XI rozdział: byłaś czarownicą, jesteś czarownicą i pozostaniesz czarownicą...

Siedem lat wcześniej...

Będąc małą dziewczynką, wychowywaną na przedmieściach Salisbury, Davina w wolnym czasie oprócz nielicznych zabaw z rówieśnikami zaczytywała się w książkach. Szczególnie interesowały ją pełne magii baśnie dla dzieci, dzięki którym wyobrażała sobie, że któregoś dnia – na wzór bohaterów owych opowieści – stanie się potężną czarodziejką władającą nieposkromionymi mocami, czerpiącą energię z dobroci własnego serca i od Matki Natury (szczególnej więzi z przyrodą nabyła od państwa Perkinsów parających się ogrodnictwem). Jednak czasem, kiedy młodsze dzieci mieszkające z nią pod jednym dachem, zwłaszcza Anthony i Kyle, zdenerwowali ją swoimi psikusami, rozmyślała o wygodzie bycia brzydką wiedźmą pożerającą kilkulatków na podwieczorek. Pragnienie czynienia dobra i jednoczesna ciekawość zła zawsze rywalizowały o uwagę błądzącej w odległych, fantastycznych światach Daviny. Nie podejrzewała, przytłoczona szarym życiem sieroty, że pewnego dnia, tuż po jedenastych urodzinach, najskrytsze marzenie się spełni i magia stanie się jej codziennością.
Davina marzyła w sposób nieśmiały. Nie patrzyła w kierunku przyszłości, bo jedyne, co z reguły widziała przed sobą, to okno wychodzące na szare, angielskie niebo i szybę zapełnioną drobnymi kropelkami deszczu. Przyszłość miała gorzki smak i barwę ciemniejszą od tego ołowianego, nudnego nieba. Davina wiedziała, że kolejne lata spędzone w domu państwa Perkinsów będą raczej smutne niż naznaczone beztroskimi chwilami. Uśmiechała się podczas robienia ciasteczek z Meą, pomagania Brettowi w garażu (posłusznie przynosiła narzędzia, które on dokładnie opisywał), czytania na dobranoc ich młodszym podopiecznym, ale nie miało to nic wspólnego ze szczęściem, jakie niekiedy widywała, mając kontakt z dziećmi z normalnych rodzin. Trochę im zazdrościła i trochę ich nienawidziła, ale nigdy nie tego nie okazywała. W mugolskiej szkole nie miała zbyt wielu przyjaciół, a nauczyciele wymagali od niej tyle samo, co od pozostałych uczniów. Nikt nie wytykał jej palcami, więc nie roztrząsała ani nie analizowała tego, co jest, dlaczego tak jest i co będzie kiedyś. Każdego wieczoru sumiennie przygotowywała się do lekcji, bo dobre oceny podnosiły ją na duchu i sprawiały, że miała jakiś cel związany jedynie ze sobą.
To w miarę poukładane życie zmieniło się diametralnie piętnastego listopada dwa tysiące ósmego roku.  Był sobotni poranek, bardzo pogodny mimo jesiennej aury ukrytej w złotych liściach, charakterystycznym powietrzu i zróżnicowanych obłokach. Czerwoną tarczę słońca jeszcze przecinała w połowie różowawa linia horyzontu. Davina leżała w łóżku, odrobinę przebudzona, bo przez resztki snu przebijało się miarowe stukanie, jakby ktoś pukał palcem w szybę. Dziewczynka przetarła oczy i usiadłszy, opuściła bose stopy na drewnianą podłogę. Wciąż słyszała owy stukot dochodzący od strony okna i wystraszyła się. Co mogło ją niepokoić o tak wczesnej porze na piętrze? Wiedziała, że państwo Perkinsowie albo jeszcze śpią, albo wybrali się na zakupy, więc na paluszkach przeszła do pokoju chłopców i obudziła starszego, Anthony'ego.
– Coś puka w moje okno. Boję się sprawdzić – powiedziała, kiedy spojrzał na nią nieprzytomnie. Mały rudzielec początkowo skrzywił się i zaciągnął kołdrę po same uszy.
– Głupia jesteś – wymruczał. – Chciałbym jeszcze pospać, bo wujek Brett zabiera nas przed południem na plac zabaw. I na pewno się zmęczę.
– Ale to może być jakiś potwór. Taki jak z "Piratów z Karaibów" – jęknęła Davina, przysiadając na łóżku chłopca. Dzień wcześniej obejrzeli całą piątką dwie części amerykańskiej przygodowej serii, a Mea upiekła dla podopiecznych ogromną pizzę, którą zajadali się przez niemal cały seans.
Żądny przygód Anthony odsłonił twarz.
– Taki jak Kraken? – wyszeptał. Davina skinęła głową.
– Ciągle stuka o szybę. – Jakby na potwierdzenie tych słów, w ciszy oboje usłyszeli z sąsiedniego pomieszczenia donośne puk, puk, puk...
– No to chodź – odrzekł bohatersko Anthony i wyskoczył z pościeli. Wyższa od niego o głowę, Davina szła w krok za swoim przybranym bratem do swojej sypialni. Gdy przekroczyli próg, malca opuściła odwaga, bo nie ośmielił się podejść do parapetu. Jednak naglący i przerażony wzrok Daviny sprawił, że postanowił się przemóc. Niezwykle powoli – dziewczynce wydało się, że trwało to całą wieczność – pokonał odległość dzielącą ich od okna i sprawnym ruchem drżącej dłoni odsunął ciemnozieloną zasłonę. Oboje spodziewali się, że zobaczą coś, przez co wystraszą się na śmierć, ale ich oczom nie ukazało się nic niepokojącego, jeśli nie liczyć sowy o ciekawym upierzeniu, siedzącej na parapecie z zewnętrznej strony budynku.
– Sowa? – Davina była zdezorientowana, a Anthony uśmiechał się głupio.
– To nie Kraken ani Davy Jones. To zwyczajny puszczyk. Chyba przyniósł ci prezent. Ma w dziobie kopertę.
– Co? – Dziewczynka stanęła ramię w ramię z chłopcem i spojrzała w czarne, złowróżbne ślepia zwierzęcia, zwrócone w jej stronę. Nie rozumiała już niczego. Może to państwo Perkinsowie w sekrecie udomowili tego ptaka i chcieli sprawić Davinie niespodziankę w dniu urodzin? Niemal przytknęła nos do szyby. Faktycznie, sowa miała przy sobie listowną przesyłkę.
– Otwórz.
– Nie. Co zrobimy, jak się na nas rzuci?
– To się odsuń i daj mi otworzyć – upierał się Anthony. – Normalnie taki zwierz powinien siedzieć w głębi lasu i spać, a już na pewno boi się bardziej nas niż my jego – przekonywał.
– Normalnie.
Cofnęła się i pozwoliła, by Anthony otworzył lewe skrzydło. Chłopiec od razu sięgnął ręką po kopertę, ale sowa czmychnęła przed jego palcami i posłała Davinie przenikliwe spojrzenie.
– Ona chyba chce... żebyś ty to zrobiła. – Spróbował odebrać przesyłkę jeszcze raz, a ptak ponownie uciekł przed jego dotykiem.
Davina wstrzymała oddech. Nie miała wiele do czynienia ze zwierzętami domowymi, a sowy fascynowały ją i przerażały jednocześnie. Ta sowa była inna. Wykazywała się inteligencją, jakby była świadoma tego, gdzie jest i komu ma doręczyć list. Była zbyt ciekawa, więc ostrożnie wyciągnęła ramię w kierunku okna. Ptaszysko wcisnęło jej kopertę w dłoń i natychmiast odleciało, a Davina wraz z nietypowym prezentem wycofała się w głąb pokoju, drżąc na całym ciele. Usiadła na łóżku, a ciekawski Anthony zaglądał jej przez ramię.
Koperta była ciężka, zamknięta szkarłatną pieczęcią i oznakowana dziwnym herbem podzielonym na cztery części, przedstawiającymi kolejno czarne sylwetki zwierząt: lwa, węża, borsuka i orła. W środku znajdowały się dwie papeterie o dużej gramaturze, złożone podwójnie. Davina rozwinęła pierwszą z wierzchu kartkę i zaczęła czytać na głos, żeby zaznajomić z treścią również Anthony'ego.
Szanowna Pani Abbey, mamy przyjemność poinformować Panią, że została Pani przyjęta do szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia. Rok szkolny rozpoczyna się 1 września. Oczekujemy pańskiej sowy nie później niż 31 lipca przyszłego roku. Z wyrazami szacunku, Septima Vector, zastępca dyrektora.
– Nie rozumiem – odezwał się po chwili Anthony.
– Ja też nie. To jakiś żart cioci Mei?
– Sprawdź, co jest na drugiej kartce.
– Dobrze. – Davina prędko sięgnęła po kolejną część przesyłki i szybko przebiegła wzrokiem po treści. – Jedna tiara dzienna, jedna różdżka, cynowy kociołek w rozmiarze dwa, teleskop? Jest tu jeszcze spis książek i niemal każda w tytule ma słowo "magia".
Jedenastolatka czuła w uszach pulsowanie do przyśpieszonego tętna. Raz po raz oglądała obie kartki, doszukując się szczegółów. Nazwa tajemniczej szkoły nic jej nie mówiła, ale nie brzmiała obco, tylko ciepło, beztrosko i zdecydowanie magicznie.
Znajomy ryk silnika wyrwał dwójkę dzieci z namysłów. Po chwili Anthony poderwał się z miejsca i podbiegł do okna, starając się nie wychylać i obserwować z ukrycia.
– Ciocia i wujek przyjechali z zakupami. Chyba nie są sami. Widziałem kogoś  – zdał konspiracyjnym tonem relację z tego, co ujrzał.
Davina, nadal ściskając w ręku kopertę, również wstała i nieśpiesznie podeszła do chłopca. Nie zdążyła zauważyć całej postaci kobiety, o której wspomniał, z okna ujrzała jedynie fragment czerwonego materiału, który mógłby być rondem kapelusza. Cała trójka weszła do sieni. Słychać było przytłumioną rozmowę państwa Perkinsów, jednak przybrane rodzeństwo tylko nasłuchiwało, aż
– Davino! Przyjdź tu natychmiast! – To był wuj Brett. W jego głosie pobrzmiewała powaga. Dziewczynka już miała wychodzić z pokoju, kiedy Anthony chwycił ją za łokieć i zmusił do obrócenia. Błękitne oczy malca błyszczały od łez.
– Zabiorą cię. Nie chcę, żeby cię stąd zabierali.
Davina uścisnęła go.
– Nikt mnie nie zabierze. Chyba nie wierzysz w te bzdury o czarodziejskiej szkole? – zapytała z uśmiechem, choć w głębi serca życzyła sobie, aby informacja z listu okazała się prawdą. – Wracaj do swojego pokoju – nakazała mu, a sama zbiegła po schodach na parter. W holu czekał na nią pan Perkins. Starszy mężczyzna, pilnujący wejścia do pokoju dziennego, wyraźnie pobladł, a w dłoniach ściskał swój brązowy melonik.
– Masz gościa, cukiereczku. – Zawsze zwracał się do niej w ten sposób, lecz tym razem brzmiało to dość wymuszenie, co jeszcze bardziej zaniepokoiło Davinę.
Zza pleców wuja Bretta wyłoniła się jego małżonka, Mea. Przeszła obok niego i stanęła przed swoją podopieczną na tyle blisko, by móc położyć ręce na jej chudych ramionach.
– Chodźmy na moment do kuchni.
– Ciociu, co się dzieje? – Davina nic już nie rozumiała. W poprzednich latach nie tak wyglądały jej urodziny. Zwykle budził ją zapach piekących się czekoladowych babeczek, a na poręczy przy schodach państwo Perkinsowie wieszali kolorowe balony, którymi potem bawiły się wszystkie ich dzieci. Tym razem było zupełnie inaczej, a powietrze aż zgęstniało od wrażeń, niekoniecznie pozytywnych, i niewypowiedzianych słów. Małżeństwo powędrowało do pobliskiego pomieszczenia pierwsi, a Davina z trudem powstrzymała się od zaglądnięcia do salonu, choćby na ułamek sekundy, jednak posłusznie pochyliła głowę, trzymając się blisko opiekunów. Zżerała ją zwykła ciekawość, kim jest tajemnicza nieznajoma i dlaczego jej pojawienie się wywołało zdenerwowanie we właścicielach domostwa. Może Anthony miał rację? Pomyślała dziewczynka, przekraczając próg kuchni. Dziecięca intuicja jej przybranego brata bywała niezawodna. Pewnego dnia do państwa Perkinsów przyszedł ich sąsiad, Marley, z pytaniem, czy mógłby zerwać kilka gruszek na kompot. Anthony, widząc tę scenę, stwierdził, że staruszek wygląda, jakby miał niebawem paść – dostał za to srogą reprymendę od cioci Mei, a sam pan Marley Brown zmarł trzy dni później na zawał serca. Podejrzewano, że nie zgłosił się do lekarza w odpowiednim czasie, a wszelkie objawy zbagatelizował. Ta historia pozostawiła ślad w pamięci Daviny.
Kuchnia była pomieszczeniem jasnym i słonecznym. Do dwóch ścian przylegały staromodne, białe kredensy, a pod oknami stał ogromny dębowy stół i sześć pasujących do niego krzeseł. Mea zawsze dbała o to, by z kilku wazonów umiejscowionych na szerokich parapetach pachniały lawenda i herbaciane róże. Między oknami wisiały drewniane deski i talerze wymalowane w folklorystyczne wzory.
– Usiądźmy – zaproponował wuj Brett. – Musimy ci powiedzieć jedną ważną rzecz, a reszty dowiesz się niebawem, bo sami nie znamy odpowiedzi na wiele pytań.
– Dobrze...
Państwo Perkinsowie wymienili zakłopotane spojrzenia. Mea odchrząknęła i, szarpiąc niby od niechcenia róg serwety, zaczęła mówić:
– Kiedy trafiłaś do nas jako dwuletnia dziewczynka, przekazano nam dziwną informację, która brzmiała, że w dniu twoich jedenastych urodzin wydarzy się coś... nadzwyczajnego, a wtedy nie będziemy mogli niczemu zaprzeczyć ani zapobiec wypadkom. To był właściwie jeden z warunków przejęcia opieki nad tobą. Z początku myśleliśmy z Brettem, że może chodzić o jakąś chorobę, ale zarzekano, że jesteś w pełni zdrowa i tak pozostanie. W liście pojawiły się też pewne słowa, które zapisano inaczej niż całą resztę... Dziś wiemy, że stanowiły hasło. Usłyszeliśmy je tuż po powrocie z targu z ust kompletnie obcej nam kobiety i od razu zorientowaliśmy się, że chodzi o ciebie, bo w podświadomości często utrwalają się rzeczy dla nas niepojęte.
– Jakie to były słowa? – spytała Davina z grymasem smutku.
Wuj Brett ujął ją za nadgarstek. Miał szorstkie od spracowania, ciepłe dłonie.
– Nie możemy ci ich wyjawić – odpowiedział łagodnie.
– Dlaczego?*
– Po prostu. – Oboje bezradnie wzruszyli ramionami.
– Więc to prawda... Hogwart... magiczna szkoła... – Dziewczynka przełknęła głośno i wyrwała się z uścisku wuja. Po minach opiekunów domyśliła się, że orientowali się w zaistniałej sytuacji nie lepiej niż ona sama i z pewnością to nie oni nadali list przez sowę w ramach urodzinowego żartu. Miała im zostać odebrana na mocy jakiegoś sekretnego hasła i niedorzecznego listu? O tej godzinie razem z Meą powinny piec słodkości i nadmuchiwać balony. Obok kuchenki na blacie czekały już wszystkie składniki.
Nie czekając na pozwolenie, odsunęła się na krześle od stołu i wstała. Posłała opiekunom przepraszające spojrzenie i poszła do salonu, wyprostowana jak struna. Widok postaci w krwistoczerwonej szacie, obróconej w kierunku okna wychodzącego na podwórze, strwożył ją. Bez wątpienia była to kobieta. Niezbyt szczupła, o czarnych włosach sięgających pasa. Głowę nieznajomej zdobił wysoki, zakręcony na koniuszku kapelusz o płaskim rondzie. Według Daviny wyglądała zdecydowanie magicznie. Głos uwiązł jej w gardle. Pewnie by tak stała i patrzyła godzinami, gdyby gość nie odezwał się pierwszy.
– Raduje mnie, że Herold dostarczył ci list na czas. Dobry z niego posłaniec.
– Kim pani jest? – Davina odważyła się zapytać.
Kobieta odwróciła się powoli, majestatycznie, podtrzymując przydługawą szatę. Nie była ani młoda, ani stara, ale posiadała klasyczną urodę i przez srogi wyraz twarzy mogła przywodzić na myśl rzeźbę zaklętą w ludzkim ciele.
– Nazywam się Septima Vector i jestem tu z polecenia głowy szkoły Hogwart, Minerwy McGonagall. – Uśmiechnęła się łaskawie i usiadła w jednym z wysiedzianych foteli.
– Hogwart naprawdę istnieje?
– Oczywiście! Miałaś prawo wiedzieć o istnieniu Hogwartu już dawno temu, dziecino. Jesteś pełnokrwistą czarownicą z krwi i kości. Nawet ze znacznej odległości potrafiłabym dostrzec w tobie tę jaśniejącą aurę siódemki*. Zamknięta w sobie, władająca niesłychaną intuicją i zdolnościami, uduchowiona, ale nieco zagubiona w świecie. Davino, usiądź, proszę. To będzie trudna rozmowa ze względu na okoliczności, w jakich się znajdujemy.
Dlaczego wszyscy każą mi siadać? Pomyślała z niezadowoleniem dziewczynka, zanim dotarł do niej sens całej wypowiedzi Septimy Vector.
– Magia istnieje tylko w bajkach – powiedziała. – Nie jestem czarownicą.
– Och, czyżby? – Kobieta nachyliła się w jej stronę i lekko wydęła czerwone wargi. – Czy w twoim życiu nigdy nie wydarzyło się nic, co cię zastanowiło? Jakiś latający przedmiot, zmiana kolorów, paznokcie odrastające w zastraszającym tempie?
Przytłoczona natarczywym wzrokiem brązowych oczu, Davina zaczęła szukać we wspomnieniach jakiegoś zdarzenia, którym mogłaby się podzielić z nieznajomą. Chciała zaprzeczyć i wrócić do swojego pokoju, ale zamiast tego oznajmiła nieśmiało:
– Czasami mam wrażenie, że kiedy potrzebuję jakichś rzeczy, one nagle pojawiają się obok mnie. Nic nie muszę szukać.
Septima Vector uśmiechnęła się z satysfakcją.
– Właśnie. To nie zdarza się przypadkowo.
– Skąd pani wie?
– Bo wiele czarodziejskich dzieci wykazuje się magicznymi zdolnościami nawet bez konieczności użycia... – Po raz pierwszy pewność siebie kobiety ustąpiła miejsca wahaniu.
Davina wstrzymała oddech, patrząc na nią pytająco. Bezwiednie zaciskała palce na kocu, którym była pościelona stara kanapa.
– Czego?
– Hm... Dyrektor McGonagall nie byłaby zadowolona z mojego niedelikatnego podejścia. Myślę o tym, ile wiedzy musisz przyswoić, co jest przerażające. Odebrano ci lwią część świata, do którego należysz, okropieństwo. Na szczęście naukę w Hogwarcie rozpoczniesz dopiero w przyszłym roku, więc mamy dużo czasu. Niesłychane, niesłychane...
Jedenastolatka czuła się jak po długich godzinach spędzonych w głębokiej wodzie. Miała wrażenie, że jest tylko głową, a Septima Vector mówi raczej do siebie niż do niej. Co było snem, a co było rzeczywistością? Może wciąż śniła albo postradała zmysły?
Wtem kobieta wyjęła spod długiego płaszcza - szaty coś długiego, pięknie połyskującego, ciemnobrązowego, zgrabnego i zwężającego się ku górze, a o mocniej zabudowanej rękojeści. Kobieta, przybierając poważną minę, lekko pokręciła nadgarstkiem i chwilę później Davina była świadkiem, jak lewitująca książka przelatuje przez pomieszczenie i łagodnie ląduje na kolanach zakrytych czerwonym materiałem.
Septima Vector spojrzała na wystraszoną dziewczynkę, układającą usta jak do krzyku.
– Panno Abbey, to dopiero początek nowej drogi. Twoje marzenie o zostaniu czarownicą spełnia się tu i teraz, ale przed tobą wiele, wiele nauki.
– Ja... Ja nie wiem, to niemożliwe...
– Powiem ci coś. Pozwól temu płomykowi fascynacji i nadziei na lepsze życie rozbłysnąć. Porzuć lęki.
– Nie chcę opuszczać wujostwa i dzieci – odparła Davina z oczami pełnymi łez. – Nie wiem, gdzie jest Hogwart, kim pani tak naprawdę jest i jak wygląda...
– Cii. Właśnie po to tu jestem. – Kobieta, która w późniejszych latach miała stać się dla niej nauczycielką numerologii i jedną z najbliższych osób w szkole, przesiadła się z fotela na kanapę i objęła Davinę ramieniem. Pachniała cynamonem i kwiatami bzu, i z bliska była znacznie bardziej urodziwa. – Ponieważ twój ojciec pragnął, abyś do jedenastych urodzin nie znała swej prawdziwej tożsamości, musisz przyswoić wiele nowych, szokujących wiadomości. Jednak w społeczeństwie czarodziejów zawsze będzie ktoś skłonny podać ci pomocną dłoń, a w Hogwarcie poznasz inne magiczne dzieci. Nie mam zamiaru odbierać cię od twoich opiekunów ani dzisiaj, ani jutro, ale za dwanaście miesięcy o tej porze będziesz się wylegiwać w ogromnym łóżku z czterema kolumienkami. W zależności od tego, do jakiego domu trafisz, a jest ich kilka, będziesz odpoczywać albo w wieży, albo w lochach, które są całkiem przytulne i zdatne do zamieszkiwania. A teraz pójdź po listę zakupów. Omówimy każdy szczegół, opowiem ci o Hogwarcie i odpowiem na twoje pytania. Mamy dla siebie przynajmniej pół soboty.
– Ale skąd wezmę pieniądze na to wszystko? Gdzie kupię kociołek i... i różdżkę?
– Zaraz się tym zajmiemy, ptaszynko. Leć.
Davina przytaknęła i z trudem uniosła się z kanapy, bo ekscytacja na wzmiankę o ojcu, choć nie chciała tego okazywać, odebrała jej siły. Prawdziwy, biologiczny ojciec, tata, który jednak istniał. Nie została znaleziona w kapuście, nie wyhodowała jej ziemia z bezładnie rozrzuconych pestek. Skoro potwierdziła to prawdziwa czarodziejka, tak musiało być naprawdę. Tylko dlaczego nie chciał, żeby Davina wiedziała, kim jest? Czyżby martwił się o to, jak zniesie owe brzemię? Instynktownie ruszyła w kierunku swojej sypialni, dopiero w połowie schodów przypominając sobie o sowie i przesyłce zawiadamiającej o przyjęciu do Hogwartu.
Hogwart, Hogwart, Hogwart, Hogwart, Hogwart...
Koperta oraz jej zawartość spoczywały na podłodze koło łóżka. Zebrała wszystko i po cichutku wróciła na korytarz.
– Pst, Dave. – Z sąsiedniego pokoju wychylała się piegowata buzia Anthony'ego. – Jesteś wiedźmą? – spytał szeptem. Davina zamaszyście skinęła głową, a brązowe loczki zafalowały. Była nieuczesana i wciąż w piżamie. Nie wiedziała jeszcze, że szkolne sowy przynoszą listy dla świeżo upieczonych jedenastolatków dokładnie w godzinie urodzin. W przypadku Daviny była to siódma z kawałkiem, więc reszta domowników, nie licząc państwa Perkinsów krzątającego się po kuchni oraz Anthony'ego, nadal spała.
W błękitnym spojrzeniu chłopca pojawiło się zrozumienie, zaskoczenie i smutek. Nigdy nie patrzył na przybraną siostrę w tak dorosły sposób. Po kilku sekundach milczenia zamknął drzwi. Pozwolił jej odejść, domyślając się, że z magią nie ma żartów.

*

*wyjaśnię w późniejszych rozdziałach, dlaczego opiekunowie Daviny nie mogli jej przekazać, jak brzmiało hasło
*Davina urodziła się 15 listopada 1997 roku, więc jest astrologiczną siódemką, a profesor Vector uczy numerologii, stąd to nawiązanie

3 komentarze:

  1. Bardzo podobało mi się, jak przedstawilas historię Daviny.moglby sie wydawać, ze czarodziejka o tak nietypowych, wielkich mocach powinna wiedziec O istnieniu alternatywnego swiata od pczatku, ale jak widac, nie. Jednak marzyła o tym, choc pewnie robi to każde dziecko, a juz z pewnością, kiedy przeczyta Hp xD. Ciekawe, czy utrzymuje kontakt ze znajomymi z domu dziecka i opiekunami... Takie retrospekcje to bardzo dobry pomysł w kazdym opowiadaniu. O małym Tedzie tez byłoby miło poczytC xD xD Z niecierpliwoscią czekam na cd i zapraszam do mnie na zapiski-condawiramurs.blogspot.com Jetsem ciekawa Twojej opinii.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wytłumacz mi, czemu tak świetne opowiadanie jest nie jest licznie komentowane?!
    Historia zdecydowanie wyróżniająca się, a Ted jest tak słodko zagubiony! Przyznam szczerzę, że ciekawa kreacja Victoire (i mam nadzieję, że przedstawisz ją jeszcze w ciut cieplejszym wizerunku). Chyba jestem jedyną czytelniczką tego bloga, która nie lubi Daviny. Serio nie przepadam za nią, a mimo wszystko czytam to opowiadanie.
    Wciąga bardzo, uzależnia!

    OdpowiedzUsuń