszeni spodni i wyciągnęła z niej wymiętą karteczkę. Ted
chwycił różdżkę i natychmiast spalił papeterię błękitnym płomieniem. Davina
pisnęła i strzepnęła z dłoni popiół, który wkrótce samoistnie znikł.
– Na twoim
miejscu też bym się nie powstrzymał.
– Stało się
coś złego?
– Nie ma o czym
gadać. Dobrej nocy.
– Zaczekaj!
– Davina pociągnęła Puchona za skraj szaty. – Masz ślady pomadki wokół ust.
Ted prawie
zapadł się pod ziemię. Westchnął, poszukując właściwych słów, ale dziewczyna bez
komentarza wyjęła z torby zwykłą chusteczkę i otarła miękkim materiałem dolną
część twarzy Teda.
– Czemu się
zawstydziłeś? Przecież wiem, co się robi na randkach – powiedziała nieco
rozbawiona.
– Przerwałem
to w porę – bąknął Ted, uciekając wzrokiem. – A później wyrwało mi się o parę
słów za dużo.
– Więc... jesteś
odporny na urok sławnej Victoire Weasley?
– Mniej
więcej.
–
Imponujące.
–
Imponujące? Nie. Po prostu są ważniejsze rzeczy od wyglądu. – Wzruszył
ramionami. – Żałuję, że zobaczyłaś mnie w takim stanie. Prześpię się, a jutro
będzie lepiej.
– Mam pomysł.
Jeśli się zgodzisz, resztę wieczora spędzimy w wesołej atmosferze.
– No nie
wiem... – Ted spojrzał w ciemnobrązowe tęczówki, w których połyskiwała prośba
oraz nadzieja. Davinie, mimo krótkiej znajomości, zależało na nim bardziej niż
Victoire, świadomie zwodzącej jego uczucia przez całe lata. Przy Davinie czuł
się jak dziki Faweks, a przy Victoire był bezimiennym feniksem uwięzionym w
klatce.
–
Faktycznie, potrzebuję zakończyć ten dzień miłym akcentem – powiedział z
uśmiechem.
*
Zeszli do
Wschodnich Lochów krętymi schodami. Nieopodal znajdowało się wejście do pokoju
wspólnego uczniów z Hufflepuffu, a sam korytarz był oświetlony miękkim,
pomarańczowo-bursztynowym światłem dziesiątek pochodni.
–
Przyjemniej tu niż po zachodniej stronie. – Głos Daviny odbił się echem od
kamiennych ścian.
– Dokąd idziemy?
– zapytał Ted.
Stanęli pod
ogromnym obrazem przedstawiającym misę wypełnioną owocami. Davina przyłożyła
rękę do płótna i z czułością pogładziła gruszkę. Ku zdziwieniu młodego Lupina
po chwili pojawiła się zakręcona klamka w kolorze brudnego złota.
– Do kuchni.
Nigdy tu nie byłeś? – Ślizgonka obróciła głowę w bok i spojrzała na chłopaka z
rozbawieniem. – Nie bój się, wchodź.
– Wiedziałem
o tym miejscu, ale nie zaglądałem.
Kuchnia
okazała się być pomieszczeniem o podobnej wielkości, co Wielka Sala, jednak
sufit był zawieszony znacznie niżej. Ted jeszcze nie widział takiego natężenia
skrzatów domowych, krzątających się wokół czterech długich stołów i
sprzątających po kolacji. Panował tam gwar i radosny szczebiot, ale stworzenia
pilnie uwijały się ze swoimi obowiązkami i każde z nich miało na sobie biały
fartuszek.
– Wow – szepnął
Ted, rozglądając się.
– Co wam
podać? – Jakaś drobna skrzatka o wyłupiastych, błękitnych oczach podeszła do
dwójki adeptów magii i grzecznie się ukłoniła.
– Dobry
wieczór, Pychotko – przywitała się Davina. – Dwa kremowe piwa i trochę
pierników polanych czekoladą. Chodź, usiądźmy. – Uczniowie podeszli do ławki
stojącej przy drzwiach.
– Nie
pomyślałbym, że można tu przychodzić.
– Nie
nadużywam gościnności skrzatów. Niektórym nie wystarczają trzy posiłki, ale
skrzaty robią się złe, jeśli ktoś pojawia się w kuchni zbyt często. To ich
świątynia – wyjaśniła rzeczowo Davina.
Pychotka
czarami podsunęła im mały stolik, na którym stały dwa kufle wypełnione beżowym
płynem oraz talerzyk z ciastkami.
– Skrzaty
mają zakaz picia kremowego piwa, jest dla nich za mocne. Działa jak na ludzi przykładowo
whisky – rzekła Davina, widząc, że Ted pokiwał z uznaniem głową podczas
kosztowania napoju.
– Jest
pyszne. Smakuje jak w Trzech Miotłach. Skąd wracałaś? – spytał chłopak,
spoglądając na dziewczynę. Upiła solidny łyk i poczęstowała się piernikiem.
– Z
biblioteki – odparła krótko. – Pracuję nad czymś.
–
Zaintrygowałaś mnie... Co to za sfinksowa mina?
– Nie, nic
takiego. Wznieśmy toast, aby ten rok szkolny był udany. Co ty na to? – Uniosła
swój kufel i stuknęła ściankę sąsiedniego.
Ted
zmarszczył brwi, uważnie przyglądając się Davinie. Potem skinął głową i
uśmiechnął się lekko. Miał zdecydowanie dobre powody, żeby nie roztrząsać spraw
związanych z Victoire.
*
Pierwsza ^^.
OdpowiedzUsuńRozdział mi się podobał. Coraz bardziej lubię Teda, ale Victoire darzę niechęcią. Wykreowałaś ją na taką pustą lalę, której w głowie tylko błyszczenie przed innymi, bycie w centrum uwagi i wgl. Nie lubię takich dziewuch, dlatego nie polubiłam tej bohaterki. Jest taką wredną zołzą, nie widzę w niej nic pozytywnego. Heh, szkoda, że nie poszła do tego Beauxbatons jednak. Niezbyt pasuje mi do Hogwartu. I nie dziwię się Tedowi, że nie był zachwycony tym spotkaniem i tak szybko ją spławił. Może kiedyś faktycznie mógł być nią zainteresowany, ale teraz jest starszy, dojrzalszy, no i poznał nową osobę, która go zaintrygowała. Davina o wiele bardziej do niego pasuje. Jej kreacja do mnie przemawia. Ta postać jest całkiem sympatyczna, przy czym tajemnicza, lubię to. I Ted chyba też. Mam nadzieję, że coś między nimi później ciekawego wyniknie.
UsuńWgl nieco mnie dziwi, że Ted, jako Puchon, nie był wcześniej w kuchni, przecież ich pokój wspólny jest blisko xD. No ale scenka ogólnie fajna.
Podoba mi się też pomysł z ogrodem różanym upamiętniającym bitwę o Hogwart. Całkiem oryginalny koncept.
Ogólnie rozdział fajnie wyszedł. Jest sielankowo, ale w perspektywie Daviny już jakby zaczęłaś zarysowywać to, że ona coś planuje. Czekam na rozwój sytuacji :).
I oczywiście czekam jak wpadniesz do mnie, tak dawno cię nie było, a dzisiaj dodałam nowy rozdział :(.
Bardzo dobrze, że powiedział Victorine o te kilka słów za dużo, a początkowo bałam się, że jednak jej ulegnie. A przecież kibicuje jego związkowi z Daviną :) Tak, Davina zdecydowanie jest lepsza i bardzo mi zaimponowała przy rozmowie z Tedem :) Wydaje się na razie obojętna na uroki Teda, ale wierzę, że w końcu będą razem. Skrzaty superanckie! Już sobie wyobraziłam ich zaskakującą ilość w kuchni, nawet to, że plączą się pod ich nogami. I, ja też chcę piernika w czekoladowej polewie! <3
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział!
No udało mi się być trzecią osobą w kolejności, Shy. Ojej, scena ze skrzatami rzeczywiście przeurocza. Lubiłam podobne opisy u Rowling . Skrzaty są w porządku, w przeciwieństwie do naszej zarozumiałej panny Vicki. Ależ Ted dał jej po nosie. Słuszna to kara. Niech sobie nie myśli wiła, że jest taka wyjątkowa. Davina jest dla Puchona, wprost idealną przyjaciółką! Oni muszą być razem!
OdpowiedzUsuńPS. Jako że wyjeżdżam na kilka dni, a coś cię nie widziałam na Gadu-Gadu nie wiem, czy to, co piszę na komunikatorze dochodzi? Zapraszam do lektury u mnie uff, nareszcie. Co prawda masz mnie w linkach, więc i tak zobaczysz uaktualnienie, ale podaję i tak: http://opowiadania-mandragory.blogspot.com/2013/11/miniopowiadanie-azeby-sie-okaza-ten.html. Jak tylko wrócę z przyjemnością poczytam komentarze. Oby pochlebne, bo miałam sporą przerwę! Pozdrawiam cię, kochaneczko!
Spodobało mi się ten Ogród Różany, który upamiętnia poległych z Bitwy o Hogwart. Zapewne dla Teda to miejsce jest wyjątkowe.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem Ted spisał się na medal, mówią Victorii, co tak naprawdę myśli. Nie powiedział za dużo, tylko aż w sam raz. Vicktoria to naprawdę nic nie warta dziewczyna.
Davina to co innego. Jest dość ciekawą osobowością, lecz zachodzę w głowę, jaki chce ułożyć sobie plan i wykorzystać w tym Teda...
Rozdział mi się podobał i czekam na dalszy ciąg.
Pozdrawiam :*
Znów przybywam spóźniona. Wiedz jednak, że zamierzam śledzić Twojego bloga, pomimo swojego dłuższego milczenia :)
OdpowiedzUsuńNa Gryfonce zwróciłam Ci uwagę na za bardzo poetyckie dialogi. Tutaj występują one nieco rzadziej; nieraz wręcz zachwycają swoją swobodą i naturalnością, tak jak na przykład początkowa rozmowa Daviny i Teda. W ich rozmowach tkwił nastoletni klimat, lekkość i ciepło. Widać, że zaczynają się coraz lepiej dogadywać, a ich relacje się ocieplają, pomimo dziwnego incydentu z Victorie. Ciekawi mnie też fakt, że dzielą ze sobą wiele przedmiotów. Czy to przypadek czy czyjś plan? :P
Davina to ciekawa postać. Bystra i sympatyczna, a jednocześnie tajemnicza. Czekam na rozwinięcie jej planu :)
Pozytywnie zaskoczył mnie pomysł z Ogrodem Róż - jest pięknym ukłonem w stronę poległych ^^ Bardzo mi się podoba, że u Ciebie świat młodego pokolenia jest pomysłowy i rozbudowany. Czuć, że jesteśmy w Twojej bajce, a nie tylko w skopiowanym świecie Rowling :P
Nie wiem, co sądzić o Victorie. Nie lubię takich dziewczyn. Już sam wyperfumowany i obcałowywany liścik wzbudził we mnie odrazę, a jeszcze ta propozycja związku dla popularności... To okropne. Vic wydaje się pusta i zadufana w sobie, chociaż to, co powiedziała o duszeniu się w Hogwarcie, sprawiło, że troszkę łaskawiej na nią spojrzałam. Ostatecznie to nie jej wina, że chce czegoś innego, że jest z innej bajki, jak to ujęła, niż Ted. Niemniej, nie lubię jej i cieszę się, że Ted jej odmówił. Cieszę się, że wpierw się zawahał. W końcu od jakiegoś czasu czuł do niej mięte. Teraz na szczęście to mu przeszło ^^ Jestem dumna z jego postawy. Taki chłopak to skarb! ;)
I jeszcze jedna sprawa techniczna - mogłabyś stosować akapity? Wtedy tekst się łatwiej czyta, czytelnik łatwiej przeskakuje z jednej myśli do drugiej ;)
Pozdrawiam ^^
Podoba mi sie Twoje opowiadanie, Lubie postać młodego Lupina, jest inteligentny inwrazliwy, a jednoczesnie potrafi wyartykulowac,xo mysli. Davina jest urocza i zupełnie niezlisgonska.ale Dos kombinuje wiec moze to tylko pozór. Z victore dosc szybko Uczynilas pusta łaskę i troche mnie denerwuje, ze w pewnym sensie zaszufladkowalas victoire do kategorii tych złych, a davine do dobrych, tak jakby nie miały innych cech. Bo mnie sie mimo wszystko zdaje ze victoire moze sie jeszcze odmienić.powinna zaczac od relacji z siostra. Czekam na cd. Super pomysł z różany, ogrodem. Condawiramurs
OdpowiedzUsuń